Rozdział XVIII

16 0 0
                                    

Słońce świeciło prosto w moją twarzy gdy biegłam boso po plaży ze śmiechem na ustach próbując go dogonić. Specjalnie odbiegał w mgnieniu oka gdy tylko byłam od niego zaledwie kilka kroków. Byłam szczęśliwa. Jak nigdy w życiu. Najszczęśliwsza. Miałam wszystko, czego dziecko potrzebowało. Miałam rodzinę i miłość. Nie potrzebowałam niczego więcej.

- Przestań! Robisz to specjalnie – zaśmiałam się dziecięcym głosikiem zginając się w pół. Moje włosy targane były przez wiatr w każdą stronę. Zatrzymał się i spojrzał na mnie swoimi zielonymi oczami z szerokim uśmiechem na ustach. Zbliżył się po czym złapał mnie w biodrach przerzucając sobie przez silne ramię, a kilka sekund później siedziałam na jego barkach.

- Nigdy nie zrobiłbym ci specjalnie na złość, rubinku – odparł z uśmiechem zbliżając się do koca na którym leżeli moi rodzice.

- Blech – stwierdziłam z nim zgodnie kiedy zastaliśmy dwójkę całującą się na piasku. Spojrzeli na nas, a później wybuchnęli śmiechem.

Nabrałam głęboko powietrza w płuca siadając na łóżku. To znowu się działo. Znowu miałam te sny, których już dawno nie było. Myślałam, że miałam to za sobą, że jako mała dziewczynka, już się z tym pogodziłam, ale nigdy nie będę w stanie tego zrobić. To co się stało było niesprawiedliwe. Nie potrafiłam zrozumieć dlaczego to zrobił. Co nim kierowało, że tak postąpił? Podwinęłam kolana pod brodę patrząc przed siebie szeroko otwartymi oczami. Gdy tylko je zamykałam widziałam przed sobą te dwie zupełnie szalonego odcieniu zieleni tęczówki.

Spojrzałam na telefon, który rozświetlił ciemne pomieszczenie. Przełknęłam ślinę i wzięłam urządzenie w dłonie. Otworzyłam szeroko oczy widząc treść wiadomości, a moja dłoń automatycznie powędrowała do ust.

„Jestem blisko, każdego dnia, przy tobie. Nie wiesz kim jestem, jestem jak powietrze, taki niewidoczny. Ja wiem, że się w krotce dowiesz. Uważaj na siebie kochanie, nie wiadomo gdzie czycha śmierć"

Telefon upadł z cichym szmerem na pościel. Zapomniałam jak się oddycha, jednak nie na długo.

Huk.

Krzyk.

Mój krzyk. Wydostał się z mojego gardła w tym momencie, w którym szyba rozbiła się na kawałki, a szkło rozsypało się po panelach. Zakryłam uszy dłońmi gdy powietrze przeciął kolejny huk broni palnej. Drzwi od sypialni o mało nie zostały wyrwane z zawiasów gdy do pomieszczenia wpadł Calum wraz z bronią i po wymierzeniu oddawał celne strzały w miarowych odstępach czasowych.

Nastała cisza.

- Wszystko w porządku? – głos chłopaka sprawił, że spojrzałam na niego próbując wyrównać mój oddech.

- Mógłbyś coś dla mnie zrobić? – zapytałam drżącym głosem. Hood skinął głową patrząc na mnie z uwagą. – Przytulisz mnie? – przygryzłam wargę, bo cholera, to brzmiało tak żałośnie. Patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami z zagadkowym wyrazem twarzy. Po chwili jednak objął mnie swoimi ramionami. Przytuliłam policzek do jego klatki piersiowej. Serce Calum'a biło tak zadziwiająco spokojnie, ze mnie samą ogarnął spokój. Ten jeden, jedyny raz cieszyłam się, że to właśnie on przyszedł w odpowiednim momencie. Trzęsłam się jeszcze chwilę w jego ramionach obserwując mieniące się szkoło na podłodze. Musiałam wstawić szybę, czy tego chciałam, czy nie. Cichy syk dostał się do mojego ucha. Zlustrowałam wzorkiem Calum'a. Zacisnął swoje palce na biodrze. Wiedziałam jedno – dostał.

- Zostań tu – nakazałam mu i wybiegłam z sypialni prosto do łazienki gdzie w szafce odnalazłam apteczkę. Wróciłam do Hood'a. Zmarszczył brwi widząc pudełeczko.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jun 15, 2021 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Meeting evil || a. irwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz