#10

421 64 35
                                    

-Ymm bardzo panią przepraszam, ale nie znam żadnego Ashtona. Nazywam się Luke Hemmings - Luke niezręcznie podrapał się po karku i ponownie spojrzał na kobietę przed nim, która miała na twarzy jakiś dziwny rodzaj uśmiechu, który nie przywodził na myśli nic dobrego.

-Więc... jest Michael? - zapytała i przepchnęła się w drzwiach obok zdezorientowanego dwudziestolatka. Weszła w głąb rozglądając się na boki.

-Niestety nie, ale jeżeli mógłbym spytać... kim pani jest? - chłopak poszedł za kobietą, która wygodnie usadowiła się w salonie.

-Nazywam się Karen Clifford i jestem matką Michaelka - odparła pewnie. - Mógłbyś zrobić mi kawę?

Kiedy blondyn usłyszał, że kobieta jest matką Mike'a postanowił, że nie powinien jej wyganiać, bo jeszcze czarnowłosy mógłby się na niego rozgniewać. W pośpiechu poszedł do kuchni i wstawił wodę na kawę. Zaraz potem wrócił do kobiety z parującym kubkiem w dłoni. Położył go na stoliku i usiadł obok niej.

-Jesteś chłopakiem mojego syna? - zapytała brunetka siorbiąc gorący napój.

-Nie - Luke spojrzał ze zdziwieniem na Karen, nie spodziewał się takich pytań. 

-O której on wraca? - zielonooka wyglądała na mocno znudzoną towarzystwem Luke'a. Wciąż rozglądała się dookoła, czasami skubała skórki swoich paznokci, a jeszcze częściej wzdychała głośno, chcąc dać chłopakowi do zrozumienia, jak bardzo nie podoba jej się jego obecność. Hemmings czuł się niesamowicie niezręcznie.

-Za dwadzieścia minut, pani Clifford. Chce pani na niego zaczekać czy...

-Oczywiście, że zaczekam - przerwała mu i wydęła wargi. - Myślisz, że po co tłukłam się tu przez pół miasta?

Chłopak nie odzywał się więcej i siedział z nią tylko dlatego, że nie chciał być niegrzeczny, ale szczerze powiedziawszy, ta kobieta działała mu na nerwy jak nikt inny. Nie rozumiał jak tak okropna osoba mogła wychować Michaela i jednoczenie być babcią małego aniołka, którym była Florence.

Dwadzieścia minut minęło jak cała wieczność, kiedy Luke wreszcie usłyszał szczękanie zamka i śmiechy dzieci. Westchnął z ulgą lecz zaniepokoiło go nieco zdziwienie wymalowane na twarzy Karen, kiedy Jimin i Ren wbiegli do salonu. Dzieci zatrzymały się a Florence przekrzywiła odrobinę główkę.

-Lukey kto to jest? - zapytała mała i złapała rączkę przyjaciela.

Luke sam nie wiedział co ma odpowiedzieć, wszyscy w ciszy czekali na przybycie gospodarza domu. Po chwili Michael wszedł do pomieszczenia z uśmiechem, który od razu zniknął z jego twarzy wraz z momentem, w którym zobaczył kobietę siedzącą obok Luke'a.

-Dzień dobry, Michael - powiedziała kobieta z uśmieszkiem i podniosła się z kanapy. Blondyn zrobił to samo.

-Ren, zabierz, proszę, Jimina do swojego pokoju - powiedział czarnowłosy, patrząc na niską brunetkę.

-Ale tatu, ChimChim chciał...

-Luke, pójdź z nimi - przerwał córce, a młodszy mężczyzna zabrał dzieci do różowego pokoju. 

Czarnowłosy usiadł w fotelu, żeby ewentualnie nie ryzykować tego, że jego matka mogłaby chcieć usiąść obok niego. Położył ręce na podłokietnikach i czekał. Czekał, aż kobieta, która niegdyś skutecznie uprzykrzała mu życie, się odezwie. Widział po niej, że nawet w najmniejszym stopniu się nie zmieniła, bo na jej twarzy gościł ten sam prześmiewczy i kpiący uśmieszek, którego nienawidził z całego serca. 

-Nie wiedziałam, że masz dzieci - rzuciła ze swoim firmowym uśmieszkiem i wygodnie oparła się o oparcie kanapy. Zarzuciła nogę na nogę.

-Nie wiedziałem, że cię to interesuje - odgryzł się. Nie zamierzał być tym samym strachliwym chłopcem, którym był, kiedy wyprowadzał się od wyrodnych rodziców. Przyglądał się Karen ze spokojem i obojętnością, jaką zdobywał przez wiele lat. Zbudował między sobą i swoją przeszłością barierę ochronną, która pozwalała mu żyć normalnie.

-Mhm - brunetka mruknęła, a po chwili zaśmiała się swoim skrzekliwym śmiechem. - A więc co u Asha?

Michael spodziewał się, że jego matka nie wie o śmierci jego ukochanego, którego nienawidziła całym sercem. On sam nie wiedział dlaczego tak było, Ashton zawsze podchodził do jego rodziców z szacunkiem i starł zdobyć ich sympatię i zaufanie, jednak nigdy mu się to nie udało. 

Jego matka i ojciec nie kontaktowali się z nim przez ostatnie pięć lat, a Mike skłamałby, gdyby powiedział, że tęsknił.

-Ashton nie żyje - odparł z jak największym spokojem. Zdążył pogodzić się z jego śmiercią.

-Oh do prawdy? - wyglądał na autentycznie zdziwioną, ale nie smutną. Zdecydowanie nie było jej żal tego chłopca, który w jej przekonaniu, zniszczył jej synowi życie. - Więc teraz spotykasz się z tym chłopcem. Luke, tak?

Ich rozmowa była tak sztywna i formalna, że nikt nie ośmieliłby się powiedzieć, że te dwie osoby łączą więzy krwi, a na pewno nie tak bliskie.

Michael nic nie odpowiedział. Im kobieta wiedziała mniej, tym dla niego lepiej. Zawsze tak było.

-To w sumie dobrze. Każdy byłby lepszy od Ashtona - rzuciła z pogardą i wygładziła dłonią swoją garsonkę w kolorze zepsutego mango. - Jakie szczęście, że już go tu z nami nie ma.

Michael wstał gwałtownie, a Karen zaśmiała się z jego reakcji. Jej syn zawsze był uczuciowy i wybuchowy, bronił swojego. A ona kochała go prowokować.

-Wyjdź - powiedział tak lodowatym głosem, że ociekający z niego jad można było prawie zobaczyć gołym okiem. - Wyjdź z mojego domu.

Pani Clifford wstała z kanapy z uśmiechem, dostała dokładnie to, co chciała.

-Przedstawiłbyś mnie przynajmniej mojej wnuczce - rzuciła, ale zrobiła parę kroków w stronę wyjścia.

-Nigdy w życiu - odparł pewnie mężczyzna i zamknął za brunetką drzwi na wszystkie możliwe spusty. Oparł się o ich powierzchnię i zjechał po nich w dół.

Schował twarz w dłoniach i pluł sobie w twarz za okazanie jakichkolwiek emocji przy tej wstrętnej babie.

-Mikey? - usłyszał nad sobą i gwałtownie stał. Luke delikatnie wystraszył się jego reakcji i cofnął się parę kroków. 

-I po chuj ją tu wpuszczałeś?! Po co w ogóle otwierałeś drzwi? - krzyknął nie potrafiąc zapanować na d swoimi emocjami. 

Luke nie odpowiedział. Widział, że Mike jest zdenerwowany i nie ma sensy z nim dyskutować.

-Ren - zawołał, a mała istotka zaraz przyczłapała do niego z przyjacielem u boku. Była nieco wystraszona krzykami. Jeszcze nigdy jej tatuś nie krzyczał. - Macie ochotę na lody?

Dzieci niepewnie skinęły główkami i zaczęły powoli się ubierać. Ren nie puszczała rączki Jimina, choć było im trochę niewygodnie zakładać buciki jedną rączką.

-Wychodzimy się przewietrzyć - rzucił obojętnym głosem i ponownie zostawił zdziwionego i odrobinę zawiedzionego jego reakcją Luke'a samego.

szaleję ostatnio z rozdziałami tutaj, ale kocham pisać to ff więc się cieszcie 

do następnego meow

Collar Full »Muke« ✔Where stories live. Discover now