- I co teraz?- pomyślała.
Margaret poczuła się bardzo nieswojo. Siedziała w kącie w swojej celi i podciągnęła kolana do klatki piersiowej. Jej strój przemókł od wilgoci lochów i odór jaki tworzyły martwe szczury nie był przyjemny dla nosa. Po jej prawej stronie stał wielki stóg siana, który miał służyć za łóżko. A po lewej ściana, która była z cegły i zarośnięta grzybem. Po środku na tylnej ścianie widniało małe kwadratowe okno z metalowymi kratami przez, które można było podziwiać wschodnią część miasta oraz wieże kościelną.
-Mam nadzieje, że chłopakowi nic się nie stało- powiedziała pod nosem.
Sama nie wie dlaczego to powiedziała. To było zdanie odruchowe. Samo brzmienie zdawało się być zatroskane mimo, że nie znała go. On zamącił jej w głowie, ale ona nie chciała tego. Wolała gdy jej życie było nitmalne przed nim. Kradzieże, ucieczki, wygłupy na strażach i skok adrebaliny były wszystkim czego potrzebowała. Mężczyzna w jej życiu to wielki błąd. Pojęcia "miłość" czy "troska" nie należały do jej natury. Wychowywana w sierocińcu jedynie poczuła ból i smutek. Nie wiedziała co to "matczyna miłość" czy "ojcowska miłość". Dla niej te słowa mogły by nie istnieć jak te wszystkie miłe uczucia.
Usłyszała kroki. Uniosła głowę i powoli wstała z kąta. Podeszła na środek celi i przybrała maskę obojętności. Skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej i cierpliwie czekała. Dźwięk uderzających obcasów o kamienne płyty przybrał większy ton. Mogła teraz usłyszeć szczęk metalu i równość chodu żołnierzy.
Wreszcie za zakrętu pojawiły się pierwsze sylwetki, ale nie odwróciła wzroku. Chardo patrzyła prosto przed siebie i czekała cierpliwie na osobistości.
Gdy tajemnicze osoby dotarły do celi Margaret przystanęły i spojrzały na złodziejkę.
-Oddaj mapę- zabrzmiał głos komodora.
Nic nie powiedziała. Nawet nie popatrzyła na dwudziestudwu latka, co bardzo go zezłościło.
-Oddaj mapę!- krzyknął na cały głos.
-Komodorze- rozbrzmiał inny głos.-Ja się tym zajmę- powiedział spokojnie.
Blondyn pokiwał głową i odsunął się od drzwi celi by dać przejście gubernatorowi. Mężczyna zajął miejsce żołnierza i spojrzał na kobietę.
-Niech panienka na mnie spojrzy- powiedział łagodnym głosem.
Margaret uczyniła to niechętnie i przyjrzała się staruszkowi. Mógł mieć około sześdziesięciu lat. Na jego głowię znajodwała się szara peruka z dużą ilością loków. Wytforny strój aż bił od bogactwa i wielkiego statutu w społeczeństwie. Oczy koloru zielonego niczym dojrzałe liście palmy a twarz zmarszczona, że ledwo można było dostciec gdzie bródka gdzie policzek.
-Gdzie jest mapa?- zaakcentował każde słowo. Nic nie powiedziała.- Wyjaw nam gdzie schowałaś mapę?
Czasami wydawało jej się, że mężczyźni są mało inteligętni od kobiety. Mapę ukryła w wewnętrznej części spodni gdzie była jej intymna część ciała. Ale spokojnie miała specialne spodenko-bielizne-taką jaką nosili mężczyźni w tych czasach.
-Nie wiem o czym pan mówi- odparła parząc ponownie na ścianę.
-Nie udawaj głubiej- syknął starzec.-Ukradłaś mapę i komodor może potwierdzić, że to ty byłaś wtedy w jego gabinecie!- warknął.
Dziewczyna nic nie powiedziała i kątem oka spojrzała na komodora. Zauwarzyła, że cały czas się na nią patrzył. Jakby był urzeczony jej widokiem. Może zauroczył się w niej?To by było śmieszne.
-Nie chcesz nic mówić?- spytał gubernator.- To w takim razie szukuj się na stryczek- powiedział ze złośliwym uśmieszkiem.
-O co mamy ją odkarżyć?- spytał urzędni, ktorego dopiero zauwarzyła Margaret.
-O czary- powiedział powoli.
-Nie jestem czarownicą- powiedziała twardo i spojrzała na starca.
-A komu bardzie uwierzą? Mnie, gubernatorowi Santa Maria*, czy tobie, ubogie kobiece, która jest złodziejką?- powiedział i wymaszerował z lochów z resztą żołnierzy.
Gdy upewniła się, że wszyscy wyszli padła na siano i cicho łkała. Była gotowa na śmierć w każdej chwili, ale nie teraz. Już wiele razy prosiła o swój koniec. Bo niby po co miała żyć dalej? Dla nieznanych jej rodziców? Przyjaciół, ktorych nie ma? Ale teraz poczuła, że chce pożyć jeszcze kilka lat. Ten chłopak, którego imie jest jej nieznane, uwolnił z najgłębszego kącika jej serca nowe uczucia. Bała sie ich to prawda mimo to chciała go poznać.
-To już koniec- pomyślała.- Już jutro przestanę istnieć.
Słońce zaszło za horyzontem. Księży zaczął oświetlać miasto i okoliczną dżungle. Zostano nie wiele czasu. Dla Margaret był to ostatni wieczór gdzie zazna snu. Ostatniej fantazji dzięki, której przetrwała te osiemnaście lat.
Wybiła północ. Księżc świcił jaśniej niż dotychczas. Ulice zachowały mrok i ciszę jakiegokolwiek istnienia. Dźwięk zdzwonu. Ktoś nim poruszył. Bił mocno i głośno jakby dawał jakiś znak. Postać w oknie, ubrana w pelerynę i czarny duży kapelusz, podparła się o filar i czekała. Osoba powoli traciła cierpliwość, ale poczuła zarazem szczęście. Wiedziała co się wydarzyło i nie mogła się doczekać jutrzejszej egzekucji dziewczyny.______________
Santa Maria*- wymyślone miasta na potrzeby książki.
Ciekawi opowieścią? Piszcie i głosujcię! Następny rozdział już niebawem!
Do zobaczenia
Wasza Weird_phone
CZYTASZ
Margaret Sparrow- Przeklęte wody
FanfictionSiedemnastoletnia Margaret wiodła spokojne życie złodziejki gdy pewnego razu dostała bardzo niebezpieczne zlecenie. Miała ukraść pewną mapę, która podobno prowadziła do skarbu Trytona. Kiedy miała oddać przedmiot została schwytana przez okoliczną st...