Uwaga, oneshot zawiera spojlery ze Wczesnych lat i jest w nim kilka teorii na temat przeszłości Halta. Czytasz na własną odpowiedzialność. Akcja oneshota ma miejsce między czwartą, a piątą częścią.
Halt
Kling, klang, klin, klang. Dźwięk saksy uderzającej o ostrzałkę był jedynym, który rozbrzmiewał dzisiejszej nocy. Pomarańczowe płomyki ogniska rzucały odrobinę światła na mnie i na Willa, śpiącego obok. Gdyby nie ogień całkowicie pochłonąłby nas mrok nocy. To właśnie w takie noce jak ta powracały wspomnienia z przeszłości.
Energicznym ruchem przejechałem saksą po ostrzałce próbując zapomnieć jak każdej nocy próbowałem. I jak każdej nocy była to daremna próba. Zamknąłem oczy, a pod powiekami pojawiły się obrazy z mojego dzieciństwa. Krzycząca matka i wściekły ojciec trzymający w ręku skórzany pas. Rany na plecach już dawno przestały boleć, jednak nadal pamiętałem jaki ból wywoływały przy każdym, najdrobniejszym ruchu. Widziałem wykrzywioną z bólu twarz brata, a w uszach rozbrzmiewał mój wrzask, kiedy krzyczałem do ojca aby go nie bił w zamian za co blizn na moich plecach znacznie przybyło.
Od tamtego momentu nie pozwalałem sobie pokazywać uczuć. Zamknąłem się w sobie i przywdziałem maskę obojętności tak, aby nikt więcej nie mógł mnie skrzywdzić. Kling, klang saksa przejechała po ostrzałce, kling, klang.
Widziałem też twarz Ferrisa tego dnia kiedy dla mnie umarł. Tego dnia kiedy pierwszy raz spróbował mnie zabić. To sprawiło, że jeszcze bardziej podupadłem na duchu. Wiedziałem, że to choroba psychiczna pchnęła go do takiego czynu, ale mimo to nie potrafiłem mu uwierzyć. Niepojęte było dla mnie to, że choroba jest w stanie sprawić aby mój jedyny brat zaczął traktować mnie jak wroga. Zacząłem uciekać z zamku i szlajać się po okolicznych lasach wsłuchując się w szum wiatru i szukając celu w życiu.
Aż pewnego dnia spotkałem jego - Pritcharda - człowieka, który pomógł mi się podnieść i iść dalej. Stał się dla mnie jak ojciec, prawdziwy ojciec. Nauczył mnie znacznie więcej niż wszyscy nauczyciele jakich kiedykolwiek miałem razem wzięci. Stał się moim mentorem i jedynym przyjacielem. Nieraz opowiadał o Araluenie, wtedy jego oczy błyszczały bardziej niż zwykle. Mówił o tym jak zdrajcy powoli opanowują jego ojczyznę, a on został przez nich wygnany i w żaden sposób nie mógł pomóc pozostałym w kraju patriotom. I wtedy właśnie znalazłem swój cel: Oczyścić Araluen ze zdrajców, aby Pritchard mógł wrócić do swojej ukochanej ojczyzny.
I w pewnym sensie mi się to udało. Morgarath opuścił Araluen, a w kraju zapanował względny pokój. Właśnie wtedy, kiedy już wszystko miało być dobrze zabili go. Zabili Pritcharda. Trzymałem jego martwe ciało w ramionach i przez łzy składałem obietnicę zemsty jego mordercom.
Zabijałem wszystkich popleczników Morgaratha i za każdym razem kiedy ciało jego sojusznika upadało na bruk widziałem zakrwawione ciało swojego mentora. Nierzadko myślałem o tym aby zakończyć swój żywot, ale wiedziałem, że dopóki Morgarath nie zginie nie mogę tego uczynić. Nieraz miewałem chwile słabości, zawahania czego śladami były proste blizny na lewym przedramieniu. Powoli zapominałem o przysiędze zemsty i coraz częściej spacerowałem uliczkami aralueńskich miast wspominając głos Pritcharda, który opowiadał o nich z takim zachwytem.
I podczas jednej z takich przechadzek zobaczyłem ciemną sylwetkę uciekającą przed nerwowymi krzykami jakiegoś kucharza. Po raz pierwszy ogarnęło mnie uczucie inne od bezbrzeżnego smutku i melancholii, a mianowicie ciekawość. Śledziłem go i ze zdziwieniem rozpoznałem w nim syna pewnego wojownika, który uratował mi życie. Wyglądał dokładnie jak on, tylko był znacznie drobniejszy. Moja ciekawość wzmogła się jeszcze bardziej. Kiedy zobaczyłem jak z uśmiechem na ustach oddaje je swoim towarzyszom poczułem uścisk w piersi. Przypominał mi mnie samego zanim okrutny świat pozostawił na mnie swoje piętno.
Poczułem, że muszę go chronić aby świat nie zabił kolejnej niewinnej duszy. Od tamtego dnia prawie codziennie przychodziłem pod gmach sierocińca, w którym się wychowywał i obserwowałem go. Kiedy się śmiał czułem jak serce radośnie kołacze mi w piersi. Natomiast kiedy widziałem go płaczącego w samotności czułem jak kraje mi się serce. Chciałem się ujawnić, pocieszyć go, ale wiedziałem, że to jeszcze za wcześnie. I w końcu kiedy nadszedł Dzień Wyboru podczas którego przyjąłem go na ucznia.
Na początku widziałem obawę w jego oczach, ale z każdym dniem obawia coraz bardziej znikała aż w końcu nie pozostał po niej żaden ślad. Ufał mi, a ja ufałem jemu. Został moim światełkiem rozświetlający mrok brutalnej przeszłości. Jego uśmiech przegonił cały ból sprawiając, że zapomniałem o wszystkim co mnie zniszczyło.
Aż pewnego dnia sielanka się skończyła. Przestałem być ostrożny, a świat zabrał mi Willa. Porwał go w kierunku srogiej zimy, a mi przez wiele długich tygodni nie pozwalał go szukać. Wtedy mrok powrócił ze zdwojoną siłą, a ja znienawidziłem siebie przez to, że nie zdołałem go ochronić. A kiedy po wielu miesiącach udało mi się go odnaleźć czułem tak niewyobrażalnie wielkie szczęście, że trudno je opisać słowami. Wtedy okazało się, że moje małe światełko osłabło, a bezlitosny mróz próbował odebrać mu ostatnie jasne promyki. Jednak on się nie poddawał i przetrwał to. Był silniejszy ode mnie, to pewne. Więcej razy niż jestem w stanie zliczyć pytałem się go czy wszystko w porządku. I za każdym razem odpowiadał tak, ale spuszczał wzrok i szybko zmieniał temat.
Kiedy wróciliśmy do Araluenu niby wszystko było jak dawniej, ale kiedy spał często wiercił się i szeptał Czemu mnie opuściłeś? a ja płakałem słysząc jego cichy głos. Wiedziałem, że zawiodłem i pozwoliłem aby okrucieństwo tego świata dotknęło także i jego. Pozwoliłem aby cierpiał, aby czuł się opuszczony, a tego uczucia nie jest w stanie zmazać nic.
- Czemu płaczesz, Halt? - usłyszałem i otworzyłem oczy jednocześnie powracając ze świata wspomnień
Zamrugałem dwukrotnie i dotknąłem dłońmi policzków wyczuwając na jednym z nich samotną łzę. Otarłem ją szybko i przybrałem obojętny wyraz twarzy.
- Coś mi wpadło do oka - skłamałem i spojrzałem w kasztanowe oczy mojego światełka - Nie przejmuj się i idź spać. Jutro czeka cię długi trening.
- Łzy nie są powodem do wstydu - powiedział łagodnieWill całkowicie ignorując moją wcześniejszą wypowiedź
- Ja wcale nie płakałem - kolejne kłamstwo. Odwróciłem wzrok. Nie chciałem kłamać patrząc w jego niewinne oczy - To... coś mi do oka wpadło. Mówiłem ci, idź już spać.
Wlepiłem swój wzrok w ognisko czekając aż odpuści. Po dwóch niesamowicie długich sekundach poczułem jak oplata mnie ramionami opierając głowę na moim ramieniu. Gwałtownie wciągnąłem powietrze i znieruchomiałem. Nie pozwalałem sobie na kontakt fizyczny z innym człowiekiem nie licząc chwili słabości podczas odnalezienia Willa w Skandii. Wiedziałem, że nawet zważając na okoliczności było to za dużo i obiecałem sobie, że więcej nie pozwolę na kolejny kontakt. Wiedziałem też, że powinienem trzymać się przyrzeczenia, ale nie chciałem tego robić. Czując ciężar głowy Willa na ramieniu i wdychając jego zapach było mi tak dobrze jak jeszcze nigdy dotąd. Nie potrafiłem sobie przypomnieć kiedy - jeśli w ogóle - ktoś mnie przytulił. Poczułem kolejną łzę na policzku, ale nie miałem siły aby ją zetrzeć.
- Już nie płacz - powiedział łagodnie Will mocniej wtulając się we mnie - Ludzie płaczą dlatego, że są smutni. Jeśli kiedykolwiek będziesz smutny po prostu powiedz, okey? Wtedy przytulę cię tak mocno, że zapomnisz o wszystkich smutkach.
Uniosłem kąciki ust odrobinę do góry i również oplotłem go ramionami. Na początku lekko, ale po chwili wzmocniłem uścisk i przysunąłem się jeszcze bliżej Willa, tak, że słyszałem jego bijące serce. Will nic nie powiedział. Wśród tych wszystkich demonów przeszłości znalazłem światło, które rozproszyło wszelakie ciemności i sprawiło, że pojawiła się już tak dawno utracona nadzieja. Nadzieja na lepsze jutro.
CZYTASZ
Zwiadowcy - One shots
FanficJest to zbiór one shotów z uniwersum zwiadowców z książek autorstwa Johna Flanagana. Zachęcam do czytania!