Prolog

2.4K 131 8
                                    

Serce zabiło mi mocniej, gdy usłyszałam pierwsze takty marsza weselnego. Zamknęłam na chwilę powieki, aby w pełni móc doświadczyć magii tej muzyki. Już od kilku miesięcy mam go wgranego na telefonie i słuchałam go każdego wieczoru przed zaśnięciem. Mama się śmiała, że do wesela mi zbrzydnie ta melodia i pierwsze, co zrobię gdy usłyszę ją w kościele, to ucieknę gdzie pieprz rośnie, żeby tylko jej nie słyszeć. Myliła się, gdyż jak zwykle poczułam przyjemne ciarki na całym ciele.

– Gotowa, córeczko? – zapytał mój ojciec, delikatnie biorąc mnie pod ramię. Otworzyłam oczy, wyrwana z letargu i spojrzałam na niego. Jego policzki lśniły od łez, ale to jego szeroki uśmiech sprawił, że mi także zachciało się płakać.

– Och, tato... – ledwo wyszeptałam, gdyż w tym momencie nie ufałam swojemu głosowi. W odpowiedzi delikatnie poklepał mnie po dłoni. Odetchnęłam kilka razy głęboko, aby uspokoić skołatane serce. Jeszcze tego brakowało, abym na własnym ślubie zeszła na zawał. Powoli zaczęliśmy iść w stronę ołtarza, gdzie czekał na mnie narzeczony.

Luke... jego imię było synonimem miłości. Był kwintesencją wszystkiego, czego potrzebowałam do życia. Myśl o nim z samego rana, sprawiała, że miałam po co się budzić, myśl o nim wieczorem, sprawiała, że chciałam o nim śnić całą noc... Boże, jak on cudnie wygląda w tym smokingu!

Nie zauważałam żadnych gości, których mijaliśmy po drodze. Cały czas patrzyłam prosto w jego twarz, na której malował się ten uśmiech. Ten przeznaczony tylko dla mnie.

– Dbaj o moją małą córeczkę – powiedział ojciec do Luke'a, kiedy doszliśmy pod ołtarz, po czym przekazał moją dłoń chłopakowi. W oddali słychać było szloch mojej mamy. A ja potrafiłam tylko patrzeć w te cudne, przepełnione miłością niebieskie oczy.

Nie byłam w stanie zapamiętać niczego. Wiem tylko, że w pewnej chwili dostrzegłam na naszych złączonych dłoniach stułę kapłana i ruch warg Luke'a, które mówiły: tak, chcę. Po chwili moje wypowiedziały to samo. Szloch mojej mamy stał się jeszcze głośniejszy.

– Zatem na mocy nadanych mi praw, ogłaszam was... – Nagły świst przerwał wypowiedź księdza. Poczułam na swojej skórze delikatny ruch powietrza. Spojrzałam na wielebnego, który z szokiem na twarzy powoli się cofał, aż w końcu upadł na ziemię, potknąwszy się o stopień schodów. Z jego brzucha wystawał bełt.

Krzyk gości weselnych wyswobodził mnie z paraliżu.

– Amanda! Szybko! – Luke mocno potrząsnął moim ramieniem, gdyż ciągle wpatrywałam się w ciało kapłana. W jego głosie wyczuwałam strach. Bełty latały wszędzie, jednak w żaden sposób nie potrafiłam namierzyć ich źródła. Chłopak złapał mnie za rękę i zaciągnął w stronę zakrystii, co nie było łatwe, gdyż sporo gości też uciekała w tym kierunku.

Nie byłabym sobą, gdybym się nie potknęła.

– Luke! – krzyknęłam przerażona. Chłopak szybko się odwrócił i rzucił mi się na pomoc, co nie było łatwe z powodu tłumu. Na szczęście złapał mnie za rękę i mocno pociągnął. Od razu wpadłam w jego ramiona. Wiedziałam, że nie pora na takie rzeczy, ale potrzebowałam zapewnienia, że nie jestem w tym sama.

Nagle Luke gwałtownie wciągnął powietrze, a jego oczy rozszerzyły się ze strachu.

– Luke? Co się dzieje? – jęknęłam, a on powoli osunął się na mnie. Z jego pleców wystawał kawałek tego cholernego drewna. Nie, błagam, tylko nie on! Jego oczy napotkały moje. – Luke, proszę, nie zostawiaj mnie... Skarbie, proszę – nie panowałam nad swoim ciałem, które drżało, jak galareta. – Nie zostawiaj mnie... – Po mojej twarzy płynęły łzy. Wtem poczułam gwałtowne szarpnięcie do tyłu. Stalowe ramię boleśnie objęło mnie w pasie, gdy druga ręka powędrowała do moich ust. Nagle poczułam się bardzo senna.

– Luke... – szepnęłam i odpłynęłam.

Wbrew sobie |Eldarya|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz