Rozdział X

960 80 11
                                    

– Ykhar, zatrzymaj się na chwilę.

Stałyśmy tuż przed samą bramą do wioski, gdy niespodziewanie się zatrzymałam. Dziewczyna spojrzała na mnie, nie rozumiejąc.

– Coś się stało? – zapytała z troską. Nagle poczułam się bardzo nieswojo. Powietrze nagle zrobiło się ciężkie, a krajobraz stał się złowieszczy. Do pełnej grozy brakowało tylko muzyki z jakiegoś horroru. Z zamyślenia wyrwała mnie dłoń Ykhar, którą energicznie machała przed twarzą. Szybko zamrugałam oczami.

– Zdawało mi się, że na chwilę odleciałaś. Wszystko dobrze? Jesteś bardzo blada.

– Coś jest nie tak. Jakby... jakby miało się wydarzyć coś strasznego. Jakbym miała... coś... jakbym miała coś utracić. – Patrzyłam na brownie z przerażeniem. Nie rozumiałam samej siebie, ale emocje, które przeze mnie przepływały były prawdziwe. Nie wiem skąd, ale wiedziałam, że coś się wydarzy.

Albo już się dzieje.

Ta myśl spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Przecież ktoś może być w niebezpieczeństwie, możemy być potrzebne w kwaterze, a my sobie beztrosko stoimy na zewnątrz! Jak oparzona upuściłam koszyki, zdjęłam z ramienia Animo i puściłam się pędem przez bramę. Zaskoczona Ykhar szybko za mną podążyła.

– Nikogo nie ma przy bramie... – szepnęła zdumiona. Obejrzałam się. Rzeczywiście, w zasięgu wzroku nie było żywej duszy. Przytłaczająca cisza sprawiła, że mimowolnie zadrżałam. Jednym spojrzeniem zgodziłyśmy się co do tego, aby biec dalej.

To co zastałyśmy w wiosce Eel będzie mi się śnić do końca życia. Wszędzie ogień. Dym. Walące się budynki. Odgłosy walki. Świst strzał i bełtów. Dźwięk uderzenia metalu o metal.

Jednak najgorsze były krzyki. Każdy dźwięk osobno przeszywał moje ciało, sprawiając, że jeszcze mocnej drżało, a ja odczuwałam każdą emocję w głosie. Strach. Rozpacz. Bezradność. Niemoc. Nawet nie poczułam łez, które ciurkiem zaczęły spływać po mojej twarzy.

– Proszę pomóżcie mi! – usłyszałam krzyk dochodzący z prawej strony. Bez wahania pobiegłyśmy w tamtym kierunku. Nadmiar kurzu i dymu sprawił, że zaczęłyśmy kaszleć, jednak uparcie zmierzałyśmy w kierunku, z którego dobiegał głos.

Nagle dopadła nas mocno roztrzęsiona kobieta.

– Mój mąż... Proszę. Przygniotła go belka, ja... ja sama nie dam rady jej usunąć... – bełkotała. Gdy ruszyłyśmy w pokazanym kierunku, szybko podbiegła do wielkiego kawałka drewna i uklękła przy nim.

Pod nią leżał cały zakrwawiony satyr. Uklękłam obok kobiety.

Belka upadła prosto na jego pierś. Mężczyzna oddychał bardzo ciężko, lecz jego wzrok, wypełniony miłością ciągle spoczywał na żonie, która głaskała go po policzku.

– S–sprowadziłam członka s–straży–y... Uratujemy cię...

Nie tracąc czasu mocno naparłam na drewno. Po chwili dołączyły do mnie Ykhar i kobieta. Ale belka nie poruszyła się choćby o milimetr.

– Mocnej – sapała brownie.

– To nic nie da – wycharczał mężczyzna. – Pomóżcie innym.

– Nie! – krzyknęła kobieta. – Nie zostawię cię! Potrzebuję cię. Nasz syn cię potrzebuje.

– Mery jest silny. Kiedyś będzie wielkim wojownikiem i dołączy do straży, tak jak zawsze marzył. Musisz go pokierować.

– Sama nie dam rady... – Kobieta wciąż łkała, tuląc twarz w szyję satyra. Sama nie mogłam powstrzymać łez. Walcząc z bezradnością ciągle próbowałam unieść belkę.

Wbrew sobie |Eldarya|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz