Rozdział 10

2K 122 4
                                    

4/4 Maraton

Nastała nic. Na morzu nastała przerażająca cisza.Statek powoli pływał po tafli wody nie śpiesząc się. Jakbu czas dla niego nie istaniał i cała ta ziemia. Na niebie świeciło milion gwiazd, które odbijały się w wodzie i dając lustrzany efekt.

Margeret  nadal była przywiązana grubym sznurem do masztu. Już dawno załoga poszła spać pod pokład gdyż nie widziała potrzeby sterowania statkiem. Dziewczyna patrzyła w gwiazdy. Od zawsze myślała by złapać jedną z nich dla siebie. Taka idealna. Nieskazitelna żadnym brudem i kłamstwem.

-The King and his man stole the queen her bed-nuciła.- And bound with her bones...

-Niebezpieczna to pieśń nawet dla kobiety-usłyszała głos za sobą.

-To, że jestem kobietą w jakiś sposób mnie ubezwładnia?- spytała i odwróciła głowę w prawo.

Henry zaśmiał się i podparł się masztu po drugiej stronie.

-Oczywiście, że nie- skrzyżował ramiona.-Osobiście znam jedną kobietę, która znaczy wiele w pirackim świecie.

-Czyżby?- parsknęła i poczuła dziwne uczucie. Zazdrość?

-To moja matka- powiedział i odwrócił głowę w lewą stronę.

Matka. Nigdy nie znała znaczenia tego słowa. To było jej obce jak nauka łaciny przez ojca Filipa. Gardziła tym wyrazem.  Przepływa wtedy przez nią zazdrość. Wychowana na własną rękę. Bez rodziców i przyjaciół doskonale sobie radziła.

-Aha- powiedziała i spojrzała na wprost siebie.

  Chłopak obrócił się na swój bok i przywarł do masztu. Spojrzał na dziewczynę. Jej włosy w blasku księżyca zmieniały swój pierwotny kolor na czarny. Twarz tonęła w półmroku dając idealny widok na kształtne usta. Miał ochotę ją pocałować.

-Kim jesteś?- spytał po chwili zamyślenia.

-To znaczy?- spojrzała na niego.

-Kim jesteś?- wzruszył ramionami i zerknął na jej oczy.

-Kimś na pewno jestem, tylko nie wiem dokładnie kim- powiedziała tajemniczo.

-Każdy wie kim jest.

-Niektórzy muszą szukać prawdziwego siebie przez wiele lat.

-A ty znalazłaś?- zaprzeczyła ruchem głowy.- W takim razie co jest twoim celem?

-Nie mam go- odparła beztrosko.

-W sumie ja też- na jego twarzy pojawił się grymas. Usłyszał chichot.-Czy ty się ze mnie śmiejesz?- wskazał na siebie.

-Nie- parsknęła.

Nastała cisza. Wydawało się, że powietrze zgęstniało a atmosfera spokojnej nocy prysnęła jak za dotknięciem magicznej różdżki.

-Nie jesteś zmęczona?- spytał nieśmiało

-Nie- przeciągnęła samogłoski.-Uwielbiam godzinami stać na statku dookoła zapijaczonych piratów, którzy nie wiedzą co to higiena ciała i zębów- powiedziała z sarkazmem.

-Mogę cię uwolnić- zaproponował.

-U was piratów zawsze jest jakieś "ale"- powiedziała i wymownie spojrzała na niego.

-Tak też jest u złodzieji- odbił piłeczkę.

-Tu masz rację- przyznała.-W takim razie jaki jest warunek?

-Musisz mi wyjawić dlaczego tamtego dnia goniła cię straż.

-Posłuchaj mnie- zdołała przybliżyć się przez sznur do Turnera.-Jest coś takiego jak spowiedź.

-Ale nie jesteś księdzem- zauważył.

-Ale traktuję klijentów jako spowiedników a ja jestem ich spowienikiem. Także nici z umowy.

-Tak nie można- zdenerwował się.

-Wybacz, ale w kodeksie złodziejów i innych łotrów nie ma czegoś takiego jak "nie można"- uśmiechnęła się zwycięsko.

-To inaczej.

-Co tym razem?- spytała zmęczona.

-Uwolnię cię jeśli powiesz mi wszystko o sobie.

-Sprytny jesteś- stwierdziła.-Znów przysługa za przysługę. Muszę ci powiedzieć jestem pod wrażeniem.

-Dzięki.

-To nie był komplement.

-A co?- przybliżył twarz blisko jej buzi. Znowu niebezpiecznie blisko ust.

-Stwierdzenie faktu- wyszeptała i spojrzała w jego oczy.

-Może być i to- parsknął.

Chłopak odchylił swoją twarz od dziewczyny i ponownie, jak za dnia, udał się pod pokład by pójść spać.

-Muszę powiedzieć wiele go nauczyłem- odezwał się czyjś głos.

Za sterownikiem z mroku wyszła bardzo dobrze jej znana postać...

Margaret Sparrow- Przeklęte wodyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz