#35

390 59 42
                                    

Luke chwycił dłoń swojej przybranej córeczki i pogłaskał jej wierzch. Cała dziewczynka przeraźliwie się trzęsła, ale to bynajmniej nie z zimna. Jej małe, niewinne i niedoświadczone serduszko właśnie zostało złamane. Co prawda nie tylko jej, ale to wszystko bolało ją tak bardzo, ponieważ dla niej to uczucie było zupełnie nowe. Nigdy nie doświadczyła tak bolesnego ścisku w swojej klatce piersiowej, że aż leciały jej łzy. Nidy nie miała stanów, kiedy nie mogła oddychać. Ale to chyba dobrze, bo przecież miała dopiero cztery latka. To zdecydowanie zbyt wcześnie na tak bolesne doświadczenia, a mimo to właśnie tego doświadczała. 

-Tatusiu, chyba wypadło mi serduszko - jej drżący głosik niemalże fizycznie ranił uszy mężczyzny, który natychmiast spojrzał z przestrachem na dziecko. Dziewczynka trzymała swoją wolną rączkę na klatce piersiowej, na wysokości tegoż ważnego narządu.

Jej zaszklone oczka przeskakiwały po wszystkich meblach w sypialni jej tatusia. Spojrzała na łóżko, na którym tak wiele razy spała razem z Jiminem, na szafę, w której tak często chowali się przed Michaelem, na komodę, w której znaleźli taki śmieszny, truskawkowy płyn w buteleczce. Był prawie jak kisiel, tylko w smaku taki niedobry! 

Wszystko nawet w jej własnym domu przypominało jej o chłopcu, którego niedługo będzie zmuszona pożegnać. Być może na zawsze. A ona miała dopiero cztery lata. Dlaczego.

-Dlaczego tak mówisz, księżniczko? - duży palec starł z jej porcelanowego policzka jedną z tych większych łez, które zazwyczaj nie chciały opuścić oka. Mała dziewczynka zaszlochała, wciąż nie zdejmując dłoni ze swojego serca. Kurczowo zaciskała piąstkę na materiale bluzki, która, jak podejrzewał Luke, należała właśnie do Chima. On sam czuł się jak kupa niepotrzebnych śmieci, jak mógł pomóc tej niewinnej istotce i sprawić, że poczuje się lepiej?

-Tak bardzo mnie boli, Lulu - wyciągnęła swoje łapki do przodu, patrząc na mężczyznę swoimi wielkimi, zakrwawionymi oczkami. Nie mógł się jej oprzeć. Szybko przyciągnął dziecko do siebie i podniósł do góry, wtulając twarz w jej pachnące włoski. Ren owinęła swoje nóżki wokół jego bioder i schowała własną buzię w jego koszulkę, która pachniała potem i zbyt dużą ilością jego drogich perfum. Jej drobne ciałko wciąż pozostało obejmowane przez silne ramiona, ale drgawki nie ustały. Była zbyt roztrzęsiona, by choć pomyśleć o ty, żeby przestać płakać.

Ale nikt się jej nie dziwił. Właśnie traciła najważniejszą, zaraz po jej tatusiach, osobę w swoim życiu. Miała największe prawo płakać.

-Gdzie jest mój tatuś? - wychlipała, a mimo że Luke nie powinien, poczuł się odrobinę zraniony. Bo właśnie tam był, przy niej i dla niej, a mimo wszystko wciąż był niewystarczający. Jak zawsze, z resztą. Zawsze był tym, który po zbyt krótkiej chwili musi zniknąć, bo nie jest już potrzebny. Miał tak przeogromną nadzieję, że z Ren i z Michaelem tak nie będzie, ale najwyraźniej miał tylko złudne nadzieje. Ale tak przecież powinno być. To Clifford był jej prawdziwym ojcem, a on, jako zupełnie obca osoba nie powinien czuć tej zawiści, a jednak. Był takim złym człowiekiem. Zawsze, wszędzie i o każdej porze myślał tylko i wyłącznie o swoim dobrze i już nawet jego samego zaczynało to nużyć. Nie miał nic do zarzucenia nikomu. Tylko samemu sobie.

-Skarbie tatuś jest w łazience, zaraz tu przyjdzie - odpowiedział być może odrobinę zbyt kwaśnym głosem, ale dziewczynka była zbyt rozkojarzona by zobaczyć tę mało istotną i delikatną zmianę w barwie brzmienia głosu Luke'a. Tuliła go zbyt mocno, być odbierać większość bodźców, które napływały do niej zewsząd. Można rzec, że była we własnym świecie, a to z pewnością nie wpływało na jej delikatną psychikę pozytywnie.

-Kocham cię Lukey, proszę, nie zostawiaj mnie - jej malutkie, zaróżowione i malinowe usteczka, pokryte cieniutką warstwą malinowego, błyszczącego błyszczyku spotkały się z powierzchnią jego zarośniętego parodniowym zarostem i szorstkim policzkiem, zostawiając na nim nikły ślad, składający się z palącego znamienia na duży i paru drobinkach fioletowego brokatu na skórze. A wszystko to było w pewien sposób piękne, ale nie do końca. Cały artyzm zaistniałej chwili mąciła pewna niechciana i zupełnie zbędna emocja, która z każdą chwilą coraz bardziej zakorzeniała się w sercu pewnego blondyna. To wcale nie był ten nieodpowiedni rodzaj miłości, ani zazdrość. Z pewnością nie było to uczucie o pozytywnym oddziaływaniu, bo ono, będąc niezatrzymane w porę, mogłoby zniszczyć serce, jak i umysł człowieka, który został poddany jego niszczycielskim działaniom.

Collar Full »Muke« ✔Where stories live. Discover now