Rozdział 12

919 64 5
                                    

- Powiesz mi, w końcu, o co chodzi? - zapytałam poirytowana. Jechaliśmy już dłuższą chwilę, a Justin nie odezwał się ani słowem.

- Porozmawiamy na miejscu.

- Justin - powiedziałam ostro, ale nie zwrócił na mnie uwagi. Cała sytuacja denerwowała mnie tylko coraz bardziej. - Nigdzie z tobą nie jadę, jeśli nie odpowiesz mi na pytania.

Nadal cisza. Jechaliśmy przez las. Był naprawdę gęsty, a gdy chmury przysłoniły słońce, zrobiło się całkiem ponuro. Wpadłam na pomysł, nie chciałam dać za wygraną. Otworzyłam drzwi od auta, najpierw delikatnie. Szatyn jechał szybko i doskonale wiedziałam, co się stanie. On również, dlatego szybko zatrzymał samochód, głośno przy tym przeklinając.

- Możesz mi powiedzieć, co ty, do cholery, wyprawiasz? - Spojrzał na mnie złym wzrokiem, kiedy już staliśmy na środku ulicy, a inne samochody na nas trąbiły i wyprzedzały.

- Chcę wiedzieć, co TY wyprawiasz - warknęłam równie zirytowana jak on. Justin przetarł twarz dłońmi i westchnął głęboko. Ciągle bacznie mu się przyglądałam, próbując cokolwiek z niego wyczytać. 

- Jedziemy do mojego małego domku. Trochę nam się śpieszy, więc dokończymy rozmowę na miejscu, okej? - zapytał, a ja bez słowa wciąż się na niego gapiłam. Próbowałam rozgryźć, czego ode mnie chce. Tak zwyczajnie porywa mnie z pracy, żeby potem zabrać do siebie. Najpierw mnie unika, nie chce rozmawiać, a teraz to? Pieprzona zagadka. Po chwili ciszy, wskazał głową na drzwi. - Z łaski swojej, nie rób tego więcej.

Ruszyliśmy znowu przed siebie. Nikt się więcej nie odzywał, aż znaleźliśmy się w wspomnianym domku.

Dookoła niego nie było dosłownie niczego. Żadnego sąsiada, tylko pola, rzeczka i las. Po co mu dom na takim odludziu?

Budynek był faktycznie mały, ale dobrze urządzony, przez co wnętrze wydawało się dosyć przestrzenne. Praktycznie wszystko było z jasnego drewna i tylko mogłam sobie wyobrazić, jak wybucha pożar i całość płonie. Chociaż, nie powiem, było całkiem przytulnie.

Usiadłam na sofie i poczekałam, aż Justin zrobi to samo. Kiedy w końcu posadził swój tyłek, spojrzałam na niego wyczekująco, ale ciągle milczał.

- Więc? - ponagliłam go, niecierpliwiąc się.

- Ostrzegałem cię, a ty mnie nie posłuchałaś. Nie wiesz, z jakimi ludźmi zadarłaś - mówił spokojnie, patrząc pusto przed siebie.

- Och, czyli widziałeś artykuł.

- Och? - W końcu spojrzał na mnie, mrużąc przy tym oczy. - Nic się nie zmieniłaś. Jesteś tak samo głupia.

- Słucham? -  Spojrzałam na niego złym wzrokiem. Wywozi mnie tu, a potem obraża. Co z nim nie tak, do cholery?

- Dobrze słyszałaś - warknął. - Co ty sobie myślałaś? Że będziesz bohaterką i cała Francja będzie ci dziękować? To tak nie działa.

- Wiedząc o tym, nie mogłam siedzieć z założonymi rękami. Ludzie przez to umierają, Justin. I to też twoja wina! - krzyknęłam, podnosząc się z sofy. Podeszłam do okna i patrzyłam w krajobraz, biorąc głębokie oddechy. - Jak ty możesz spać z tą świadomością? Nie poznaję cię...

- Jak nie ja, to ktoś inny by to robił, a tak się składa, że potrzebuję pieniędzy. Nie każę ludziom kupować tego gówna, sami się zabijają.

- Czy ty siebie słyszysz? - zapytałam z niedowierzaniem, odwracając się, by na niego spojrzeć, ale szybko odwróciłam wzrok. Nie mogłam na niego patrzeć, robiło mi się niedobrze. Ten człowiek przede mną to nie Justin. To nie mógł być on... - Masz mnie natychmiast odwieźć do domu.

- Corinna... - zaczął, kiedy podniósł się z kanapy i postawił kilka kroków w moją stronę. Zatrzymałam go dłonią. Czułam coraz większy ucisk w żołądku. - Chcę dla ciebie dobrze. Tutaj będziesz na razie bezpieczniejsza.

- Z tobą? Jakoś tak się nie czuję - prychnęłam, odwracając się ponownie do okna.

- Szli po ciebie, ledwo zdążyłem cię zabrać.

Podszedł do mnie i łapiąc mnie za ramiona, odwrócił w swoją stronę. Strzepnęłam z siebie jego dłonie i utkwiłam wzrok w podłodze.

- Powinnam ci teraz dziękować?

- Ty kiedyś byłaś moim bohaterem, teraz ja jestem twoim.

- Nie możesz być bohaterem, robiąc tyle złego - odpowiedziałam oschle i wyszłam z domku. Justin oczywiście nie dał mi spokoju i ruszył za mną, ciągle wołając moje imię. Pobiegłam wgłąb lasu. Musiałam pobyć sama.

***

- Cholera - przeklęłam pod nosem. Błądziłam po lesie już jakiś czas. Zgubiłam Justina, ale siebie również. Nie wiedziałam, gdzie iść, a zasięgu też nie umiałam złapać.

W końcu dopadło mnie zmęczenie. Oparłam się o jedno drzewo, podkulając pod siebie nogi. Było mi zimno, ale sen przyszedł tak szybko.

W pewnej chwili poczułam, jak się poruszam. Byłam zbyt wyczerpana i zmarznięta, żeby otworzyć oczy, ale otaczające ciepło, które stopniowo mnie ogrzewało, sprawiało, że czułam się lepiej i dziwnie bezpiecznie. Wtuliłam twarz w osobę, która mnie niosła, i wtedy poczułam ten przyjemny zapach i perfumy, które doskonale wiedziałam, do kogo należały. Mogłam spokojnie ponownie oddać się w objęcia Orfeusza.

Powkurzam się na niego, gdy odpocznę.

C&J: Run away [ZAKOŃCZONE] 2/3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz