Rozdział 14

837 65 7
                                    

Justin

Wszedłem do kawiarni, gdzie byli zebrani wszyscy nasi ludzie. Jedna, drobna dziewczyna, która narobiła problemu tylu osobom... 

- Jest i nasza księżniczka - odezwał się Aaron. Ten człowiek denerwował mnie jak nikt inny. Uważał się za najlepszego, a był nikim. Zwykłym pionkiem szefa, z resztą, jak każdy tutaj. Nigdy nie reagowałem na jego zaczepki, szkoda marnować czasu na idiotów. Udałem się prosto do Vipera.

- W końcu - powiedział nadzwyczaj surowo, bardziej niż zwykle, mój szef. Byłem zestresowany, ale nie chciałem dać tego po sobie poznać. W mojej głowie ciągle błądziły myśli, a co jeśli wiedzą? 

- Przepraszam, ale mówiłem, że mam sprawy do załatwienia - odpowiedziałem, na co Viper mocno uderzył pięścią o stół. Nie zrobiło to na mnie żadnego wrażenia. Ten facet często wybuchał.

- Śmierdzisz mi, Bieber. - Na jego słowa momentalnie się powąchałem.

- Nie, pachnę całkiem dobrze. Jesteś pewien, że to nie jakiś zdechły szczur?

- Na twoim miejscu przystopowałbym z żartami. 

- Mówię poważnie - oznajmiłem, ale widząc jego wzrok, uniosłem ręce w geście obronnym i dałem mu mówić.

- Nie wiem, gdzie byłeś, ale w zasadzie gówno mnie to obchodzi. Masz mi przyprowadzić tę dziewczynę. Tak, TY. Inaczej podzielisz jej los, kiedy dostanie się w nasze ręce. Wiesz, że tak będzie, prawda? Nie darujemy kablom ani zdrajcom. Skończyliśmy, możesz iść.

Chciałem coś powiedzieć, ale kompletnie nie wiedziałem co. Oni nie są głupi, mogłem się tego spodziewać.

Cały czas miałem na sobie maskę obojętności, a kiedy wyszedłem z kawiarni, mogłem w końcu się jej pozbyć. Czułem, jak dusiła mnie z każdą chwilą coraz bardziej. Próbowałem złapać oddech, ale płuca paliły tak mocno.

- Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa... - krzyczałem, kopiąc jakiś kontener. Byłem w dupie. Byłem głęboko w dupie, a to wszystko jej wina. Dlaczego los jest taką dziwką? Dlaczego Corinna nie mogła zostać w Kanadzie?

Viper kazał mi wybrać - ona albo ja.  

Tylko ja nie mogę tego zrobić. Popełniam błędy, robię niezbyt dobre rzeczy, ale nie jestem złym człowiekiem. 

Pozostało mi tylko jedno.

Szybko pojechałem do swojego apartamentu. Spakowałem najważniejsze rzeczy, torby wsadziłem do auta i pojechałem do domku, gdzie zostawiłem Corinnę. Szkoda tylko, że na miejscu jej nie było.

Trzeba było się zakochać w mniej problematycznej kobiecie. Ale czy są takie? 

Mega zdenerwowany wróciłem do Paryża. Zastanawiałem się, gdzie jest i czy już jej nie złapali. 

Kierowałem się w stronę jej mieszkania, kiedy akurat trafiłem, jak wychodziła z niego ze swoją przyjaciółką. Spojrzałem na nią ani trochę nie ukrywając swojej złości.

- Miałaś się stamtąd nie ruszać - powiedziałem, a ona schowała się za szatynką. Westchnąłem, podchodząc do nich.

- Odejdź, bo zadzwonię na policję - odezwała się dziewczyna, na co się zaśmiałem. Wyciągnęła telefon, pokazując mi, że wcale nie żartuje.

- Corinna, musimy porozmawiać.

- Nie mamy o czym. Idę do pracy - odpowiedziała i obie zaczęły odchodzić, trzymając się pod rękę. Chwyciłem Cori za ramię, ale od razu je wyszarpnęła. 

Dość. Już osiągnąłem swój limit.

- Dobra, nie będę się więcej starał. Szkoda tylko, że nie będę miał okazji powiedzieć: ,,A nie mówiłem." - warknąłem. - Żegnaj, Corinna, już się więcej nie zobaczymy. 

Wyminąłem je i udałem się do mojego samochodu. Nie miałem zamiaru płacić za jej głupotę.

Kierunek: lotnisko.

Kolejny raz miałem zamiar uciec i naprawdę miałem w dupie, jeśli ktokolwiek nazwałby mnie tchórzem. Starałem się, to się chyba liczy? Nie mogłem nic więcej zrobić. Mam tylko nadzieję, że nie będzie długo cierpiała...

Gdzie tym razem szukać szczęścia? Czy ono istnieje? Z pewnością jest bardzo dobre w grę chowanego. 

Może... Anglia? Nie, zbyt deszczowo i zbyt blisko.

Rosja? Po moim trupie.

Australia? Tak, to jest to. Misie koala, nadchodzę.

Kupiłem bilet i usiadłem na ławce, czekając na mój lot.

C&J: Run away [ZAKOŃCZONE] 2/3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz