***
***
16 marca 2013
- Witam szanownego pana Neila Burgera, tutaj ja... No jak to jaki ja... Miles... Miles Teller!... No bo my... Co?... Serio?... Nie mieliśmy pieniędzy i byliśmy w Providence... Już wiesz?... Skąd?... Aha... Mam smutną wiadomość... Ansel zaginął... Ansel Elgort!... CO?!... JAK TO?!... A my byliśmy na policji!... O kurwa!... No sorry, no!... Kiedy?!... Okej, dobra! Nie krzycz tak!...
Miles odkłada telefon i patrzy na nas z zaskoczeniem. Odchrząkuje i zaczyna mówić.
- Okazało się, że Ansel jest już na miejscu w Chicago i tylko czekają na nas.
- Co?! Niby jak?!
- Skubaniec musiał nas tam zostawić i wrócił sobie sam! Niech no ja go tylko dorwę! - Warczy Jai i zaciska pieści. - Spuszczę mu takie bęcki...
- Dobra, co mówił jeszcze Neil? - Dopytuje Shailene.
- Że mamy przylecieć jak najszybciej i zabukował nam miejsca w tym pierwszym samolocie o czwartek trzydzieści.
Patrzę na zegarek i mam ochotę jęknąć. Dochodzi pierwsza. Jestem taki zmęczony, ale wygląda na to, że chyba już dzisiaj sobie nie pośpię... Chyba że te kilka godzin w samolocie.
- To co, jedziemy od razu na lotnisko? - Pyta Zoë, przecierając zmęczone oczy.
- Wygląda na to, że musimy - odpowiada Miles. - Na szczęście mamy spakowane walizki...
- Myślicie, że po przylocie każą nam iść do pracy? No wiecie, w tym samym dniu? - Pytam.
- Mam nadzieję, że nie, bo będę zupełnie nieproduktywny. Zero pożytku z takiego Jaia.
- A czy z ciebie kiedykolwiek jest pożytek? - Zoë marszczy brwi.
- Ej, Kravitz, wiesz, że sobie grabisz?
- Strasznie się ciebie boję, Jai. Strasznie.
- A powinnaś.
Nie chcąc już dłużej słuchać ich wymiany zdań, kieruję się do łazienki.
***
Na lotnisku, mimo wczesnej pory, jest już pełno ludzi. Nie ma co się dziwić... to lotnisko międzynarodowe, jedno z największych.
CZYTASZ
Z pamiętnika Theo Jamesa
FanfictionTheo James - Brytyjczyk z greckimi korzeniami i obsesją na puncie Cheetosów. Uzdolniony aktor i muzyk, człowiek o wielu talentach. Jakie tajemnice skrywa dusza Theo? W jaki sposób widzi świat? Zapraszam do lektury.