Rozdział XX "No to w drogę!"

2.8K 132 12
                                    

Po trzech dniach spędzonych w szpitalu w końcu zostałam wypuszczona do domu. Nie, to nie koniec mojego leczenia. Wraz z Justinem zdecydowaliśmy, że lepiej będzie mi w domu. Cały czas będę pod opieką najlepszych lekarzy, poza tym uważam, że nic mi już nie jest. Nic mnie nie boli, dobrze się czuję, nie mam gorączki, jestem już pełna życia, ale tak jak powiedział Justin "mam w końcu skończyć się sprzeciwiać".
Wczoraj Hailey opowiadała mi jak zemdlał gdy pomyślał, że mogę stracić życie. Swoją drogą to słodkie. Lubię jak ktoś się mną przejmuje. Mam wtedy poczucie, że jestem dla kogoś choć trochę ważna.

20 grudnia, Los Angeles, poranek, 25 stopni Celsjusza na zewnątrz, zbliżają się święta, a ja nie mam nic przygotowane. Rodzice mają mi dać dziś odpowiedź - zdecydowaliśmy, że wyślę po nich swój samolot i przylecą tu z całą moją rodziną. Nie wiem co z Justinem.
Czy on pojedzie do swojej rodziny, czy oni przyjadą tu... nie mam zielonego pojęcia, a to wszystko przez tą głupią akcję z trucizną w roli głównej. Jeśli chodzi o to, to nie mogę nikogo oskarżyć. W barze nie mają kamer, po prostu nie mam żadnych dowodów, które potwierdzałyby, że za wszystkim stoi Jacob. Podjęłam decyzję, że nie będę zgłaszać tego na policję, ani do żadnych agencji detektywistycznych. Jeśli zdarzy się coś podobnego dopiero wtedy będziemy się zastanawiać.

Wstałam z łóżka i prawie, jak codziennie udałam się do kuchni. Wcześniej jeszcze tylko zajrzałam do sypialni Biebera, który smacznie sobie spał.
Podeszłam do blatu kuchennego i wstawiłam sobie wodę na herbatę. Jestem również strasznie głodna.
Jak to zwykle bywa.

Zrobiłam ciasto na naleśniki i zaczęłam smażyć jednego po drugim.

–Dzień dobry, kochanie. - powiedział Justin, podchodząc do mnie i muskając moje czoło. - Twoja mama dzwoniła, przyniosłem ci telefon. - tłumaczył.

–Oh, dziękuję. - wychrypiałam i sięgnęłam po smartfon.

–Idź oddzwoń, dokończę naleśniki.- rozkazał i odrazu stanął przy patelni.
Kurwa to tak pięknie wyglądało, że przepraszam, ale musiałam zrobić mu zdjęcie.

Wybrałam numer do mojej mamy. Nie musiałam długo czekać, aby odebrała.

–Halo, Livia?

–Dzień dobry, a właściwie to dobry wieczór. - ah te strefy czasowe...

–Jak się masz słonko? Już wszystko dobrze? Co słychać u ciebie? U Justina? - zadawała miliony pytań tak, jak zwykle. Moja mama zawsze była taka rozbrykana. Serio. Buzia jej się nie zamyka. Ja zdecydowanie poszłam po ojcu. Mój tato to istna oaza spokoju, przysięgam. No może tylko czasami z tą oazą spokoju.

–Mamo spokojnie, wszystko ci opowiem, ale zacznijmy od mojego pytania. - powiedziałam. - Podjęliście już decyzję?

–Jaką decyzję? O czym ty mówisz? - jak to kurwa o czym mówię!? Oh, ale "oaza spokoju"...

–Mamo, mówię o świętach. Mieliście dać mi znać... - nie dokończyłam bo niestety mi przerwała.

–Ah tak, tak, przemyśleliśmy to.

–Więc? - nie wiecie jak trudno jest dogadać się z tą kobietą, jej poczucie humoru to chyba jakiś żart.Śmieje się ze wszystkiego.

–Co "więc"? To jasne, że przyjedziemy, co ty sobie wyobrażałaś, że zostawimy swoją córeczkę na święta samą, pół świata dalej? - szczerze to kamień spadł mi z serca bo ona odjebała już nie jedną akcję.

Victoria's Secret Angel | j.b.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz