Czkawka
Usłyszałem ciche pomruki tuż przy uchu. Po chwili poczułem silny nacisk na brzuch, który zmusił mnie do podniesienia się do pozycji na wpółleżącej.
- Ał... Szczerbatek! – rzuciłem z wyrzutem w stronę smoka, chwytając się za brzuch. Smok wydał swój charakterystyczny dźwięk oznaczający radość. – Zaraz... Szczerbatek?! – rzuciłem się na smoka i zacząłem głaskać i przytulać – Ale... jak...?
Zacząłem się rozglądać dookoła. Nie byłem na Berk. Była to jakaś kamienna wyspa, a ja byłem na plaży, dalej przyczepiony linką do siodła Szczerbatka.
To był tylko sen!
A raczej tylko koszmar. Jakie szczęście!
Stąd, oprócz kamieni, widziałem tylko wielki wulkan. Mam nadzieję, że jest wygasły i nie wybuchnie. Szczerbek patrzył na mnie wyczekująco i z lekkim zdziwieniem. No tak, rzuciłem się na niego jakbym go wieki nie widział. Odpiąłem się od siodła i znów pogłaskałem smoka po głowie. Ulżyło mi, gdy go zobaczyłem. Pewnie za rok moje życie wyglądałoby tak jak w tym koszmarze, gdybym zabił Szczerbatka, zamiast go uwolnić z więzów. Teraz bez najmniejszych wątpliwości mogę stwierdzić, że to była najlepsza decyzja w moim życiu. Wolę przyjaźń ze smokiem i odosobnienie, niż zabicie go i bycie podziwianym przez wszystkich. Dalej tęsknie za domem, ale czuję, że teraz dam radę. W sumie jestem wdzięczny za ten sen.
Upewniłem się, czy Szczerbatek jest cały i zdrowy. Na wszelki wypadek dokładnie sprawdzając ogon. Cóż... na prawej lotce nie ma ani jednego zadrapania. Natomiast lewa, sztuczna, jest w strzępach. Pręty są powyginane pod dziwnym kątem, a materiału prawie' nie ma. Mało tego kilku metalowych elementów w ogóle nie ma. Trudno będzie to naprawić. Dobrze by jeszcze było zorientować się, gdzie w ogóle jesteśmy, bo nie mam zielonego pojęcia. Przed sobą mam wulkan, a za sobą ocean , którego prawie nie widać przez gęstą mgłę, która chyba otacza całą wyspę. Jakby tego było mało, zewsząd słychać odgłosy smoków. To ryczą, to warczą. Jest ich tu pełno, ale żadnego nie widzę.
- Co to za miejsce? – spytałem samego siebie, po czym odwróciłem się w stronę Szczerbatka, który rozglądał się niespokojnie dookoła. – Cóż... nie jest to jakieś specjalnie malownicze miejsce, ale nigdzie się nie ruszymy, dopóki nie naprawię ci ogona. – smok odpowiedział mi niezadowolonym pomrukiem. Podszedłem do niego i zacząłem demontować ogon. W tym stanie będzie mu tylko przeszkadzał. Ale jak ja go naprawię? Mogłem przed opuszczeniem Berk zrobić jeden zapasowy. Chociaż pewnie przepadłby razem z koszem. Nie mam żadnych narzędzi ani materiału, wszystko było w koszu, który przepadł. Teraz jest dobry moment, by się o to martwić.
- Dobra, Mordko. – zwróciłem się do smoka – Musimy się rozejrzeć po wyspie. Może ktoś tu mieszka i nam pomoże? – Szczerbatek nie wyglądał na zadowolonego – Nie mam żadnych materiałów, a muszę naprawić twój ogon.
Już chciałem odejść, ale usłyszałem jak burczy mi w brzuchu. Szczerbek zaczął się śmiać, ale umilkł, gdy i jego żołądek się odezwał.
- Dobra. Wpierw coś zjedzmy. – ustąpiłem – Swoją drogę ile tak spałem? – wyjąłem kompas, który szczęśliwie miałem w kamizelce i sprawdziłem, gdzie jest północ. Sądząc po położeniu słońca i po tym, że według kompasu znajduje się ono na wschodzie, to dopiero co wzeszło. – Czyli mamy kolejny dzień straty. – zwróciłem się do smoka – Spaliśmy przez cały dzień i całą noc. No, ale przynajmniej żyjemy.
Dodatkowo nie mam mapy. Został tylko jej skrawek, za który była przymocowana do siodła. Reszta się oderwała i gdzieś pofrunęła. Ale nie wszystko na raz. Problemy należy rozwiązywać po kolei. Teraz czas na jedzenie. Potem pomartwię się o ogon, a na końcu o mapę. W sumie nie zmierzamy w jakieś konkretne miejsce. Byle dalej od Berk. Trzeba by znaleźć jakąś wyspę, na której moglibyśmy się zadomowić. Akurat do tego niepotrzebna jest mapa. Wystarczy latać od wyspy do wyspy, póki nie znajdzie się tej właściwej. Mam kompas, więc raczej unikniemy latania w kółko.
Na tej wysepce, mimo klimatu, jest parę drzew. Pozbierałem kilka dłuższych gałęzi i, używając jednej części ogona, naostrzyłem ich końce. Nie mam sieci, więc ciężko będzie złapać jakieś ryby, ale może się uda. Razem ze Szczerbatkiem podeszliśmy do wody. Zdjąłem buty i podciągnąłem nogawki i rękawy. Nie jestem zbyt silny, ale mam dobry refleks i niezłego cela.
Po około dwóch godzinach stania w zimnej wodzie udało mi się złapać trzy całkiem spore ryby i jedną mniejszą. Pomógł Szczerbek, który w pewnym momencie użył po prostu plazmy. Te większe dałem Mordce, a ostatnią ja zjadłem. Dla smoka, to co dostał, to i tak mało. Po śniadaniu, ostatnio jadam tylko śniadania, postanowiłem rozejrzeć się po wyspie. Szczerbatek, mimo moich próśb, poszedł ze mną. Przez cały czas był niespokojny i nie chował zębów. Rozglądał się podejrzliwie i reagował na najmniejszy szmer liści oraz trzask gałęzi. Wyspa jest niewielka i są na niej prawie same skały i kilka drzew, w tym niektóre są uschnięte. Taka... wyspa bez życia. I cały czas ze wszystkich stron słychać smoki, ale żadnego nie widać. Wątpię byśmy kogokolwiek tu znaleźli. Ale poszukiwania nie poszły na marne. W kilku miejscach udało mi się znaleźć zastygłą lawę Gronkli. Nie wiem co jadły, ale wytworzyły trochę metalu, który będę mógł wykorzystać do naprawy ogona Szczerbatka.
Astrid
Zostały tylko trzy dni do ostatniego etapu. Cały wolny czas postanowiłam poświęcić na treningi. To i tak trochę mało, by zrobić jakieś widoczne postępy, ale nie mam zamiaru się ośmieszyć na oczach tylu ludzi. Muszę wypaść jak najlepiej. Liczy się każda sekunda. Zabicie smoka na arenie to zaszczyt, ale jest to również bardzo niebezpieczne. Nie mam zamiaru tego lekceważyć, tylko dlatego, że mogę to zrobić. To w końcu smok, w dodatku Koszmar Ponocnik.
Raz za razem rzucałam toporem w drzewa. Weszłam dość głęboko w las, by mieć pewność, że nikt mi nie przeszkodzi. Rzut, fikołek, błyskawiczne wyrwanie topora z drzewa i ponowny rzut. I tak w kółko. Wspinaczka po drzewach i skoki z jednej gałęzi na drugą. Przy okazji powoli posuwałam się coraz głębiej między drzewa. Byłam już zmęczona i spocona, ale nie przerywałam. Smok przecież też nie da mi przerwy. Ponownie się zamachnęłam, by rzucić toporem, jednak moje ręce były już śliskie od potu i uchwyt wyślizgnął mi się z nich. Topór poleciał wysokim łukiem za mnie.
- Pięknie! – syknęłam pod nosem. Teraz czeka mnie kilka godzin szukania. Nie mając specjalnego wyboru, ruszyłam w, jak sądzę, kierunku, w którym poleciał topór. Dość odosobniona okolica. W pewnym momencie zaczęły pojawiać się skały. Coraz większe. Nigdzie nie widziałam mojego toporka. Obok jako takiej ścieżki, którą szłam, leżało ułamane drzewo. Musiało złamać się już jakiś czas temu, bo w ogóle nie miało liści. Wzdłuż ułamanego konaru szedł szeroki, ale dość płaski rów, który urywał się razem z końcem urwiska. Wygląda jakby coś dużego tu spadło i potoczyło się w dół. Podeszłam do urwiska i spojrzałam w dół. Jedyne co tam zauważyłam to mały pagórek i drzewa. Nic nadzwyczajnego. Zeszłam dół i poszłam przed siebie. Dotarłam do jakiejś wielkiej skalnej ściany, w której była mała szczelina. Postanowiłam przez nią przejść, by zobaczyć dokąd prowadzi. Jeszcze jest widno, więc zdążę znaleźć topór.
Zaniemówiłam, gdy zobaczyłam co się kryje za skalną ścianą. To miejsce jest piękne! Przeskoczyłam na małą półkę pode mną i usiadłam na niej. Cała zatoczka była otoczona skalistym murem. Znajduje się w niej całkiem spore oczko wodne i kilka skał różnej wielkości, także ze dwa drzewa. W jednym jej końcu, na ziemi, były jakieś szlaczki. W sumie, nie wiem co to ma przedstawiać, ale na pewno nie jest dziełem natury. KTOŚ zrobił te szlaczki.
Przyglądałam się temu jeszcze chwilę, ale potem mójwzrok uciekł na jedno z drzew. Wystawał z niego mój topór! Ostrożnie zeszłam nadół i wyjęłam topór z drzewa. Ja to jednak mam cela! Trafiam nawet jeśli nieceluję. Ale cieszę się, że znalazłam to miejsce. Jest naprawdę piękne i dobre,jeśli chce się pobyć samemu. Tylko trochę zastanawia mnie ten rów prowadzącytutaj oraz te niezrozumiałe szlaczki. No, ale nie muszę być pierwszą osobą,która znalazła to miejsce. Może inny wojownik, taki jak ja, też zabłądził tutrenując? Wszystko jest możliwe.
XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXX
Hej, do tych którzy dotarli do tego momentu mam prośbę. Zostawcie jakiś ślad po sobie. Chętnie poznam opinie na temat tego opowiadania. Czy się podoba, czy nie? Pszę w miarę zrozumiale? Czy coś w ten deseń. I przede wszystkim czy podoba wam się mój styl pisania, bo zawsze mam wrażenie, że jest taki... prymitywny? Nie wiem jak to określić, ale często nie udaje mi się ubrać wszystkiego w słowa tak, aby mi się to w 100% podobało.
CZYTASZ
By odnaleźć siebie
Hayran KurguKocham Berk. To mój dom i choć nigdy nie było łatwo, to mimo wszystko tu się urodziłem i wychowałem. To tu nauczyłem się wszystkiego od Pyskacza, który nieraz był dla mnie bliższą rodziną, niż szanowany przez wszystkich Stoik Ważki. To tu mieszka pi...