Od kiedy byłam dzieckiem uwielbiałam chodzić na baseny i spędzać na nich długie godziny odłączona od całego świata. Siedziałam w wodzie tak długo dopóki skóra na moich dłoniach się nie zmarszczyła i jeszcze wiele godzin po tym. Nurkowanie było moją odskocznią od wszystkiego. Od kłótni z rodzicami, stresu, smutku. Basen był moim lekiem, odreagowaniem na całe zło. Moi rodzice nigdy nie popierali mojego zainteresowania. Przeprowadziłam z nimi wiele godzin na ten temat. Zawsze się bali. Bali się, gdy nurkowałam mogłam się utopić. Za każdym razem mówiłam im, że to absurdalne. Umiałam nurkować i uwielbiałam to. Do czasu, kiedy nie zamknęli mnie w pokoju i zabronili chodzić na pływalnie. Nie odzywałam się do nich długie dnie. Na siłę próbowali uświadomić mi jak bardzo jest to niebezpieczne pokazując archiwum wiadomości ile to młodych osób po prostu się utopiło. Ale byłam nieugięta. Od tamtej pory nie słuchałam żadnych rozkazów. Nienawidziłam, gdy ktoś mówił mi jak mam żyć; kierował moim życiem.
Nabrałam głęboko powietrza w płuca wynurzając się z krystalicznie czystej wody pachnącej chlorem. Przeczesałam dłonią moje mokre włosy. Uśmiech sam wkroczył na moje usta. Brakowało mi tego. Rozejrzałam się dookoła i wtedy dostrzegłam siedzącego na leżaku Michael'a.
- Wybacz, że przerywam, ale musimy jechać do Sydney – uniosłam na niego brew, podpływając do brzegu gdzie wytarłam twarz ręcznikiem.
- My? – zapytałam obserwując go uważnie gdy wychodziłam z basenu owinięta w ręcznik. Nie mogłam powiedzieć, że się nie krępowałam. Krępowałam i to cholernie. Jak nigdy w życiu. Chłopak o słomkowozielonych włosach pokiwał potwierdzająco głową.
- Ubierz się, czekam w samochodzie – mruknął i wszedł do budynku a ja patrzyłam za nim dopóki nie zniknął za rogiem. Westchnęłam i popędziłam na górę nie pozwalając mu, by długo na mnie czekał. Lekko podsuszone włosy upięłam w koka i ubrałam się w pierwsze lepsze rzeczy, które wpadły mi w ręce.
- Wyjaśnisz mi dlaczego jedziemy do Sydney? – odezwałam się gdy jechaliśmy już autem, a ja nie potrafiłam znieść ciężkiego rock 'n' roll'a płynącego z radia. Zrzucił na mnie na chwilę swoje szarozielone oczy.
- Dowiesz się na miejscu – Westchnęłam sfrustrowana opierając głowę na oparciu.
- Co to za różnica, czy powiesz mi teraz, czy kiedy już będziemy na miejscu? – rzuciłam próbując wyciągnąć z niego informacje. Niestety był równie nieugięty co ja.
- Bo jeżeli powiem ci teraz, będziesz marudziła całą drogę do Sydney jacy to my jesteśmy popieprzeni i nienormalni – przewrócił oczami gdy ja mruknęłam z niezadowoleniem, obserwując jego profil. Nigdy w ich towarzystwie nie powiedziałam takich rzeczy, a mimo to, Mike znał moje myśli. Nie miałam pojęcia w co oni się bawili, ale nie chciałam uczestniczyć w tej zabawie. Jednak kości zostały już rzucone, a gra musiała zostać doprowadzona do końca z moim udziałem czy tego chciałam, czy nie. Nie miałam pojęcia ile było pionków. Jedno wiedziałam na pewno; stawka była większa niż można było się spodziewać.
Pochłonięta myślami nie zauważyłam jak Mike wjechał w jedną z dobrze znanych mi ulic. Dopiero po tym, jak zakończyłam rozmyślać rozejrzałam się po okolicy. Spojrzałam na niego. Nie musiałam mieć narysowanego na czole ogromnego i czerwonego znaku zapytania, żeby zrozumiał jakie myśli kłębiły się w moim umyśle. Zatrzymaliśmy się pod budynkiem i wtedy jego szarozielone oczy spoczęły na mnie. Westchnął cicho.
- Gdybym wiedział, że taka będzie twoja reakcja powiedziałabym ci wcześniej, żebyś miała czas na szokowanie się – mruknął obserwując moją twarz. Zmarszczyłam w niezadowoleniu brwi.
- Wyjaśnij mi to – warknęłam przepełniona bólem, który mieszał się z niewiedzą i zdenerwowaniem. – Dlaczego mnie tu przywiozłeś?
- Na początku chcę, żebyś wiedziała, że to nie była nasza decyzja – zwęziłam oczy na jego słowa, czekając ze zniecierpliwieniem aż odetchnie i kontynuuje swoją odpowiedź. Czułam to jak bardzo bolały mnie palce, które z całą siłą wbijałam w skórzane siedzenie. – Ale klamka już zapadła. Jesteśmy tutaj, żeby wszystko spakować i...
- Nie kończ! – wrzasnęłam podwijając kolana pod brodę i zakryłam uszy rękoma jak mała dziewczynka. Nie chciałam, aby Michael wypowiedział to na głos. Nie zniosła bym tego. Po prostu, to za bardzo bolało, a informacja, że miałam w tym uczestniczyć doprowadzała mnie do szaleństwa.
- Ruby, to jest konieczne... – podjął próbę uświadomienia mi tego, jednak niepotrzebnie.
- Wiem o tym Mike. Wiedziałam, że ten moment kiedyś nastąpi, ale ja nie jestem na to gotowa – odetchnęłam przełykając łzy. Skierowałam spojrzenie na Clifford'a. Patrzył na mnie ze zmartwieniem na twarzy. – Nie teraz, Michael – załkałam żałośnie wiercąc dziurę moimi oczami w jego własnych.
- Im szybciej to nastąpi, tym będzie łatwiej dla ciebie – miałam wrażenie, że jego cierpliwość do mnie nie miała granic. Jako jedyny z całej trójki potrafił mnie ogarnąć, siedząc ze mną godzinami. Tylko Clifford był mi najbliższy z nich wszystkich. Może dlatego to mnie wtedy tak zabolało, gdy to właśnie on mnie tam zawiózł.
- Nie mam na to siły, to jest dla mnie rzecz, na którą nie będę gotowa przez jeszcze długi czas, ale wy postawiliście mnie przed faktem dokonanym. Tak się nie robi – potarł dłonią moje ramię tak, jakby chciał dodać mi sił i otuchy.
- Luke i Calum już się pewnie niecierpliwią w środku – westchnął jakby zrezygnowany i wyszedł z pojazdu. Nabrałam głęboko powietrza w płuca, chowając twarz w moje kolana. Nawet nie drgnęłam gdy drzwi od mojej strony otworzyły się. Nie odpuszczał. Nie potrafiłby. – Chodź. – podniosłam na niego wzrok. Stał z uśmiechem na twarzy wyciągając rękę w moim kierunku. – Wejdziemy tam razem i razem stamtąd wyjdziemy.
Zrezygnowana położyłam swoją dłoń na jego własnej, pozwalając mu, aby wyjął mnie z samochodu. Stanęłam na równe nogi tuż obok niego i obserwując budynek przełknęłam ślinę. Naprawdę nie chciałam tego robić. Jednak myśl, że Michael będzie obok, jakoś wciąż podtrzymywała mnie przed wybuchem płaczu i skuleniu się w kłębek.
Razem weszliśmy do środka. Ścisnęłam mocniej dłoń Mike'a, widząc popakowane kartony i pustkę oraz rozchodzące się echo. To się działo. A ja nie byłam na to psychicznie nastawiona. Nie miałam nawet zamiaru się na to przygotowywać. Sądziłam po prostu, że ten ktoś odpuści, a ja w spokoju wrócę do swojego starego życia. Jednak działo się coś zupełnie odwrotnego. Już nigdy nie miałam powrócić do tego co stało się przed. Po prostu sprzedawali mój dom. Wraz ze wszystkimi wspomnieniami. Zupełnie tak, jakby sprzedali mnie samą. Bezczeszcząc moją duszę, która wyła z rozpaczy widząc to co działo się wokół mnie. I nie mogłam tego już powstrzymać. Decyzja została podjęta. A ja po raz kolejny – za moją zgodą, czy nie – musiałam się podporządkować. Nie robić problemów. Nie krzyczeć z rozpaczy. Nie rzucać się. Po prostu pozwoliłam spakować im całe moje życie niechlujnie w kartony. I pomagałam im w tym. Deptałam samą siebie przekonując się w głębi, że to było konieczne, nieuniknione i potrzebne.
Nie chciałam nawet wiedzieć co zrobili z rzeczami z pokoju rodziców. Nigdzie nie wiedziałam kartonów z oznaczeniem ich sypialni. Miałam wrażenie, że po prostu tamtym pomieszczeniem zajęli się najpierw, zanim przyjechałam i zanim zdążyłabym się rozryczeć jak dziecko. Nie wiedziałam co z nimi zrobili. Wyrzucili? Spalili? Schowali? Miało to zostać tylko między nimi. I szanowałam to wiedząc, że ta niewiedza mi pomoże
Ostatni raz przeszłam się po wszystkich pomieszczeniach dobijając się faktem sprzedaży jeszcze bardziej. Z jednej strony, czułam że będzie mi lżej, że jakoś sobie poradzę z tym wszystkim gdy nie będę krążyła w kółko po pomieszczeniach, w których oni przebywali, z drugiej wiedziałam że będę tęskniła w końcu było to miejsce, w którym się wychowałam i spędziłam całe moje życie. Aż do teraz. Już wcześniej powinnam odciąć pępowinę, sama się wyprowadzić, zamieszkać na swoim. Ale nie potrafiłam. Zawsze brakowało mi do tego odwagi.
Stanęłam przed drzwiami i ostatni raz omiotłam puste pomieszczenie, gdzie do niedawna był salon. Trzymałam dłoń na klamce i bałam się, że gdy ją puszczę stracę wszystko. Westchnęłam bo to w końcu był ten moment. Musiałam to zrobić. Zamknęłam drzwi i ostatni raz usłyszałam jak zgrzyta w nich zamek. Odwróciłam się w stronę trójki chłopaków. Michael wysłał mi pokrzepiający uśmiech.
Stało się.
Podniosłam karton leżący przy moich nogach i wyszłam z posesji nawet się za siebie nie odwracając.
CZYTASZ
Meeting evil || a. irwin
Fanfiction❝ Bo kiedy patrzysz w otchłań, otchłań zaczyna patrzeć w ciebie... ❞ ©Muffy_2001 kwiecień 2017 Wszelkie prawa zastrzeżone.