Było coraz gorzej. Noc w lodowatym lesie odcisnęła na mnie straszliwe piętno. W dzień z trudem znosiłam obecność Aime'a. On nie patrzył na mnie, jak do mnie mówił. Był chłodny i nieczuły. Nie wiedziałam, dlaczego. Po tej jednej nocy wszystko się zmieniło. Nie mogłam normalnie jeść. Każdy kęs, najmniejszą okruszynkę zwracałam, nie będąc w stanie zatrzymać jej w organiźmie. Na posiłki chodziłam z coraz mniejszą ochotą. Nie było sensu, skoro nie mogłam zjeść. Nie wiedziałam, czy ktoś wogóle to zauważał. Ale to nie problemy z posiłkami były najgorsze. Najgorsze były noce. Od tamtej pamiętnej, każdej kolejnej dręczyły mnie koszmary. Znowu byłam sama. Było zimno jak tamtej nocy. Zostałam zamknięta w trumnie, zostawiona samej sobie. Sen był zawsze ten sam. Towarzyszył mu ten śmiech, ten przerażający, sadystyczny śmiech mężczyzny. Miałam już cztery takie sny. Za każdym razem budziłam się z łomoczącym sercem. Bardzo się starałam, żeby nie zasypiać, ale ostatecznie przegrywałam walkę z wycieńczeniem. Po tamtej nocy zaczęłam bać się ciemności. Kiedy gasły światła znowu byłam w zimnej trumnie po środku lasu. Dlatego zaczęłam kłaść się z zapaloną lampką. Nie pomagała, ale nie było ciemno. Wizyty u Yves też nie pomagały na długo. Malec widział co się dzieje. Często pytał, czemu jestem zmęczona i smutna. Nie potrafiłam mu odpowiedzieć. Zawsze pytał gdzie jest Aime, ponieważ ten już nie chodził ze mną do chłopca, a zostawał na korytarzu. Na te pytania także nie potrafiłam odpowiedzieć.
Z każdym kolejnym koszmarem mężczyzna, który się śmiał, był coraz bliżej otwarcia trumny. I tej nocy tak się stało. Sen zaczął się tak jak zawsze, trumna i lodowaty las, ale zawsze kończył się na śmiechu. Nie tym razem. Tym razem wieko zostało zdjęte. Mężczyzna trzymał w dłoni nóż. Nie widziałam jego twarzy, nie wiedziałam kim jest. Wykonał ruch w dół ręką z nożem, a ja zaczęłam krzyczeć. Nie wiedziałam tylko, że przed drzwiami do mojego pokoju przechodził Aime, a ja krzyczałam na głos.
Usłyszałam trzask otwierających się z impetem drzwi. Otworzyłam oczy. Zobaczyłam go. Mojego strażnika. Przyglądał mi się, wystraszony prawie tak jak ja. Rzuciłam mu się w ramiona i wtuliłam w jego silne ciało. Potrzebowałam bliskości. Jego bliskości. Założyłam mu ręce na szyję i mocno przysunęłam go do siebie. Płakałam. Łzy spływały mi po policzkach, po czym zostawały wchłonięte przez materiał, z jakiego wykonana była jego piżama. Na początku nie reagował. Stał bez ruchu jak słup. Ale po chwili jego ręce mnie otoczyły. Niestety, nie tak, jak bym tego chciała. Objął mnie lekko, "po przyjacielsku", a ja potrzebowałam uczucia, że jest i zawsze przy mnie będzie. Chciałam, żeby mnie do siebie przycisnął i nigdy nie puścił.
-Panienko, co się dzieje? - złapał mnie za barki i odsunął od siebie na odległość swoich ramion.
-Aime, ja wiem, że to głupie, ale... - pociągnęłam nosem. - Śniło mi się coś okropnego. - milczał. - To było przerażające. Mężczyzna... I jego śmiech... A potem ten nóż... I ta tęsknota... - wciąż się nie odzywał. Ani mru mru. - Aime, ja się tak strasznie bałam. - znowu do niego przylgnęłam.
-Już wszystko dobrze, panienko. To był tylko sen. - mówił bez większych emocji. Wcześniej zauważone przeze mnie przerażenie zniknęło już dawno z jego twarzy.
-Nic nie jest dobrze. - puściłam go i usiadłam na łóżku, a on obok, na fotelu. - Śniło mi się, że próbowałeś mnie uratować. Chciałam dać ci znać, gdzie jestem, ale nie dałam rady krzyczeć. Aime, nie idź nigdzie. Nie zostawiaj mnie, proszę.
-Takie mam zadanie, panienko. Muszę panienki pilnować. -powiedział to głosem zupełnie wypranym z emocji.
-Posiedź tu ze mną, proszę cię. Błagam! -byłam zdesperowana. Nie chciałam znowu zostać sama w mroku.
-Panienko, to trochę nieetyczne. Co pani domu sobie pomyśli. -bał się o to, co będzie myślała moja babcia?
-Pomyśli, że nade mną czuwałeś. O to się nie martw. Aime, - wzięłam w dłonie jego twarz i spojrzałam mu głęboko w oczy. -Poczekaj chociaż, aż zasnę. - milczał w skupieniu, aż w końcu wydukał krótkie zdanie.
-Dobrze, tyle chyba mogę zrobić. -pokiwał głową. Uśmiechnęłam się z ulgą. Nie będę sama. Nie ważne, że on zachowuje się dziwnie. Będzie przy mnie. Nie pozwoli mnie skrzywdzić. Przynajmniej mam taką nadzieję. Nie wiem, co się z nim dzieje. Dlaczego, tak nagle się zmienił?
Weszłam pod kołdrę i zwinęłam się w kłębek.Rozległ się grzmot. Do pokoju wpadło białe światło pochodzące z błyskawicy. Słyszałam krople deszczu, wściekle siekące w szyby i cały budynek. Kolejna błyskawica uderzyła w ziemię. Cały dom zatrząsł się w fasadach. Usiadłam powoli na łóżku i spojrzałam na fotel. Był pusty. Aime wyszedł. Nie wiem kiedy. Zostawił mnie. Shadow też gdzieś przepadła. Włożyłam szlafrok i na bosaka podeszłam do drzwi. Otworzyłam je ostrożnie i wyjrzałam na zewnątrz. Tu też nikogo nie było. Kolejna błyskawica uderzyła, tym razem jeszcze bliżej. Zadrżałam mimo woli. Zrobiłam krok w przód i zamknęłam drzwi. Ponownie się rozejrzałam, po czym powoli poszłam w lewo. W ciszy rozbrzmiewały trzaski i zgrzyty. Na zewnątrz szalała burza. Kiedy się zaczęła? Przecież wstawałam w środku nocy i było spokojnie. W ściany uderzały potężne podmuchy wiatru. Podeszłam do pokoju Aime. Nacisnęłam klamkę i weszłam. Pokój był pusty. Nie było go tu. Wyszłam powoli zdezorientowana. Co się stało? Gdzie on jest. Szłam w stronę schodów, a następnie na dół przez mroczne wnętrza, rozświetlane co jakiś czas białym światłem błyskawic. Na dole także nikogo nie było. Najciszej jak się dało, poszłam do pokoju babci. I tam zostałam nieposłane, opuszczone łóżko. Zajrzałam do łazienki. I tam było ciemno. Wyszłam na zewnątrz. Przeszłam korytarzem do jadalni. Szłam wolno. Za każdym razem, gdy rozbrzmiewał grzmot, podskakiwałam ze strachu. Moje serce waliło jak oszalałe. Było ciemno. Bardzo ciemno. Ledwo trzymałam się na nogach. Mimo to szłam przed siebie. Przekroczyłam próg biblioteki. Tu także ani żywej duszy. Zajrzałam pomiędzy wszystkie regały. W każdy kąt. Co się dzieje? Posuwałam się przed siebie, noga za nogą w kierunku salonu. Grzmot, który rozległ się zaraz po rozbłysku światła był okropnie głośny, wprost ogłuszał. Zatrzymałam się na chwilę i zasłoniłam uszy dłońmi. Po paru sekundach ruszyłam dalej. W salonie, podobnie jak w reszcie domu, nikogo nie zastałam. Wróciłam na górę i zaczęłam sprawdzać pokoje reszty personelu. Jeden po drugim. W każdym była ta sama pustka. Stałam przy ostatnich drzwiach, ostatniego sprawdzonego przeze mnie pokoju, kiedy ogromna gałąź przebiła okno tuż obok mnie. Wrzasnęłam na całe gardło i skoczyłam w bok. Wylądowałam na plecach na podłodze i ukryłam twarz w rękawach przed spadającymi na mnie drobinami rozbitej szyby. Podniosłam się i zaczęłam uciekać. To tchu biegłam w dół, na parter, a następnie przez drzwi na zewnątrz. Kiedy tylko znalazłam się na podwórku w dach domu uderzył piorun. Budynek momentalnie zajął się ogniem. Wiatr przyniósł ze sobą jego żar i zapach dymu. Dym natychmiast przesiąknął moje ubrania i włosy. Kolejna błyskawica trafiła w pobliską sosnę. Dwie inne już płonęły, a jedna zwaliła się na ziemię, wyrwana w korzeniami. Widziałam przed sobą ogrom zniszczeń, spowodowanych przez drzewo, którego gałąź wcześniej wybiła okno. Teraz połowa budynku została zburzona, gdy na niego upadło. Zaczęłam kaszleć. Dławiący dym był wszędzie. Powoli zaczynało mi brakować powietrza. Nie wiedziałam tylko, dlaczego ten ogień nie gaśnie. Deszcz lał jak z cebra. Ogień powinien gasnąć natychmiast. Ale tak nie było. Płonął, zbierając za sobą straszliwe żniwo. Kolejne drzewa zajmowały się ogniem. Las się palił. Nad nim unosiła się jasna poświata. Zaczęłam uciekać jak najdalej od pożaru. Zapominając o wszelkich środkach ostrożności, wbiegłam między drzewa po przeciwnej stronie. Z mojego ubrania i włosów czekała strumieniami woda. Między drzewami pojawiały się języki ognia. Nie było już odwrotu. Musiałam biec przed siebie, inaczej spłonę żywcem. Z każdym kolejnym krokiem coraz ciężej było mi zmuszać się do ruchu. Potykałam się o wystające gałęzie i kilka razy lądowałam twarzą w błocie. Podnosiłam się i uciekałam dalej. Wołałam o pomoc, ale nikogo nie było w pobliżu. Wtedy pod jednym z drzew zobaczyłam biało-czarną plamę. Chwiejnie ruszyłam w tamtym kierunku i serce mi się zatrzymało. Pod tym drzewem leżała Shadow. Moja Shadow. Martwa. W jej boku tkwiła gałąź. Padłam na kolana przy boku mojej przyjaciółki. Zaczęłam płakać, krzyczeć i lamentować.
-SHADOW!
![](https://img.wattpad.com/cover/97427029-288-k175523.jpg)
CZYTASZ
Oszukać przeznaczenie
Roman d'amourSamanta Comello, wzorowa uczennica, córka najbogatszej pary w Orleanie. Nie powinna mieć na co narzekać co? Otóż nie! Życie Sam nie jest tak różowe, na jakie wygląda. Dziewczyna skrywa pewien sekret, którego nie wyjawia nawet swojemu chłopakowi. Czy...