Rozdział 11

885 73 7
                                    

Justin

Obudziłem się, wziąłem prysznic, zjadłem śniadanie i wyszedłem do pracy. Szara rutyna zwykłego człowieka.

Dzisiaj poszedłem na boisko. Tam plącze się wiele dzieciaków, które szukają czegoś, co pomoże im się oderwać od codzienności. W tym pomagam im ja.

- To co zawsze. - Podszedł do mnie chłopak w okularach, mój stały klient. Wyciągnąłem prochy z kieszeni, a jego oczy od razu zabłysnęły. Mimowolnie się zaśmiałem. Gówniarze są tak uzależnione, że nawet nie widzą, jak krok po kroku staczają się coraz bardziej. Nie mam wyrzutów, że się do tego przyczyniam. Jeśli nie ja, robiłby to ktoś inny, więc co za różnica? Potrzebuję pieniędzy, jak każdy.

- Mam coś lepszego - oznajmiłem. Chłopak sięgnął ręką po woreczek, ale szybko cofnąłem rękę. - Pieniądze.

- Ile?

- Pięćdziesiąt.

- Nie mam tyle...

- Nie ma pieniędzy, nie ma zabawy - odpowiedziałem i odwróciłem się, żeby odejść, ale zatrzymał mnie, łapiąc za ramię. Wyszarpałem się, piorunując go wzrokiem. - Nie dotykaj mnie.

- Proszę...

- Powiedziałem ci... - zacząłem, ale dzieciak uklęknął przede mną, błagając na kolanach. Robił niepotrzebne sceny, tylko mnie bardziej denerwując. Miałem go naprostować, kiedy zadzwonił mi telefon. Spojrzałem na wyświetlacz. To był mój szef. - Wróć, kiedy będziesz miał kasę.

Odszedłem od dzieciaka, kliknąłem zieloną słuchawkę i przystawiłem telefon do ucha. Od razu wyczułem zdenerwowanie szefa.

- Justin, mamy zebranie za pół godziny - powiedział twardo. Mogłem sobie tylko wyobrazić, jak zaciska zęby w złości.

- Stało się coś? - zapytałem, unosząc brew. Wiedziałem, że coś było nie tak. Spotkania zawsze mieliśmy wieczorem, kiedy grałem w kawiarni.

- Sprawdź gazety i przynieś tu jak najszybciej swoją leniwą dupę.

- Okej - odpowiedziałem i się rozłączyłem. Schowałem telefon do kieszeni i udałem się w kierunku kawiarni, po drodze zahaczając o kiosk.

Kupiłem gazetę i otworzywszy ją na pierwszej stronie, już znałem powód zebrania. Znajdował się tam artykuł. O nas.

,,Uważajcie na swoje dzieci, oni są niebezpieczni."

,,Nie obchodzą ich ludzie tylko pieniądze, potrafią zabić."

,,Ulepszają swój towar, żeby uzależniał jeszcze bardziej."

,,Obiecuhemy powiadomić Państwo, kiedy będziemy mieli więcej informacji. Uważajcie na siebie."

Przeczytałem tylko urywki, bo nie chciało mi się całości, ale tylko tyle mi wystarczyło, żeby stwierdzić, że osoba, która to napisała, jest idiotą. Zaśmiałem się sam do siebie. Ten artykuł był ostatnią rzeczą w jego życiu, szybko go uciszymy. Nawet nie jest mi żal tego kogoś, sam się wpakował w to gówno. Trzeba było myśleć. Od lat nikt nie próbował z nami walczyć, wiedzieli, czym to się kończy. Każdy się nas bał, siedzieli cicho. A policja? Nic na nas nie miała. Szef zbyt dobrze wszystkim zarządza, żeby cokolwiek miało się wydarzyć. Ktoś jednak wpadł na głupi pomysł... Wtedy spojrzałem na przypis na dole.

,,red. Corinna Heywire"

Kurwa mać.

***

Szybko dotarłem na miejsce, gdzie już wszyscy czekali. Usiadłem przy stoliku na przeciwko szefa, tupiąc nogą w zdenerwowaniu. Nie chciałem tutaj siedzieć, musiałem jak najszybciej iść do Corinny.

Viper, bo tak na niego mówiono, uderzył mocno pięścią o stół, sprawiając, że kilka osób podskoczyło. Każdy był poddenerwowany. To była nowa sytuacja, dosyć niebezpieczna.

Dla niektórych trochę bardziej niż niebezpieczna... Cholera, nawet nie mam pojęcia, dlaczego tak się nią przejmuję.

- Sprawa jest prosta - zaczął - trzeba się jej pozbyć. Mike, ty zbierzesz o niej informacje: miejsce zamieszkania, w jakich godzinach i gdzie przebywa. Corinna Heywire, jasne?

- Jak słońce - odpowiedział i od razu poszedł do komputera, nie słuchając dalszych rozmów. Moje poddenerwowanie rosło.

- Colin i Aaron, zajmiecie się brudną robotą - rozkazał, na co pokiwali głowami. - Cała reszta zajmie się likwidacją gazet, a ja przejdę się do redakcji. To tyle, do roboty.

Wszyscy zaczęli się podnosić i ruszać w swoją stronę. Wiedziałem, że tak to się skończy. Viper nigdy z nikim się nie cacka. Nie idzie na ugodę, zawsze eliminuje najmniejszy problem. Pewnie dlatego tak świetnie idą mu interesy, tak myślę... Podszedłem do Mike'a.

- Ile ci to zajmie? - zapytałem, zerkając przez jego ramię na monitor.

- Do 15-stu minut będę miał wszystko.

Cholera.

Praktycznie wybiegłem z kawiarni i wsiadłem do samochodu, ruszając jak najszybciej pod blok Corinny.

Waliłem w drzwi, ale nie otwierała, czyli musi być w pracy. Spojrzałem na zegarek. Czas leci nieubłaganie. Najgorsze, że szef ma się tam wybrać. Nie wiem, o której godzinie planuje wizytę, ale co jeśli już tam jest?

Kurwa.

Ponownie posadziłem swój tyłek na miękkim siedzeniu mojego cudeńka i pojechałem pod redakcję. W pobliżu nie znalazłem samochodu Vipera, przez co mi ulżyło. Wszedłem do środka, pytając każdego po drodze, gdzie znajdę Corinnę.

Dlaczego musi być tutaj tyle ludzi? Nie znajdę jej na czas...

Nerwowo mijałem kolejne biurka i ignorowałem spojrzenia zdziwionych ludzi. Byłem już na maksa zdenerwowany, kiedy usłyszałem śmiech. Ten słodki śmiech, który kiedyś tak bardzo uwielbiałem wywoływać, którego tak bardzo uwielbiałem słuchać.

Wszedłem na stanowisko pracy Corinny, złapałem ją za nadgarstek i zacząłem ciągnąć w stronę wyjścia. Ta próbowała się wyrwać, ale byłem dla niej zbyt silny.

- Co ty wyprawiasz? - krzyczała. Koleżanka chciała jej pomóc, ale obdarzyłem ją takim spojrzeniem, że szybko odpuściła.

- Wszystko ci wyjaśnię w samochodzie - odpowiedziałem, starając się zachować spokojny ton głosu, ale nie za bardzo mi to wychodziło. Byłem jednym wielkim kłębkiem nerwów i naprawdę nie mam pojęcia dlaczego.

Dlaczego staram się ratować jej dupę, kiedy mogłem zwyczajnie to olać ciepłym moczem i na luzie sprzedawać dragi kolejnym głupim nastolatkom?

- Nigdzie z tobą nie jadę!

- Protesty nic ci nie dadzą - warknąłem. Corinna nie dawała za wygraną, cały czas się szarpała, co tylko nas spowalniało. W końcu przewiesiłem ją sobie przez ramię i ignorując jej uderzanie o moje plecy, poszedłem w pośpiechu do mojego auta.

Usadziłem ją w fotelu, a sam w mgnieniu oka znalazłem się po stronie kierowcy. Od razu odjechaliśmy. W lusterkach tylko zobaczyłem kawałek samochodu Vipera. Udało nam się w ostatniej chwili. Głupi ma zawsze szczęście.

C&J: Run away [ZAKOŃCZONE] 2/3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz