Rozdział 1

7K 400 503
                                    

Rozległ się dzwonek i wszyscy moi znajomi z klasy szybko wybiegli na korytarz, żeby nie stracić chociażby sekundy przerwy. No, prawie wszyscy. On został. Zostałam więc i ja. Patrzyłam na niego spod zmrużonych oczu, czując, jak serce przyspieszało przy każdym jego ruchu. Siedziałam w ostatniej ławce pod oknem, a on w trzeciej tego samego rzędu. W związku z tym miałam na niego świetny widok. Zwłaszcza w przerwę, gdy nikt między nami nie siedział.

Nie wiedziałam, dlaczego chłopak zostawał w sali na przerwie, ale nie obchodziło mnie to.

Chciałam, żeby ten czas trwał i trwał. Przerwa mogłaby się nie kończyć. Wystarczyło mi patrzenie na te jego mięśnie rysujące się pod trochę za małą bluzką i włosy, które  należałoby przyciąć. Chociaż w za długich też był idealny.

Chciałam do niego podejść, ale za każdym razem, gdy o tym pomyślałam, czułam, jak moje serce wykonywało palpitacje. I dlatego za każdym razem rezygnowałam.

No dobra! Nie tylko przez to, ok? Zwyczajnie się bałam. Bałam się jak cholera, co sobie o mnie pomyśli... albo, że zrobię jakieś głupstwo, albo..., albo... cóż nawet ciężarówka mogła wtedy spaść na moją głowę, żeby tylko przeszkodzić mi rozmowę z nim, ok?

Dlatego wolałam go obserwować z bezpiecznej odległości dwóch ławek i zatapiać się w marzeniach o nas... irracjonalnych i głupich snów na jawie, które nigdy nie miały szansy się spełnić przez mój strach.

I wtedy do klasy wparowała niska blondynka z wielkim uśmiechem na twarzy i, z niezrozumiałym przeze mnie entuzjazmem, podeszła do mojej ławki.

- Luisa, rusz wreszcie tyłek! Minęła prawie cała przerwa, a ty przesiedziałaś ją w sali od chemii, idiotko! Nie zapominaj o mnie! NIGDY!

Mówiła coś dalej, ale straciłam nią zainteresowanie, gdyż ON wstał i wyszedł z klasy, a mijając nas, WIDZIAŁAM, miał ironiczny uśmiech na twarzy.

Moje serce znów wykonało fikołka.

Kolejny raz żałowałam, że nie powiedziałam Renesmee o moim zainteresowaniu Alexem. Może byłaby delikatniejsza i nie robiła mi przed nim siary... a może właśnie byłoby jeszcze gorzej?

Mimo że znałam moją przyjaciółkę praktycznie od narodzin, to nigdy nie potrafiłam do końca pojąć, co dziewczyna zamierza, albo co strzeli jej do głowy. Była jak wulkan, którego nie dało się zbadać, gdyż jej nastrój zmieniał z sekundy na sekundę. Przez kilka ułamków czasu potrafiła się śmiać, tylko po to, żeby w następnej chwili wpaść w taki strach, który kolejny moment później przemieniał się w smutek, a ten bez ostrzeżenia w powagę. I nikt nigdy nie wiedział, kiedy jej się odmieni.

Dlatego nie miała przyjaciół.

A ja? Ludzie! Jak wyrzutek z wyboru może mieć przyjaciół? Czasem zastanawiałam się, czy Rene była moją przyjaciółką, czy tak naprawdę trzymałyśmy się razem, gdyż nie miałyśmy wyboru. Jej nie chcieli inni, a ja nie chciałam innych.

Ha! Ironia!

W każdym razie miło było mieć do kogo otworzyć usta.

Mimo że dziewczyna nie rozumiała znaczenia słowa dyskrecja i nie potrafiła zamknąć się w odpowiednim momencie, to i tak nie wyobrażałam sobie bez niej życia. Sądzę, że nie przetrwałabym bez niej szkoły.

I ona beze mnie też nie. Nie jestem pewna, jak powinnam nazwać naszą relację, ale z całą pewnością występowała w niej pewnego rodzaju symbioza. Potrzebowałyśmy się wzajemnie i było to piękne.





Witajcie kochani w nowym opowiadaniu o trochę innej tematyce :)
Mam nadzieję, że Wam się spodoba ;D Dajcie mi znać w komentarzach, a jeśli się podobało, to grzecznie proszę o gwiazdkę :D

~R

CrushyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz