☆Rozdział XXVII♡

8 0 0
                                    

Stałam tak przed nimi, a łzy dalej płynęły mi po policzkach. Każdy z nich miał inną minę. Joseph patrzył na mnie ze współczuciem i troską, Alex wzrokowo pytał, czy ma Filipa zabić powoli, czy też od razu, Filip ze strachem, a Aime... Aime patrzył na mnie z otwartym sercem. Nic przede mną nie ukrywał. Całym sobą był ze mną. Kochał mnie, pomimo oszczerstw pod moim adresem, odrzucenia i całej tej pokręconej sytuacji. Nie można tego było powiedzieć o mężczyźnie, dla którego rzekomo byłam całym światem.
-Wyrzućcie tę dwulicową żmiję z domu, a jeżeli kiedykolwiek zbliży się tu na choćby dwieście metrów wezwijcie policję . -Mój głos był w miarę opanowany, co jest zaskakujące, zważywszy na to, że nadal roniłam słone łzy.
Joseph i Alexandre natychmiast spełnili moje polecenie, tak więc Filip dosłownie i w przenośni wyleciał poza ogrodzenie. Ja natomiast uciekłam do swojego pokoju gdzie zastałam Shadow. Jak się tu dostała, nie wiem. Wiem jednak, że bardzo potrzebowałam jej bliskości. Wtuliłam się w jej bark i rozpłakałam się na dobre.

Młody ochroniarz był poruszony konfrontacją z byłym rywalem. Najgorsze dla niego w tym wszystkim było to, że Filip miał rację. Samanta istotnie zniknęła gdzieś na godzinę, nikt nie wiedział gdzie była. Tak naprawdę nikt nie wiedział, że wróciła, dopóki nie wyszła zza rogu korytarza. Przerażał go tor, po którym poruszały się jego myśli. Zaczynał wierzyć temu choremu maniakowi, gdy on twierdził, że Sam ma jeszcze kogoś. Westchnął ciężko. Naprawdę zależało mu na dziewczynie, ale jeżeli ona ma jeszcze kogoś? Jeżeli tylko się nimi bawi? "Nie!" Zganił się w myślach. "Ona taka nie jest." Znał ją aż nazbyt dobrze żeby uwierzyć w to, że czarnowłosa gra na kilka frontów.

Nieoczekiwanie poczuł czyjeś drobne ramiona obejmujące go w pasie. Odwrócił się szybko i zamarł w szoku. Kilkukrotnie zamrugał powiekami, nie wierząc w to, co widzi.
-Cesc! -przed mężczyzną stał mały Yves Santer, chłopczyk ze szpitala, którego tak pokochała Samanta. I nagle Aime doznał olśnienia. Ten blondyn, z którym miała się spotkać Sam to właśnie ten malec.
-Cześć mały. -potarmosił jego czuprynkę.
Chłopiec stał przed nim bez ruchu, wpatrując się w szare oczy ochroniarza. Aime poczuł się niezręcznie, lecz na szczęście po chwili do jego głowy wpadł genialny pomysł.
-Masz ochotę na lody? -oczka chłopca zalśniły z radości.
-Tak! -pięciolatek zaczął podskakiwać w miejscu podekscytowany.
-To chodź ze mną. -wziął Yves na barana i zniósł do kuchni przy akompaniamencie głośnego śmiechu malucha. On także się roześmiał. Zaczął przechylać się na boki i podskakiwać. W końcu zaczął biec.

Wbiegł do kuchni po czym posadził uradowanego dzieciaka na stołku barowym.
-Więc, masier, życzy Pan sobie lody czekoladowe, waniliowe, truskawkowe, bananowe, malinowe, -po kolei wymieniał wszystkie smaki lodów w zamrazarce- a może karmelowe?
-Cekoladowe i anilowe. - malec pokazał w uśmiechu wszystkie ząbki.
-Już nakładam, masier. -młody mężczyzna wyprostował się i z gracją nałożył wybrane przez towarzysza lody do pucharku. Do nich dodał waflową rurkę z kremem orzechowym i cytrynowy biszkopt. Dla siebie zaś wybrał karmelowe i udekorował je polewą o smaku toffi. Usiadł obok Yves i postawił przed nim przysmak. Mały ochoczo wbił w nią łyżkę i już po chwili Aime poszedł za jego przykładem.
-Lubis Sam. -o mało nie zakrztusił się swoją porcją, wciągając gwałtownie powietrze.
-Co? -odwrócił się w stronę nieletniego rozmówcy.
-Lubis Sam. -powtórzył chłopczyk śmiertelnie poważnie przekrzywiając nieco główkę. Młody ochroniarz po raz kolejny w ciągu pięciu minut poczuł się niezręcznie.
-No, tak. -potarł ręką kark. Po chwili usłyszał kroki. Podniósł głowę i spojrzał w stronę, z której dobiegał dźwięk. W drzwiach ukazała się Samanta. Wyglądała źle. Miała zaczerwienione od płaczu oczy i rozczochrane włosy. Poczuł, że ktoś go szturcha.
-Ic psytul. -wyszeptał maluch, wracając do jedzenia. Spełnił jego polecenie.

W końcu zabrakło mi już łez. Smętnie powlokłam się do kuchni, nie wiedząc czemu akurat tam. Coś mi cicho mówiło żeby udać się akurat do tego pomieszczenia.

Szłam, wpatrując się cały czas w podłogę, więc na początku nie zauważyłam, że u kresu mej podróży, poza meblami znajdują się ludzie. Zdałam sobie z tego sprawę dopiero gdy podniosłam wzrok aby rozejrzeć się wokół. W tedy to objęły mnie czyjeś ramiona. Ale to nie był jakiś tam zwyczajny ktoś, lecz jedyny mężczyzna, którego czułości teraz pragnęłam.

Zamknięta w jego objęciach, przyciśnięta do ciepłego ciała Aime'a poczułam się bezpieczna i chroniona. Przez cienki materiał białej koszuli czułam bicie jego serca. Byłam tak blisko utraty tego wszystkiego. Chciałam tak po prostu z niego zrezygnować. Do mych oczu ponownie napłynęły łzy. Dopadła mnie potworność tego przez co przeszłam przez własną głupotę. Zaczęłam cicho płakać, zaciskając w pięściach idealnie wyprasowany, śnieżnobiały materiał. Blondyn jedynie przytulił mnie mocniej i bez słowa zaczął kołysać dopóki się nie uspokoiłam. Kiedy tak się stało starał mankietami resztki słonych kropelek z moich policzków. Aime zmusił mnie abym spojrzała mu w oczy. Zatopiłam się w tej szarej głębi, zapominając na moment o wszystkich zmartwieniach.
-Jemy z Yves lody. Masz ochotę? -mrugnął do mnie lekko. -Radzę ci się szybko zgodzić, zanim ta mała przetwórnia wszystko wchłonie.
Roześmiałam się słabo, ale jego to najwyraźniej jak na razie usatysfakcjonowało. Zaprowadził mnie do wyspy i posadził na stołku barowym. Wyciągnął z zamrażarki trzy pudełka, a następnie nałożył do pucharku po gałce każdego rodzaju. Postawił przede mną deser i podał łyżeczkę.
-Proszę. Oto lek na wszelkie smutki. -ukłonił się przesadnie. Nadal pozostając zgiętym wpół dodal: -Tak przynajmniej twierdzi moja babcia.
Wyprostował się i usiadł na swoim miejscu.
"Dla mnie ty jesteś lekarstwem na Dla wszystkie smutki, Aime." Nie odważyłam się powiedzieć tego na głos. Miast tego wzięłam do ust nieco lodów. Były pyszne, waniliowe.

Po paru chwilach ciszy dwaj blondyni zaczęli ze sobą rozmawiać. Niespecjalnie słuchałam o czym. W tej chwili nie byłam w stanie skupić się na praktycznie niczym. W tej chwili jedyną rzeczą, jaką miałam w głowie był dźwięk bicia serca mojego wybranka. Przymknęłam powieki i pozwoliłam opanować się uczuciom, które we mnie wywoływał. Nie do końca panując nad własnym ciałem zaczęłam nucić starą balladę o nieszczęśliwej kobiecie, która nad brzegiem leśnego jeziora opowiadała wiatrowi historię swego zmarłego ukochanego. Dając się ponieść emocjom zaczęłam śpiewać. Nie minęło wolę czasu i to ja byłam tą dziewczyną z brzegu jeziora. Pieśń była długa, przez co nigdy nie potrafiłam zaśpiewać jej do końca. Tym razem było inaczej. Tym razem mi się udało.

Gdy otworzyłam oczy dostrzegłam wzruszoną twarz Aime'a. Yves gdzieś zniknął, podobnie jak naczynia z blatu. Zmarszczyłam brwi widząc, że słońce już zaszło.
-Śpiewałaś przez pół godziny, a potem po prostu siedziałaś tu bez ruchu. -głos miał lekko schrypnięty.
-Tak długo? -nie byłam w stanie w to uwierzyć -Gdzie Yves?
-Zaniosłem go do pokoju.
Posłałam mu pytające spojrzenie. Nie rozumiałam.
-Zasnął mi na rękach. To był męczący dzień dla mas wszystkich. Ty także powinnaś się położyć.
Pokręciłam przecząco głową. Ni chciałam iść spać. Nie teraz, kiedy zaczęliśmy rozmawiać.
-Pięknie śpiewasz, Samanto. -chwycił mnie za rękę i delikatnie ją ścisnął.
-Dziękuję. -nie wiedząc czemu, zrobiłam się nagle strasznie nieśmiała i nie byłam w stanie spojrzeć mężczyźnie w oczy.
-Nie musisz dziękować. Taka jest prawda. -jego twarz zbliżała się do mojej lecz kiedy czubki naszych nosów niemal się stykały otrzasnął się i odsunął. Atmosfera między nami wyraźnie się zmieniła. W powietrzu dało się wyczuć iskierki, przelatujące pomiędzy nami. Aime zmieszał się, zapewne wstydząc się własnej zychwałości, natomiast ja miałam ochotę przeciągle jęknąć z zawodu. Bardzo chciałam, aby mnie pocałował. Tak bardzo, że nie potrafiłam tego wyrazić słowami. Potrzebowałam go. Jego całego. Teraz już byłam na sto procent pewna, że moje życie bez Aime'a straci sens. Nie chciałam ani teraz, ani nigdy pozwolić mu odejść, chyba że on sam będzie tego chciał. Lecz na razie chcę być z nim, cieszyć się jego bliskością, każdą chwilą którą możemy spędzić razem. Chcę mu powiedzieć tak wiele rzeczy, ale wiem, że to może poczekać. Będziemy mieli dla siebie dużo czasu. Całe mnóstwo czasu. Nie muszę się spieszyć ponieważ w jego spojrzeniu widzę, iż on także nigdzie się nie wybiera.

Oszukać przeznaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz