Rozdział szósty

1.8K 82 4
                                    

-Witaj Alice- powiedział blond mężczyzna około czterdziestu lat.
-Kim pan jest?- zapytałam.
-Twoim zgubieniem- odparł.
-Mike. Nawet nie próbuj jej skrzywdzić- do domu weszła kobieta o blond włosach. Ester.
-Witaj matko- powiedziałam wstając i mimowolnie przysuwając się do Damona. Ten chwycił mnie za dłoń.
-Znów przyszliście zabić swoje dzieci?- zapytałam.
-Dzieci nie, ale wnuki tak- odpowiedziała kobieta. Nim cokolwiek zdążyliśmy zrobić mężczyzna przebił Damona drewnianym kołkiem, a mnie kobieta czarami zacisnęła gardło.

Zerwałam się z kanapy. Właściwie to z hukiem z niej spadłam.
-Hej, nic ci nie jest?- obok mnie zjawił się Elijah.
-Nie- wysapałam chcąc unormować oddech. Przerażona rozglądałam się po pomieszczeniu.-Gdzie jest Damon?
-Poszedł do siebie. Co ci się śniło?- zapytał widząc mój stan.
-Rodzice- powiedziałam patrząc na niego znaczącym wzrokiem. Szybko zrozumiał o co mi chodzi.
-Spokojnie. Wszystko będzie dobrze- pomógł mi stanąć na nogi.
-Chciałabym zobaczyć cię kiedyś w innym stroju niż garnitur- powiedziałam.
-Cóż. Nic innego nie posiadam.
-No to idź i sobie kup- poradziłam. Wtem zadzwonił jego telefon. Zostawiłam brata i poszłam do swojej łazienki by zmyć z siebie cały dzisiejszy dzień. Po odprężającym prysznicu zdjęłam od dawna nie potrzebny bandaż i postanowiłam coś zjeść. W kuchni najostrożniej jak potrafiłam otwierałam wszystkie szafki i szuflady.
-Kuchnia jest czysta. Nie ma tu żadnej broni. Damon tego dopilnował- zawołał Jeremy wchodząc do kuchni cały spocony. Kiedy go zobaczyłam stracznie mnie zemdliło. Czym prędzej pobiegłam do najbliższej toalety.
-Jak się dała to niech teraz cierpi- usłyszałam głos Stefana.
-Nie poznaję cię- powiedział Damon.
-Twój problem- rzekł kiedy podeszłam do schodów.
-Naprawdę jesteś palantem. Masz szansę na założenie prawdziwej rodziny. Naprawdę chcesz to zmarnować?
-Sto sześćdziesiąt lat byłem sam i jakoś dałem radę- powiedział.
-Wyłączyłeś człowieczeństo- rzekł powoli i ostrożnie starszy Salvatore.
-Eureka- Po chwili zakreciło mi się w głowie. Znów spadałam.
-Alice!!- zawołał Damon i po chwili znalazł się przy mnie. Nagle do ust zaczęła wpływać ciepła ciesz o metalicznym posmak.
-Pij- polecił mężczyzna. Chwilę potem stałam już na nogach.
-Dzięki- powiedziałam.
*Stefan*
Kiedy zobaczłem jak brunetka spada ze schodów, coś we mnie drgnęło. Litość? Współczucie? Strach? Zaraz po tym dopadło mnie duszące poczucie winy. Upadłem na kolana i nie potrafiłem wstać. Poczułem czyjąś rękę na ramieniu.
-Walcz z tym. Uczep się jakiegoś uczucia- usłyszałem głos Eleny. Wtedy dotarło do mnie co się stanie za jakiś czas. Zostanę ojcem. Dla dziecka postanowiłem się podnieść.
*dwa dni potem*
*Alice*
Siedzę właśnie w gabinecie lekarskim i czekam na wyniki badań. Po chwili drzwi się otwieraja, a do pomieszczenia wchodzi doktor Fell z plikiem kartek.
-Jak się czujesz?- zapytała zmartwiona
-Dobrze, coś nie tak?
-Masz koszmarne wyniki. Teoretycznie powinnaś leżeć w szpitalu z wycięczenia, wyniszczenia, odwodnienia i niedożywienia- powiedziała.-Zastanawia mnie tylko, dlaczego twój stan jest tak dobry?- zawachałam się czy jej powiedzieć prawdę.
-Spokojne. Znam historię braci Salvatore- odparła.
-Współodczówanie. Po prostu czerpie siły z innej istoty żywej.
-To nie dobrze, bo nie czujesz bólu.
-Dlaczego?- zapytałam.
-Masz połamane większość żeber.
-To wszystko?
-Nie. Twoje dzieci....
-Zaraz, zaraz. Dzieci?
-Trojaczki- powiedziała z pod przymkniętych powiek.- Wracając do tematu. Dzieci bardzo za szybko się rozwijają i twoje serce nie nadąża. Jeżeli dożyjesz porodu to będzie cud- w tym momencie wyszłam z gabinetu. Nie miałam zamiaru dłużej słuchać tej kobiety. Po przekroczeniu progu szpitala zalałam się łzami i nie wiedząc dokąd idę trafiłam pod mój stary dom. Allan akurat wracał ze szkoły. O dziwo nie pytając o nic zaprosił mnie do środka. Przeszliśmy do salonu, gdzie siedziała moja mama. Na widok mnie, aż wstała z kanapy. Bez słowa przytuliła mnie do siebie.
-Ja nie chcę umierać- wyszlochałam. Matkę zamurowało.
-O czym ty mówisz, dziecko?- zapytała.
-Ta ciąża mnie niszczy od środka. Moje serce może nie wytrzymać do narodzin dzieci- powiedziałam mimowolnie kładąc rękę na już lekko wypukłym brzuchu.
-Kochanie- kobieta jeszcze bardziej przycisnęła mnie do siebie.-Dasz sobie radę. Masz dla kogo.
-Jak przemordowałaś się ze mną tyle czasu to i teraz przez to przebrniesz- powiedział Allan nadal stojąc w salonie. -Jeszcze zobaczysz swoje wnuki. Wierzę w ciebie.
-Doceniam to co powiedziałeś. Dziękuję- odparłam lekko uśmiechając się do chłopaka.
-Co ona tutaj robi?!!- w domu pojawił się ojciec Allana.
-Harold, daj spokój- mama chciała uspokoić mężczyznę.
-Ma się w tej chwili z tąd wynosić!!
-Już wychodzę- powiedziałam cicho i po raz ostatni spojrzałam na matkę.
-Odprowadzę cię- zaproponował Allan.
-Nigdzie nie idziesz!- zażądził jego ojciec. Dalszej kłótni już nie słyszałam. Jakiś czas potem znów znalazłam się w rezydencji Salvatorów. Szczęście, że ani jednego, ani drugiego nie zastałam. Postanowiłam, że przynajmniej przez jakiś moment nic im nie powiem. Tak będzie dla nas wszystkich lepiej.
___________________________________________
Hej, hej, hej!!! Witajcie w kolejnym rozdziale. Piszcie w komentarzach jak wam się podoba.
Autorka.

Wciąż wierzę | The Vampires DiaresOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz