Rozdział 12

2K 147 21
                                    

Astrid

Nie wiem od jak dawna jestem nieprzytomna. Długo, tyle potrafię powiedzieć. Czuję się... słabo. Jedyne co widzę to ciemność. Przez większość czasu czułam kołysanie tratwy, a do moich uszu dochodziły pojedyncze dźwięki rozmów, jednak nie byłam w stanie stwierdzić do kogo należały głosy. Później poczułam silne szarpnięcie. Tratwa chyba się zatrzymała. Przez jakiś czas absolutnie nic się nie działo. Dalej leżałam, mimo że bardzo chciałam się obudzić, ale nie mogłam.

Na raz poczułam jak się unoszę, a po chwili z powrotem delikatnie opadam na ziemię. Udało mi się na chwilę uchylić powieki, dzięki czemu dostrzegłam, nie jestem nawet pewna co, bo obraz miałam mocno rozmyty, ale zdaje się, że czyjąś głowę. Jedyną wyraźną rzeczą były zielone oczy, wyzierające spod, chyba, ciemnobrązowych włosów. Chciałam się im lepiej przyjrzeć, jednak moje powieki wydawały się zbyt ciężkie, by utrzymać je otwarte, dlatego z powrotem zamknęłam oczy. Tym razem jednak zasnęłam.

Odzyskałam świadomość, gdy poczułam przyjemny zapach pieczonego mięsa. Z początku myślałam, że tylko mi się wydaje, jednak, gdy aromat się nasilił, spróbowałam otworzyć oczy. O dziwo mi się udało. Przez chwilę patrzyłam na rozgwieżdżone niebo. Potem przeniosłam wzrok w kierunku rozpalonego ogniska. Wszyscy, którzy płynęli ze mną tratwą teraz siedzieli wokół stosu płonącego drewna i czymś się zajadali. Widząc to, uświadomiłam sobie jak sama jestem głodno. Całe szczęście mój brzuch nie zaczął burczeć. Przejechałam po wszystkich wzrokiem, by upewnić się, że są cali i zdrowi. Nie dostrzegłam jednak nikogo w ciężkim stanie. Śmiali się i rozmawiali.

Rozejrzałam się dookoła. Znajdowaliśmy się na jakiejś plaży. Nie wydaje się ona duża, ale nie jestem w stanie powiedzieć tego na pewno, bo kawałek dalej stoją klify i nie wiem co jest za nimi. Równolegle do linii brzegowej, za plażą ciągnie się las. W oddali widać zarys gór, ale jest zbyt ciemno, by dojrzeć coś więcej. Morze, plaża, klify, góry, las. Tylko tyle jestem w stanie powiedzieć o naszym obecnym miejscu pobytu.

Póki co nikt jeszcze nie zauważył, że się obudziłam. Ponownie spojrzałam na moich towarzyszy. Dopiero po chwili zorientowałam się, że wokół ogniska siedzi, licząc ze mną, dziewięć osób. Ocalało nas tylko ośmioro. Jeszcze raz przejechałam po wszystkich wzrokiem. Wtedy dostrzegłam, że obok Stoicka, centralnie naprzeciwko mnie, siedzi jakiś nieznajomy w hełmie. Między nami znajdowało się ognisko, więc nic dziwnego, że wcześniej go nie zauważyłam z mojej perspektywy. Wódz rozmawiał z nim przyjaźnie, ale w jego postawie dało się zauważyć podejrzliwość i dystans. Obcy był jedynym, który nie jadł, a tylko co jakiś czas trącał patykiem płonce kawałki drewna. Zaczęłam mu się dokładniej przyglądać, jakbym dzięki temu mogła czegoś się o nim dowiedzieć. Ten dziwny hełm zakrywał całą jego głowę, przez co przyjrzenie się jego twarzy było niemożliwe. Nie byłam wstanie ocenić jego wzrostu, ponieważ siedział, ale raczej nie należał do niskich osób. Ubrany był w dziwny kombinezon. Wyglądał na twardy, ale nie całkiem sztywny, dzięki czemu nie przypominał zbroi. Patrzyłam na niego do czasu aż nasze oczy się spotkały.

Dobrze wtedy widziałam. Jego oczy są zielone.

Patrzyliśmy przez chwilę na siebie. Zaraz jednak za jego spojrzeniem podążył wódz, a także reszta wikingów. Oderwałam wzrok od nieznajomego i skierowałam go na moich towarzyszy, którzy przestali jeść. Pierwszy odezwał się wódz.

- Astrid, jak się czujesz? – spytał z troską.

- Cołkiem dobrzy. – wystękałam po dłuższej chwili i spróbowałam się podnieść. Szpadka mi z tym odrobinę pomogła. – Tylko trochu mi się kręci w głowiu.

By odnaleźć siebieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz