Kłopoty...

78 10 5
                                    

Mijają dni, jesienny krajobraz za oknem powoli przechodzi w zimowy, a ja wciąż nie jestem pewna moich uczuć do Neville'a.

To prawdą, jesteśmy przyjaciółmi, ale jest coś... Coś, co mówi mi, że to więcej niż przyjaźń. Tylko czy aby na pewno?

Dobrze nam się rozmawia, często czasem rozumiemy się będzie słów i lubimy razem spędzać ze sobą czas...

- Czy może już panienka wrócić na ziemię, panienko Emily? - rozlega się tuż obok mnie piskliwy głos profesora Flitwick.

Mrugam gwałtownie, powracając do rzeczywistości i dostrzegając niską postać nauczyciela zaklęć, który - mimo iż bardzo mnie lubi - łypie na mnie groźnie, zły, że nie słuchałam.

- Tak, tak. - mówię szybko - Przepraszam, panie profesorze...

Słyszę za sobą pogardliwy śmiech i nie muszę się obracać, żeby wiedzieć, że to Malfoy.

- W takim razie może zaprezentujesz nam jak działa zaklęcie aquamenti?

Wzdycham. Najwyraźniej Flitwick ma zły humor. Znam to zaklęcie, więc nie powinno być problemu.

Podciągam rękawy szaty i, machając różdżką w odpowiedni sposób, wypowiadam formułę.

Niestety strumień wody odbija się od ściany i ugadza prosto w profesora, mocząc go od stóp do głów.

Klasa zaczyna się śmiać i ja także nie mogę powstrzymać cichego chichotu, mimo iż właśnie oblałam nauczyciela wodą.

Flitwick przez chwilę jakby nie wie, co się stało, a potem osusza siebie i swoje ubranie. Przez chwilę myślę, że mi się upiecze, bo mężczyzna uśmiecha się kącikiem ust. Zerka na siedzącą obok mnie Mary, która wręcz krztusi się śmiechem i znowu kieruje spojrzenie na mnie, przyjmując srogi wyraz twarzy.

- Minus dziesięć punktów dla Ravenclawu. - mówi surowym głosem, a za plecami słyszę pogardliwe prychnięcie Malfoy'a. - I szlaban, do końca tego miesiąca.

***

- Hej, dziewczyny! Słyszałyście, że Lupin... Co się stało?

Neville, którego spotykamy, idąc do Wielkiej Sali na drugie śniadanie, z uwagą słucha opowieści Luny, której już zdążyłam opowiedzieć o tym, co wydarzyło się na zaklęciach.

- Przecież nic się nie stało! - pociesza mnie, gdy Luna kończy swoją barwną w szczegóły historię. (Niektóre rzeczy sobie wymyśliła, więc musiałam wytłumaczyć Neville'owi, że wcale nie ochlapałam całej klasy​.)

- Łatwo ci mówić, bo to nie ty oblałeś wodą swojego nauczyciela. - mówię ponuro.

Chłopak patrzy na mnie, przepychając głowę i unosząc brwi.

- Nie wierzę, że to cię tak bardzo dobiło.

Unikam jego spojrzenia, ale nie wstrzymuję długo i parskam śmiechem, a chłopak razem ze mną. Po chwili i Luna do nas przyłącza i cały korytarz obraca się w naszą stronę, patrząc się na nas dziwnie.

Docieramy w końcu do Wielkiej Sali, już pełnej uczniów, jedzących i rozmawiających wesoło.

Przy stole Ravenclawu dostrzegam Amber, tuż obok Entoine'a, który władczym gestem obejmuje ją ramieniem. Dziewczyna uśmiecha się do niego głupio, a jeszcze głupiej do nas, gdy z braku wolnych miejsc siadamy naprzeciwko nich.

Entonie mierzy wrogim spojrzeniem Neville'a, który usiadł obok mnie, a potem ostentacyjnie całuje zaskoczoną Amber w policzek.

Wymieniam z Gryfonem zdziwione spojrzenie, ale nic nie mówimy.

Wtedy Amber całuje Ślizgona prosto w usta, a on odwzajemnia pocałunek. Luna pochyla się, udając, że wymiotuję.

- To chyba nie jest stół twojego domu. - mówię głośno do Entoine'a.

- Powiedz to swojemu chłopakowi. - odpowiada, przerywając pocałunek, po czym znowu przysysa się do Amber.

Rumienię się, ale Neville jakby niczego nie zauważa.

- Chodźmy stąd. - mówi, biorąc do ręki dwa tosty - Nie chcę na to patrzeć.

Zabieramy trochę jedzenia i opuszczamy pomieszczenie, kierując się powoli w kierunku sali do transmutacji.

- Od kiedy oni są parą? - pyta Luna.

- Raczej od niedawna. - odpowiadam - I raczej długo to nie potrwa. Amber szybko zrozumie, że umawia się z dupkiem.

Wybuchamy śmiechem.

- Zaraz znacznie się lekcja. - mówi po chwili Neville - Chodźmy, bo się spóźnimy. I miejmy nadzieję, że tym razem Emily nie obleje profesor McGonagall wodą.

- Ej! - uderzam chłopaka łokciem, ale także wybucham śmiechem.

***

Po lekcjach udaję się do sowiarni, aby napisać do Mii. Opierając się o kamienną ścianę skrobię na kawałku pergaminu całkiem długi list tak, że gdy jest już skończony, boli mnie nadgarstek od pisania.

Wstaję, podchodząc bliżej całej chmary sów, które siedzą na prętach pod sufitem, pohukując, każda z osobna. Starając się nie nadepnąć na nic na zabrudzonej podłodze, przywołuję niewielką, szarą sowę, która ląduje na moim ramieniu. To jedna z sów Hogwartu, które - zgodnie z regulaminem - uczniowie nieposiadający własnych mogą używać do wysyłania listów bądź paczek.

Wręczam sowie list, szepcząc jej do ucha adres, mimo iż napisałam go na kopercie, a potem wypuszczam przez wysokie, gotyckie okno i patrzę za nią, wsłuchując się w zaczynający padać delikatnie deszcz. Jeśli rozpada się mocniej, sowa dostarczy list dopiero pojutrze...

- Em? - słyszę dobrze znany mi głos i obracam się.

- Musisz... Luna... Filch... - mówi Neville, oddychając ciężko i łapiąc się pod boki.

- Chwila... Co? - pytam, nie bardzo wiedząc, o co mu chodzi.

- Luna ma kłopoty. Duże kłopoty. Chodź, musimy jej pomóc. - chwyta mnie za nadgarstek i ciągnie za sobą, na ratunek Lunie.

I wciąż w górę i górę do gwiazd! (zostawione ze względu na sentyment)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz