Rozdział 9

928 75 11
                                    

Tej nocy nie spałam. Cały czas myślałam o wydarzeniach w kawiarni. Zastanawiałam się, co z tym wszystkim zrobić.

Musiałam znowu tam być i dowiedzieć się więcej.


***


Siedziałam w rogu kawiarni. Justin jak zwykle grał, a ja starałam się, żeby mnie nie zauważył. Piłam zieloną herbatę i udawałam, że wciągnęłam się w czytanie gazety. Mojej gazety. Byłam naprawdę z siebie dumna, że mój artykuł znalazł się na jednej z pierwszych stron. Zaskoczę redakcję i napiszę coś, co pojawi się na okładkach.

Justin skończył grać ostatnią piosenkę, wstał i odłożył gitarę na bok. Wtedy nasze spojrzenia się zetknęły. Szybko odwróciłam wzrok, ale było za późno. Rozpoznał mnie i tym razem zamiast uciekać, zaczął iść w moją stronę. Szybko znalazł się przy moim stoliku.

- Co ty, do cholery, wyprawiasz? - naskoczył na mnie już na przywitaniu. Milusio. Gdzie jakiekolwiek ,,cześć" czy cokolwiek?

- Piję herbatę, to chyba nic złego? - zapytałam, a on w odpowiedzi, uderzył pięściami o stolik. Podskoczyłam, bo nie powiem, wystraszył mnie. Bardzo się zmienił przez ten czas. Ludzie się na nas gapili, a on nie chciał zwracać na nas zbytniej uwagi, dlatego ochłonął trochę i usiadł na krześle na przeciwko mnie.

- Widziałem cię. - Zrobił pauzę i wziął głęboki oddech. Patrzył mi w oczy w tak dziwny sposób. Nie umiałam rozszyfrować emocji, które nim targały. - Nie rób tego nigdy więcej.

Oho. To była groźba czy może się o mnie martwi? Zgaduję, że to pierwsze. Justin był, jaki był, i teraz jest, jaki jest, ale nigdy nie lubił ciężkiej roboty, a dillerka była łatwym sposobem na zarobienie dużych pieniędzy. Pewnie nie chciał, żebym mu to zniszczyła.

- W co ty się wpakowałeś?

- Zajmij się swoim życiem - mówił spokojnie, ale jego mowa ciała wskazywała ewidentne zdenerwowanie. Tylko ludzie wokół powstrzymywali jego wybuch gniewu. Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, zaczęło się wyganianie ludzi. Justin osobiście dopilnował, żebym opuściła lokal. Tylko nie spodziewał się, że wrócę.

Znalazłam inną kryjówkę niż poprzednio. Schowałam się za jakimś wielkim kwiatkiem. Wyglądało jak drzewo w doniczce i było na tyle duże, że nie było mnie widać. 

Nie musiałam długo czekać. Chwilę potem w środku znaleźli się mężczyźni. Byli ubrani dokładnie tak jak poprzednio.

- Sprawa rozwiązana? - odezwał się ten sam niski głos co ostatnio. Myślę, że to był ich szef.

- Tak - przytaknął mu Justin. Zmarszczyłam brwi. O jaką sprawę chodziło?

- Świetnie, ale jest druga. Jeden dzieciak, Fillion, jest winny nam już sporo pieniędzy. Nie płaci już drugi miesiąc, a my, cóż, nie możemy być już dłużej łaskawi.

- A mówisz mi to ponieważ?

- Zajmiesz się tym.

Zakryłam usta dłonią. Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Czy Justin też dla nich zabijał? To niemożliwe. On nie mógłby... 

- Mogę go jedynie nastraszyć, nic więcej - odpowiedział mu Bieber. Odetchnęłam z ulgą. Miałam nadzieję, że nie jest z nim aż tak źle. 

Na pytanie dlaczego tak się nim przejmuję, nie umiałabym odpowiedzieć. Ale chyba tak już jest, prawda? Jak raz się kogoś pokocha, nigdy w pełni nie przestanie. Ta osoba zawsze będzie miała swoje miejsce w naszym sercu i mimo że nie będzie najważniejszą częścią naszego życia, wciąż w nim będzie, a przywoływane wspomnienia będą wywoływały uśmiech na twarzy, a czasami i ból. 

- Nie chcesz awansować, Bieber? - odezwał się mężczyzna. Wyglądnęłam zza kwiatka. Każdy tam wyglądał tak przerażająco... Byłam pewna, że już kogoś zabili i to z zimną krwią. Wyglądali na takich. Kilku facetów stało z torbami. Domyśliłam się, co było w środku. To wszystko, co się działo, było takie szalone.

- Jest dobrze, jak jest teraz - odpowiedział szatyn na jego pytanie.

- Jak chcesz. Antonio zajmiesz się tym? - Zobaczyłam, jak jeden mężczyzna przytaknął mu głową i ruszył w kierunku wyjścia. Bardziej się schowałam, żeby mieć pewność, że mnie nie zauważy. - Nie wiesz, co tracisz. Chłopcy świetnie się przy tym bawią.

Straciłam równowagę i upadłam. Narobiłam przy tym trochę hałasu, za co skarciłam się w duchu. To było chore. Jak może cieszyć pozbywanie kogoś życia? Oni są psychiczni, potrzebują leczenia. Nie. Na to już za późno. Powinni ich zamknąć i nigdy nie pozwolić na ujrzenie światła dziennego.

- Co to było? Miałeś dopilnować, żeby KAŻDY - podkreślił z wyczuwalną ogromną złością w głosie - stąd wyszedł.

- Sprawdzę to - powiedział Justin. Nie podnosiłam się. Mój oddech przyśpieszył. Dłonią starałam się stłumić jakiekolwiek odgłosy. Słyszałam jego kroki, które stawiał coraz bliżej mnie. Bałam się, co się stanie. 

W końcu chłopak stanął na przeciwko mnie. Jego twarz nie wskazywała żadnych emocji. Zbliżył się jeszcze, po czym mocno uderzył nogą o ziemię, robiąc przy tym sporo hałasu. Podskoczyłam, mocniej dociskając dłoń do ust. Miałam ochotę się rozpłakać, cała się trzęsłam. Byłam przerażona. Szatyn posłał mi ostatnie spojrzenie i odszedł.

- To był tylko szczur - oznajmił, kiedy znalazł się z powrotem przy mężczyznach. Ochronił mnie. Ale dlaczego to zrobił? Jednak jeszcze mu na mnie zależało?

C&J: Run away [ZAKOŃCZONE] 2/3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz