Rozdział V

1.1K 91 34
                                    

Nagle niespodziewanie ktoś złapał mnie za rękę. Już miałam krzyknąć, kiedy druga dłoń zakryła mi usta.

– Spokojnie, księżniczko – cholera, Nevra!

– Jezu, co cię opętało? – zdołałam wykrztusić. Serce biło mi jak oszalałe. Chłopak tylko się łobuzersko uśmiechnął.

– Nie wiedziałem, że tak na ciebie działam – zaśmiał się. – To serce bije tak mocno dla mnie? – zapytał, oblizując kły. Oho! Czyżby i tutaj są jacyś fani harlekinów? Uśmiechnęłam się tylko w odpowiedzi. To był błąd. Tylko bardziej go napaliłam. – Chciałabyś pozwiedzać mój pokój? Nie pożałujesz – puścił mi perskie oczko.

– Wiesz, że podrywasz mężatkę? – zapytałam. Wytrąciło go to z równowagi na tyle, że mogłam szybko się oddalić.

Dopiero w pokoju Ykhar głośno odetchnęłam. Tak, jestem mężatką. Nie wdową. Nie obchodzi mnie to, że ksiądz nie zdążył wypowiedzieć magicznego słowa "małżeństwo". Przecież to tylko słowo. Ono nic nie znaczy.

Chwiejnie podeszłam do szafy i wyciągnęłam z niej moją suknię ślubną. Pamiętam, jak z moją przyjaciółką, Jane, wybierałyśmy ją. Od dziecka marzyłam o śnieżnobiałej sukni, w której będę wyglądać jak księżniczka. Gdy zobaczyłam ją na wystawie, wiedziałam, że będzie moja. To było jak przeznaczenie. Promienie słońca, które na nią padały, sprawiały, że mrużyłyśmy oczy, kiedy na nią patrzyłyśmy.

– Jane, to ona! – wykrzyczałam radośnie w stronę przyjaciółki.

– Taaak, jest bardzo... olśniewająca – zaśmiała się dziewczyna. Bez wahania weszłyśmy do sklepu.

– Wygląda pani cudownie – pochwaliła mnie ekspedientka, gdy przymierzyłam suknię.

– Jak księżniczka – podsunęła Jane. Ze śmiechem podeszłam do lusterka. Śnieżna biel idealnie komponowała się z moimi kasztanowymi włosami i fiołkowymi oczami.

Teraz na pewno nie można było jej nazwać śnieżnobiałą. Wszędzie widniały plamy krwi i ziemi, a tiul był w strzępach. Powoli wraz z sukienką osunęłam się na ziemię i ukryłam w niej twarz. Nie, nie będę płakać.

Ale nie potrafiłam powstrzymać łez, które uparcie spływały po mojej twarzy, by wsiąknąć w materiał sukni. Miała być symbolem szczęścia.

A przypominała o koszmarach.

***

Plac ćwiczeń przypominał średniowieczne areny walk. Dookoła placu sterczały drewniane tarcze, a w kilku z nich tkwiły strzały. Po środku pola kilka faery ćwiczyło szermierkę. Do tego zapach kurzu i potu.

– I jak ci się podoba? – zapytał Valkyon, podchodząc do mnie.

– Wygląda trochę jak za czasów króla Artura – zaśmiałam się.

– Tak, jego nadworny magik, Merlin bodajże się nazywał, pokazał mu to i owo – spojrzałam na niego zaskoczona. – Dziwny z niego był faery. Ze wszystkich światów, najbardziej upodobał sobie świat ludzi.

– Chwila, to są jeszcze jakieś inne światy, oprócz mojego i tego? – zapytałam szczerze zdumiona. Valkyon delikatnie się uśmiechnął.

– Nie mnie o tym mówić. Zapytaj Miiko. – Prychnęłam pod nosem. Albo tego nie zauważył, albo zignorował. – Cóż, jesteśmy tutaj, aby zobaczyć, na co cię stać. Zaczniemy od łuku – podeszliśmy do stoiska z bronią długodystansową. – Wiesz, czym się różni łuk od kuszy? – zapytał.

Wbrew sobie |Eldarya|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz