Rozdział 4

2.3K 131 3
                                    

    Margaret uciekała w stronę miasta. Wiedziała, ze komodor już zlecił szukanie jej. Zatrzymała się przy palmie i podparła się plecami o nią. Spojrzała na mapę w jej prawej ręce. Rozwinęła ją i ujrzała coś bardzo dziwnego.

     Mapa owszem była napisana krwią, ale napisana kompletnie jej nie znanym języku a wszystkie kontynenty były krzywo narysowane. Na dodatek coś jej to przypominało, ale miała marne przebłyski wspomnień. Zwinęła mapę w rulon i udała się spokojnym krokiem w stronę miasta a konkretnie do swojego domu.

   Gdy znalazła się w mieście od razu zauważyła więcej  żołnierzy niż zazwyczaj. Podchodzili do każdej kobiety i przeszukiwali je. Na czole dziewczyny pojawił się pot a oddech przyspieszył.

-Szlag- mruknęła pod nosem.

     Schowała pośpiesznie mapę w swoje spodnie i zaczęła normalnie przechodzić przez ulice tego miasta. Gdy znalazła się przy głównym placu ujrzała miejsce na stryczek i gilotynie. Skrzywiła się. Nikomu nie życzyła takiej śmierci.

-Hej ty!- usłyszała nawoływanie.

      Odwróciła się w tamtą stronę i zobaczyła zbliżających się w jej kierunku żołnierzy. Stanęła jak wryta w ziemie. Próbowała uspokoić swój oddech i poczekać.

- Słucham drogich panów-spytała uprzejmie.

-Proszę ukazać nadgarstki- rzucił prosto z mostu jeden ze strażników.

-Słucham?!

-To co pani słyszała- zapewnił ją żołnierz.

-Jak pan śmie tak zwracać się do kobiety?!- oburzyła się Margaret.

-Panienko wykonujemy tylko polecenie komodora- powiedział i chwycił jej nadgarstek.

-Niech pan mnie puści!- wyrywała się.

-Proszę się uspokoić!

   Margaret miała już  mieć podwinięty rękaw koszuli gdy nagle usłyszała pisk jakieś kobiety. Żołnierze odwrócili się w tamtą stronę co dziewczyna wykorzystała i uciekła od nich.

-Zatrzymaj się!- krzyknęli.

   Przyspieszyła biegu i wmieszała się w tłum ludzi. Żołnierze deptali jej po piętach, ale nie dała się. Gdy tylko udało jej się dostać się do jednej z znanych jej uliczek zaczęła biec w kierunku podpór na dom gdyż blok był odnawiany. Wspięła się na dach budynku. Zerknęła na szukających jej żołnierzy.

-Jest tam!

    Nagle koło jej głowy przeszła kula od pistoletu. Wydała z siebie cichy pisk i zaczęła biec po dachach budynku.

-To tylko głupia mapa!- krzyknęła i skoczyła na dach po drugiej stronie uliczki.

    Złapała za rynnę i próbowała się podciągnąć. Niestety pierwsze kilka śrub wypadło i przechyliło się. Zaczęła gorączkowo myśleć. Spojrzała w dół i oceniła, że jeśli spadnie to nie będzie kolorowo.

-Strzelać!- rozkazał pułkownik.

   Spojrzała do tyłu i zobaczyła kilku żołnierzy, którzy ładują swoją broń.

-Cholera- przeklęła pod nosem.- Obym nie zginęła.

        Puściła rynnę i prosiła Boga by ulitował się dla niej. Niech przejedzie powóz z sianem czy inne rzeczy. Zamknęła oczy i czekała na koniec.

     Gdy miała już upaść poczuła jak ktoś ją złapał i sam upadł razem z Margaret na ziemie. Usłyszała jęk bólu. Otworzyła oczy i spojrzała na jej wybawce.

       Chłopak miał około dwudziestu. Brązowe trochę długie włosy, które związał w kucyka. Oczy brązowe jak ziarna kawy. Cera oliwkowa. Kilkudniowy zarost. Trochę umięśniony. Ubrany był w biała koszulę, kamizelkę z zielono granatowymi paskami, granatową marynarkę, spodnie  zielone do kolan i buty koloru brązowego.

  Mężczyzna też jej się przyglądał. Zachwyciły go te oczy, które były teraz koloru czarnego. Studiował każdy element twarzy, ubioru i ciała.

     Uśmiechnął się lekko do dziewczyny. Margaret prychnęła i wstała z chłopaka. Otrzepała ubranie z ulicznego kurzu i położyła ręce na biodrach. Nieznajomy przez chwilę patrzył jak oczarowany, ale szybko powrócił na ziemie i zrobił to samo co szatynka.

-Mogę wiedzieć czemu panienka spadła z nieba i wleciała na przystojnego mężczyznę?- spytał się i spojrzał Margaret.

-A gdzie on jest bo go nie widzę- zażartowała i zaczęła się rozglądać.

    Chłopak zaśmiał się. Dziewczyna zerknęła na niego. Był bardzo przystojny i ten głos oraz śmiech sprawiły gęsią skórkę na jej ciele.

-Bardzo śmieszne panienko- odparł urażony.- To mogę wiedzieć dlaczego spadłaś?

-Wiesz, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła- skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej.

-Nie jestem ciekawy- powiedział od razu.

-A po co zadałeś pytanie?- uniosła jedną brew.

-Ponieważ...

-Łapać ją!- przerwał mu pułkownik.

    Oboje spojrzeli w stronę właściciela głosu. Kilku żołnierzy i ten mężczyzna biegli prosto na nich i szykowali swoje muszkiety.

-Biegnij!- powiedziała Margaret i pociągnęła go za nadgarstek.

-Ale...

-Biegnij!- przerwała mu i zaczęła go ciągnąć w kierunku głównej ulicy.

-Zatrzymaj się!- rozbrzmiał głos.

      Margaret puściła rękę mężczyzny i przyspieszyła tępa. Chłopak prawie przewrócił się, ale w ostatniej chwili złapał równowagę i zaczął doganiać dziewczynę.

            Dziewczyna czuła, że chłopak za nią biegnie, więc nie odwracała się. Przepychała się pomiędzy ludźmi i czasami zrzuca różne rzeczy ze stoisk by spowolnić żołnierzy. Czuła się wtedy podekscytowana. Adrenalina buzowała w jej krwi a serce przybrała nierówny rytm. Uśmiechnęła się i zaczęła się śmiać.

     Skręcili w lewo do jednej z bram miasta. Tam ruch zrzedniał pozostawiając niemal pustą ulicę.

-Szybciej!- krzyknęła do towarzysza.

     Henry uśmiechnął się i przyspieszył tępa. Nie liczyło się, że straż goniła ich od kilku minut  oraz fakt braku powodu do radości. Ale jak patrzy na tą dziewczynę i słyszy jej śmiech to rwie się serce by być koło niej.

-Zamknąć wrota!-  Pułkownik wydał rozkaz.

   Straż w bramie od razu przystąpiła do polecenia. Dwójka nieznajomych sobie ludzi przyspieszyła bieg. Żołnierze odbezpieczyli kołowrót. Łańcuch ruszył w ruch. Margaret poczuła strach. Nie mogła pozwolić na schwytanie a tym bardzie nowo poznanego chłopaka.

 -Ten jeden raz myślę o innych- pomyślała.

  Brama niebezpiecznie zaczęła zbliżać się ku ziemi. Henry przyspieszył tępo i zrównał z Margaret. Dziewczyna poczęła zwalniać i mocno pchnęła chłopaka. Mężczyzna spadł na ziemie i przeturlał się w ostatniej chwili przez wrota. Kobieta wpadła na drewniane kraty i chwyciła za belki. Spojrzała na Turnera i uśmiechnęła się pod nosem. Chłopiec wstał z drogi i zwrócił swój wzrok na bramy.

-Nie!- szepnął.

-Uciekaj!- krzyknęła.

-Jak masz na imię?- spytał.

-Margaaaa- syknęła.

   Straż dotarła do wrót. Czterech mężczyzn przyległo do dziewczyny i próbowali nałożyć jej kajdanki. Kobieta zaczęła się wyrywać i kląć na każdego z mężczyzn.

-Otworzyć bramę!

 Henry podążał wzrokiem za dziewczyną. Czuł się winny, że to ona jest schwytana a nie on. Powolnym krokiem oddalał się od miasta myśląc o dziewczynie i tym całym zdarzeniu oraz obmyślał plan jak ją uwolnić.

Margaret Sparrow- Przeklęte wodyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz