#11

415 62 31
                                    

Michael wpakował dzieci do samochodu i zapiął ich pasy. Bezpieczeństwo przede wszystkim. Odjechał spod swojego mieszkania i wyjechał na ruchliwą drogę. Puścił jakąś muzykę, ale zbyt bardzo nie zwracał na nią uwagi. Nagle zalały go wyrzuty sumienia. Przecież nie miał najmniejszego prawa krzyczeć na Luke'a. Nie miał prawa wyładowywać na nim swojej frustracji. Luke nie był winny temu, że wpuścił jego matkę do jego domu. To chyba normalne, ale on zareagował zbyt emocjonalnie i do tego wszystkiego doszło to, że Karen porównała Luke'a do Ashtona, a Michael nie wytrzymał. Gdzieś podświadomie czuł, że to wszystko przez blondyna, ale przecież tak nie było.

Westchnął głośno i mocniej zacisnął dłonie na kierownicy. Zastanawiał się co mógłby zrobić w tym wypadku. Miał dwójkę dzieci na głowie...

Załapał za swój telefon i wykręcił numer, przełączył na głośnomówiący.

-Hej Rose - rzucił z przesadnym entuzjazmem. 

-Cześć Mike.

-Mam pytanko... czy mógłbym przywieźć do ciebie dzieci za jakąś godzinę? Wypadło mi coś ważnego...

-Pewnie, nie ma sprawy. Ren zostaje u nas na noc?

-Tak myślę.

-Okay.

-Dzięki, jesteś wielka.

Rozłączył się i tym razem zwrócił do Chima i Florence.

-Jedziemy na lody, a później do cioci Rose, cieszycie się? - odpowiedziały mu dwa radosne piski. Mike'owi ulżyło, że nie musiał do niczego zmuszać Ren, nienawidził tego robić.  Zaparkował przed ich ulubioną lodziarnią i wysadził dzieci z podwyższonego auta. Te od razu pobiegły do toalety umyć rączki. Czarnowłosy poszedł do lady i zamówił desery. Wybrał jakiś stolik i czekał przy nim zarówno na desery, jak i dzieci. 

Wkrótce Ren i Jimin przybiegli do taty dziewczynki i od razu zabrali się za jedzenie lodów. Śmiali się przy tym i wygłupiali lecz najstarszy Clifford nie mógł przestać myśleć o tym, co mógłby zrobić, żeby Luke wybaczył mu jego głupie zachowanie. Pewien pomysł już miał.

Spojrzał na swoją córkę, która co chwilę brała lodów ze swojego rożka, a kiedy rudy chłopiec nie patrzył, także z tego jego. Mężczyzna tylko pokręcił z rozbawieniem głową i spokojnie czekał, aż skończą jeść. 

-To co, jedziemy? - zapytał, a maluchy posłusznie zebrały się i podbiegły do auta. Mike pomógł im wsiąść, a następnie odpalił samochód.

-Tatu Chim jest cały w czekoladzie! - wykrzyknęła brunetka, a kiedy mężczyzna spojrzał w lusterko, dostrzegł małego chłopca z mnóstwem syropu czekoladowego na buźce. Zaśmiał się i podał im chusteczki nawilżane, które starał się zawsze nosić przy sobie już od narodzić Ren.

-Pomóż mu się wyczyścić - spojrzał ostatni raz w lusterko i ujrzał rączki Florence, która próbowała wytrzeć policzki przyjaciela. Powiedzmy, że całkiem nieźle jej to wychodziło.

Michael przyspieszył nieco, kiedy zorientował się, że powoli zbliżała się siódma, a Luke już od przeszło trzech godzin siedzi sam w jego domu. Zaparkował przed miejscem zamieszkania rodziny Park i szybko wysiadł z samochody. Podbiegł do drzwi i zapukał w nie, wrócił do samochodu i wyciągnął z niego dzieci, złapał je za rączki i wrócił pod drzwi, gdzie już czekała na nich Rose. Posłał jej szeroki uśmiech.

-Hej - powiedział i przekazał jej dzieci. - Przepraszam, że znikam tak szybko, ale wypadła mi naprawdę pilna sprawa.

Nachylił się do córki i złożył na jej policzku pocałunek, odwrócił się w stronę chłopca, którego już zdążył pokochać i jego pocałował w czółko i potargał mu włoski. Wstał i mocno przytulił rudą kobietę, żeby zaraz potem dosłownie uciec biegiem do swojego samochodu, którym ruszył z piskiem opon.

Sam nie wiedział, co nim kieruje, ale czuł mocną potrzebę zobaczenia Luke'a, przytulenia go, przeproszenia i poca...

Oh. Nie zapędzajmy się.

Skręcił w odpowiednią drogę i zaraz potem zatrzymał się przed małym budynkiem. Wbiegł do niego i stanął w dość dużej kolejce. Powoli zaczął się niecierpliwić. Nie miał czasu. Miał dziwne uczycie, że w pewnym sensie już jest spóźniony i nie wiedział jak ma to wytłumaczyć. Po prostu czuł, że co coś jest nie tak, a to poczucie niepokoiło go niesamowicie bardzo. 

Kiedy wreszcie była jego kolej, poprosił sprzedawczynię o jak największy, w miarę możliwości, bo Mike wcześniej go nie zamawiał, bukiet czerwonych róż. Kiedy go otrzymał, sam się dziwił jak da radę go unieść, bo był napraawdę duży. Ale tak naprawdę, naprawdę. Sam nie wiedział ile ich tam było, ale efekt z pewnością go satysfakcjonował. Zapłacił za niego czym prędzej, tak cena też nie była zbyt mała, była duża, ale cóż, było go stać. Wybiegł na zewnątrz i przeklął pod nosem, bo pogoda w ciągu tych parunastu minut zdążyła się niesamowicie popsuć i w tamtej chwili lał obrzydliwy deszcz. Schował bukiet na tylnych siedzeniach i usiadł za kierownicą. Już po raz któryś tego dnia odjechał z piskiem opon i z zawrotną prędkością mijał samochody na drodze. I być może parę razy zdarzyło mu się przejechać na czerwonym świetle i przekroczyć dozwoloną prędkość, ale kto by się w takim momencie przejmował.

Jazda minęła mu naprawdę beznadziejnie, bo mimo że bardzo by chciał, nie mógł jechać aż tak szybko z powodu ograniczonej przez ulewę widoczności. Mocno zaciskał dłonie na kierownicy, a jego knykcie zbielały. Co chwilę przygryzał wargę, która i tak była już wystarczająco zmaltretowana. To chyba właśnie w tamtym momencie dotarło do niego, że czuje coś do Luke'a. Uderzyło w niego to uczucie i na chwilę aż zamroczyło lecz młody ojciec musiał się szybko otrząsnąć. Nie mógł pozwolić sobie na chwilę refleksji i słabości.

Niedbale zaparkował w wyznaczonym miejscu, złapał wielki bukiet i podbiegł do windy, nacisnął parę razy przycisk przywoływania, ale jak na złość winda była chyba na samej górze i nie chciał przyjechać. Mężczyzna siarczyście zaklął na cały głos i pobiegł w stronę schodów przeciwpożarowych. Zaczął wdrapywać się po stopniach, a zarazem po raz pierwszy w życiu żałować, że mieszka na tak wysokim piętrze. Jego nogi prawie odpadały, a mięśnie paliły żywym ogniem, ale nie było to nic, czego wcześniej nie doświadczył ze względu na swoją pracę. W końcu dotarł do odpowiedniego piętra i dosłownie rzucił się na drzwi. Wyjął z kieszeni klucz i trzęsącymi się dłońmi próbował je otworzyć.Klucz parę razy o mało nie wypadł z jego dłoni, bo oczywiście w drugiej trzymał kwiaty, ale kiedy już udało mu się go włożyć, wpadł do mieszkania nawet nie zamykając za sobą drzwi.

A to co zastał w środku dobiło go i zasmuciło niesamowicie. Cisza i pustka ścian napierały na niego, nie dając mu żadnej przestrzeni. Rozejrzał się w okół. Mieszkanie było puste.

szipuję Remin. szipujcie ze mną

kocham to ff i nie przestanę. fight me 💫

do następnego meow

Collar Full »Muke« ✔Where stories live. Discover now