Rozdział trzydziesty pierwszy

702 40 2
                                    

Od rana razem z uczestnikami konkursu pracujemy na najwyższych obrotach. Jedna część uczy się choreografii walca angielskiego, a inni mają robione sesje zdjęciowe. Większość radzi sobie świetnie ze wszystkim. Właśnie zbliżyłam do fotografa, który zajmował się Damonem.
-I jak?- zapytałam.
-Sama zobacz- podał mi aparat. Zdjęci nie wyglądały najlepiej. Damon ginął w tle. Wszystko go przytłaczało.
-Z takim portfolio to on nie wygra- skomentowałam, oddałam mu urządzenie i poszłam szukać przyjaciela. Natknęłam się na niego w garderobie. Siedział z twarzą ukrytą w dłoniach.
-Co tam, narcyzie?- spytałam.
-Chyba podupadłem w tym moim samouwielbieniu...
-Ty, Damon Salvatore wątpisz w siebie?- zaśmiałam się.
-Przestań się nabijać- poprosił.
-Chodź, coś ci pokażę- podeszłam do lustra i stanęłam z boku.
-Mam patrzeć w swoje odbicie?
-Dokładnie. Spójrz na siebie i powiedz mi co widzisz- nastała między nami cisza.
-Potwora, który nie powinien pokazywać się w świetle dziennym. Mordercę, który nie ponosi konsekwencji swoich czynów,skazanego na wieczne potępienie. Najgorszego brata pod słońcem, który jedyne co potrafi, to zniszczyć swoich najbliższych, kogoś kto zawodzi wszystkich. Nic nie wartego śmiecia- przeraziłam się jego wypowiedzią. Nie mogłam się odezwać.
-Jesteś najlepszym bratem jakiego mogłem sobie wymarzyć- zza wieszaków wyszedł Stefan. -Mimo twoich wad, zawsze nim pozostaniesz. A z tym potępieniem to ty nie przesadzaj, czynisz więcej dobrego niż ci się zdaje.
-Ja przed sobą widzę najlepszego przyjaciela, który jest w stanie poświęcić siebie by uratować tych na których mu zależy. Mężczyznę, który swoim nie wyparzonym językiem wyciągnął mnie z najgorszego bagna w jakie mogłam się wpakować. To ty opatrywałeś mi rany na rękach, to ty zawoziłeś mnie nie przypomną do szpitala, to dzięki tobie przpomniałam sobie jak wspaniałe cuda może czynić jeden spacer. To ty skopałeś Stefanowi tyłek kiedy nie spałam przez niego w nocy. Ty zmusiałeś swojego brata, by postąpił słusznie wobec dzieci i mnie. To ty wygłosiłeś najpiękniejszą przemowę na moim ślubie- przytuliłam się do niebieskookiego. -Dziękuję, za wszystko.
-Nie masz za co- postawił się, za co dostał z liścia.
-Teraz ruszaj tyłek i udowodnij mi, że potrafisz zawalczyć o swoje. Jeszcze wieczorem chcę zobaczyć twoje genialne portfolio- popchnęłam go w kierunku wyjścia z pomieszczenia.
-Kocham cię, wiesz?- odezwał się Stefan i zbliżył się do mnie.
-Nie przypomninam sobie, żebyś mi to ostatnio mówił- udałam, że się zastanawiam nad czymś.
-Jesteś wspaniała, twoja mama miała rację- powiedział kładąc ręce na moich biodrach.
-W czym miała rację?- zapytałam zaintrygowana wzmianką o mojej mamie.
-Przed ceremonią zaślubin dostałem od Karen list. Dała mi w nim kilka wskazówek na przyszłość.
-Chciałabym żeby tu była- westchnęłam opierając głowę w zagłębiu szyji.
-Wiem, kochanie. Doskonale cię teraz rozumiem- pogłaskał mnie po głowie.-Moja mama odeszła gdy miałem dziesięć lat. Czasem zastanawiam się co by było, gdyby tu teraz stała obok?
-Powiedziałaby, że wyrosłeś na wspaniałego mężczyznę. Że jest z ciebie dumna i kocha cię mimo wszystko bo jesteś jej synem. Potem może zmierzyłaby mnie wzrokiem i stwierdziła, iż cieszy się, że trafiłeś w końcu na kobietę, która cię uszczęślia. Może, z początku, byśmy się nie polubiły, ale w końcu zaakceptowałaby mnie, a ja ją i to byłaby wspaniała relacja między matką, a córką. A swoje wnuki pokochałaby od pierwszego wejrzenia i rozpieszczała jak tylko to możliwe. Odwiedzalibyśmy ją co niedzielę. Spędzali wspaniałe, magiczne i rodzinne święta. Pełne miłości, ciepła, radości i wrzasków naszych dzieci kłócących się ze swoim kuzynostwem o najmniejszye drobnostki. Po uroczystej kolacji zabrałbyś mnie na romantyczny spacer przy świetle księżyca i tam mówił jak bardzo mnie kochasz. Ja odpowiadałabym ci tym samym. Doszlibyśmy do naszego drzewa i tam złożylibyśmy sobie na ustach kilka pocałunków.
-Ej! Gołąbeczki! Gruchać to wy sobie możecie w waszej sypialni, a nie w garderobie, gdzie chcę się przebrać- nagle obok nas pojawił się Allan.
-Słuchaj smarkaczu. Nie czepiam ci się, gdy razem z Rebeką rujnujecie mi dom, więc z łaski swojej przymknij tę śliczną buzię, bo ją stracisz- zagroził mojemu bratu szatyn. Wspomniałam, że Allan i Stefan się nie polubili?
-Alice- chłopak szukał wsparcia.
-Nie patrz tak na mnie. Sama mam ci czasem ochotę zęby powybijać- zaśmiałam się i spojrzałam na zegarek. Zbliżała się wymiana zajęć między uczastnikami.
-Gotowy na tańce?- spytałam męża, a jemu miną jeszcze bardziej zrzedła.
-Dobrze wiesz, że tego nie lubię- mruknął, kiedy wychodziliśmy na taras, gdzie odbywały się lekcje.
-Idź bo twoja partnerka już czeka- ponagliłam go.
-Sto razy bardziej wolę znosić twoje humory niż zbliżyć się do niej na krok- wymamrotał, na co fuknęłam obrażona i odeszłam. Cały przebieg zajęć obserwowałam z balkonu na piętrze. Nie powiem bo zżerała mnie zazdrość, gdy widziałam jak Mitsey ślini się na widok Stefana. Co gorsza mieli razem zatańczyć na wyborach... Zamknęłam oczy na chwilę, a gdy je ponownie otworzyłam moje serce roztrzaskało się na miliard kawałków.
____________________________________________
Cześć, czołem i kluski z rosołem!! Ale mnie dziś roznosi dobra energia. I jak wam się podoba wizja szczęśliwej rodzinki? Wierzycie w ten spadek formy u Damona? Czy mi się wydaje czy ktoś jednak te zęby straci w najbliższym czasie?
Z racji tego, że wybiło nam ostatnio tysiąc wyświetleń, postanowiłam zrobić małe Q&A. Pytania możecie zadawać mi, lub bohaterom opowiadania. Aby zadać pytanie najpierw trzeba napisać imię bohatera, albo słowo Autorka jeśli piszecie do mnie. Obiecuję, że odpowiem na wszystkie pytania.
Jak zwykle czekam na wasze komentarze i gwiazdki
Autorka

Wciąż wierzę | The Vampires DiaresOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz