Melodia (Cassandra x Alyss, AU)

630 40 14
                                    

Dziewiętnastoletnia Cassandra gniewnie przechodziła przez korytarz szkoły muzycznej. Była zdenerwowana na siebie, na ojca i na cały świat, który dzisiaj postanowił wyjątkowo się na nią uwziąć.

Na samym początku tego feralnego dnia spóźniła się na wykład ze swojego ulubionego przedmiotu. W dodatku nie wzięła portfela na uczelnię, dlatego cały dzień chodziła głodna. Po godzinie dziesiątej zaczął padać deszcz ze śniegiem i kiedy po męczącej podróży autobusem Cassie wróciła do domu zorientowała się, iż zapomniała wziąć od ojca klucze do mieszkania.

I tak, głodna i sfrustrowana musiała jechać tramwajem na drugi koniec miasta do szkoły muzycznej, której dyrektorem - jak nietrudno się domyśleć - był jej tata. Kiedy zziębnięta wparowała do jego gabinetu on po prostu rzucił jej upragniony przedmiot.

Blondynka schodziła po marmurowych schodach (a miała ich do przejścia dość sporo, bo szkoła ma aż pięć pięter!) słuchając urywków ostatnich lekcji. Były to fragmenty występów solistów, rzępolenie początkujących gitarzystów lub monotonne głosy nauczycieli, próbujących nauczyć uczniów jakiś teoretycznych badziewi. Cassie westchnęła; kiedy jeszcze uczęszczała do tej placówki najbardziej nie cierpiała lekcji teoretycznych, które w głównej mierze skupiały się na biografii sławnych muzyków.

Gdy dziewczyna schodziła z drugiego piętra do jej uszu dobiegł dźwięk wyróżniający się spośród monotonnych szkolnych odgłosów. Była to cicha melodia grana na pianinie przez wyjątkowo uzdolnionego artystę. Cassie przystanęła oczarowana. Sama kiedyś grała na tym instrumencie, dlatego z łatwością potrafiła wychwycić umiejętnie wykonane dźwięki.

Melodia nie była jakoś wyjątkowo skomplikowana - jednak do najprostszych też nie należała. Mimo tego jej brzmienie było niezwykłe, bo twórca wkładał w nią całe serce. Skąd Cassie to wiedziała? Ona to po prostu czuła. Muzyka przenikała do jej serca, wywołując w nim ogromną burzę uczuć i emocji. Stopy same poniosły ją w stronę źródła tych niesamowitych dźwięków.

Cassandra zatrzymała się przed salą numer czterdzieści osiem i uchyliła drzwi. Jej oczom ukazało się niewielkie pomieszczenie, w którym zmieściło się tylko pianino, siedzisko i mała szafka w rogu pokoju.

Na stołku siedziała wysoka dziewczyna o dwa, czy trzy lata młodsza od Cassie. Dzięki temu, że usadowiła się tyłem do drzwi, zielonooka widziała jej rozpuszczone blond włosy opadające na delikatne ramiona. Uczniowski mundurek (ciemna spódnica do kolan i biała koszula z emblematem) miała o conajmniej dwa rozmiary za duży, co dodatkowo podkreślało subtelność jej figury.

Cassie przerzuciła wzrok na pianino i tańczące na nim smukłe dłonie blondynki. Utwór nabrał teraz szybszego tempa i palce dziewczyny pędziły po klawiszach niczym huragan. Czasami tylko lekko muskały przyciski jak lekki wietrzyk, a innym razem uderzały gwałtownie na kształt piorunów.

Wzlot i upadek, wzlot i upadek - tak wyglądała teraz ta niesamowita melodia. Ze zdumiewającą prędkością zmieniała swoje brzmienie tylko po to, aby po chwili znów zaskoczyć nas czymś nowym. Cassandra pomyliła się - ten utwór był cholernie trudny, ale blondynka wręcz nienagannie go wykonywała.

- Niesamowite - powiedziała Cassie, kiedy rozbrzmiała ostatnia nuta. - Pięknie to zagrałaś.

Blondynka odwróciła się, a na jej twarzy odmalowało się zdziwienie. Jej już i tak lekko czerwona z wysiłku buzia przybrała odcień dojrzałego pomidora. A oczy... Cassie poczuła jakby w jej żołądku otworzyło się pudełko piłeczek pingpongowych, które z wielką zaciętością (jak na przedmioty nieożywione) obijały jej się o ścianki narządu. Oczy blondynki miały najpiękniejszy odcień szarości jaki tylko widziała. Było to coś pomiędzy kolorem burzowej chmury, a barwą mokrego od deszczu betonu. Nie potrafiła tego nazwać.

Zwiadowcy - One shots Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz