Wiecie, długo zastanawiałam się, czy dodawać ten rozdział – w końcu tutaj nie będę mówić o samej wicca, ale o czynnikach, które wpłynęły na jej twórców. Ostatecznie jednak uznałam, że skoro same czarownice podkreślają wagę pewnych dzieł w formowaniu się ich religii, to dlaczego ja mam o tym nie wspomnieć? No właśnie. Dlatego zobaczmy, co też przyczyniło się do powstania zjawiska, o którym mówimy
Zacznę od tego, że wicca – jak zresztą każde zjawisko w kulturze – nie wyrosła "z próżni". Przeciwnie, to, że powstała i że ukształtowała się w taką a nie inną formę, jest bardzo ściśle związane ze wszystkim, co działo się w Europie już od XVIII wieku. A może nawet i wcześniej – bo tak właściwie gdy chcemy mówić o prawdziwej wiccańskiej prehistorii, musimy sięgnąć aż do czasów polowań na czarownice.
Era płonących stosów wbrew pozorom nie miała miejsca w głębokim średniowieczu. To jedno z najczęstszych skojarzeń i najczęstszych historycznych błędów. Gdy zajrzyny do źródeł okaże się, że najwięcej procesów o czary odbyło się w okresie reformacji i kontrreformacji, czyli – z grubsza rzecz ujmując – w XV i XVI wieku. To właśnie wtedy najczęściej oskarżano kobiety (rzadziej mężczyzn) o paktowanie z diabłem, oddawanie się demonom piekielnym, zsyłanie klątw na bogobojnych ludzi, latanie na miotłach na sabaty i tego typu sprawy. Niekoniecznie zresztą trzeba było robić (czy udawać, że się robi) którąkolwiek z tych rzeczy. Czasami aby zostać straconym wystarczyło mieć po prostu pecha lub podpaść niewłaściwej osobie. Kojarzycie Jakuba de Molay, ostatniego mistrza zakonu templariuszy? Został oskarżony o czary i spalony na stosie tylko dlatego, że król Filip IV Piękny potrzebował funduszy na swoje wojny. A templariusze ponoć dysponowali majątkiem, o którym krążyły legendy...
Nie zmienia to faktu, że o praktykowanie magii w znakomitej większości wypadków oskarżano kobiety. Wizerunek czarownicy jako okrutnie pięknej (albo okrutnie brzydkiej) oblubienicy Szatana z całym zestawem cech charakterystycznych ukształtowały różne podręczniki dla łowców wiedźm. Spośród wszystkich najsłynniejszy jest oczywiście opublikowany w 1486 roku Malleus Maleficarum – osławiony Młot na czarownice. To znaczy osławiony dzisiaj – w czasach tuż po powstaniu wcale nie był taki znowu popularny. Sławę zyskał dzięki badaczom z przełomu XIX i XX wieku, bo to właśnie oni ochrzcili tą książkę jako "podręcznik łowców czarownic".
Warto również wiedzieć (co już przewinęło się w komentarzach pod pierwszą częścią tej pracy), że chociaż często autorstwo Młota... przypisuje się dwóm mnichom, prawdopodobnie napisał go tylko jeden, Heinrich Kramer. Drugi, Jacob Sprenger, został dodany na doczepkę, aby zwiększyć "siłę przebicia" dzieła i dodać mu splendoru. Podobno Sprenger nie chciał się znaleźć na okładce, a po publikacji tak srogo obraził się na Kramera, że do końca życia pozostali zajadłymi wrogami. Co więcej, Młot... zawiera ponad siedemdziesiąt (!) cytatów z nieco wcześniejszego i mniej znanego dzieła, Formicariusa. Gdyby w XIV wieku istniało pojęcie praw autorskich, Heinrich Kramer zostałby oskarżony o plagiat. Mimo wszystko, to właśnie Malleus Maleficarum stało się obowiązującym poradnikiem dla wszystkich inkwizytorów, a wizerunek czarownicy tam utrwalony (i sposoby na radzenie sobie z nią) funkcjonował w Europie przez bardzo długi czas.
W XVIII stuleciu coś jednak zaczęło się zmieniać. Pierwszą jaskółką zapowiadającą zmiany, była wydana w 1749 roku książka Il congresso notturno delle lammie (czyli O nocnych spotkaniach czarownic). W tej publikacji, oraz w wydanej dwa lata później wersji rozszerzonej autor wysunął tezę, że wiara oraz praktyki czarownic były reliktem po kulcie bogini Diany.
Inną prac odwracającą utrwalony wizerunek czarownicy o sto osiemdziesiąt stopni, był traktat filozoficzny Czarownica, napisany przez francuskiego historyka Julesa Micheleta. Autor oskarżał w nim Kościół i właściwie całe społeczeństwa o upadek moralny i obyczajowy, który doprowadził ludzi do takiej rozpaczy, że część z nich zaczęła się zwracać ku Szatanowi. W tej publikacji czarownice są po prostu ofiarami ucisku. Historycy jednak nie traktują pracy Micheleta jak poważnego dzieła naukowego, niemniej arcykapłanka Enenna poleca lekturę tej pozycji osobom zainteresowanym wicca.
Szczególną rolę dla kształtowania się przyszłej religii czarownic odegrała też opublikowana u schyłku XIX wieku książka Aradia, or the Gospel of Witches, autorstwa amerykańskiego dziennikarza Chalesa Lelanda. W jego pracy znajdziemy opowieść o vecchia religione – starej religii, którą rzekomo praktykowano w ówczesnych Włoszech. Jej naczelnym bóstwem była wspomniana już wcześniej Diana. Według informatorki Lelanda, bogini ta miała zostać stworzona przed wszelkimi innymi stworzeniami i zawierać w sobie wszystko. Dzieliła się na ciemność, którą zachowała dla siebie i światło, które według mitu przekazała swojemu bratu i synowi, Lucyferowi.* W Aradii... występuje on jako najgorszy demon piekielny. Jego światło ma jednak moc przyciągania, więc uwiedziona jego blaskiem Diana dokonuje z nim aktu seksualnego przyjmując postać czarnego kota. Owocem tego związku jest Aradia lub Herodias – opiekunka wszystkich czarownic i czcicielek Diany, oraz pierwsza wiedźma – la prima strega.
Teoria przedstawiona przez Lelanda została zaczerpnięta z opowieści włoskiej czarownicy, którą autor nazywa Maddaleną. Kobieta ponoć utrzymywała, że jest czarownicą i może dostarczyć dowodów na to, że kult Diany, Lucyfera i Aradii nadal jest praktykowany. Miała posiadać kopię manuskryptu, zatytułowaną Aradia lub pieśń czarownic, w której zawarto tajemnice włoskiego czarostwa.
Czy to dzieło istnieje?
Przykro mi – prawdopodobnie nie. Charles Leland sam przyznawał, że widział jedynie fragmenty kopii, przestawione mu przez Maddalenę, dodawał również, że niezwykły melanż czarów, herezji chrześcijańskiej, nagonki na czarownice i politycznego radykalizmu jaki wyłonił się z opowieści jego informatorki był dokładnie tym, czego spodziewał się po lekturze wspomnianej wyżej Czarownicy Micheleta...
Postawmy sprawę jasno: dosyć ekscentryczna teoria zawarta w Aradii... nie jest poparta żadnymi dowodami i prawdopodobnie stanowi tylko piękny przykład myślenia życzeniowego. Nie ma innych źródeł, w których wspominana byłaby vecchia religione, a Leland nigdy nie przedstawił innym badaczom ani Maddaleny, ani nawet jej notatek. To wszystko sprawia, że dzieła tego nie sposób uznać za źródło historyczne.
W takim razie dlaczego w ogóle o tym wspominać? Cóż, być może Aradia, ewangelia czarownic zostałaby zapomniana do naszych czasów, gdyby tez w niej zawartych niespodziewanie nie poparła pewna znana i szanowana brytyjska egiptolog – Margaret Alice Murray.
O tym, kim była ta pani i w jaki sposób poparła na pierwszy rzut oka szalone tezy Lelanda, opowiem wam jednak w kolejnym rozdziale.
_________________________________________________
* Niektórym może się to wydawać zaskakujące, że Leland wiąże Lucyfera ze światłością. Wbrew pozorom, nie jest to ani szczególnie dziwny, ani nawet nowatorski pomysł. Dlaczego? Bo imię Lucyfer można przełożyć jako "nosiciel światła" – od łacińskich słów lux ("światło) i ferrere ("nieść").
CZYTASZ
Czarownice naszych czasów ✔
Non-FictionCzarownice kojarzą się nam głównie z baśniami, legendami i fantastyką. A co jeżeli Wam powiem, że one istnieją naprawdę? Co prawda nie noszą spiczastych kapeluszy i potarganych szat, ale i bez tego łatwo wpaść na ich trop. Ba, być może właśnie dziś...