Prolog

149 9 3
                                    




Pamiętam, że wyższe partie ścian były czerwone. Albo i nie? Może były ciemnopomarańczowe. Tak — zdecydowanie ciemnopomarańczowe. Ciemnopomarańczowa, łuszcząca się farba.

Drzwi, a właściwie to co z nich pozostało, było częściowo przykryte beżową kurtyną pokrytą tłustymi plamami różnych wielkości. Z każdą wizytą przybywało ich coraz więcej. I mimo, że wnętrze pomieszczenia całkowicie zniechęcało do spędzania w nim czasu, uwielbiałem tu przychodzić. Zachowywałem wszystkie wspomnienia z moich wizyt na twardym dysku mojego umysłu, zakopane pod kilogramami diagramów, wykazów, przepisów, nazwisk i liczb. Nieruchome jak zdjęcia.
Sięgałem po nie, kiedy tak trudno było czekać, choćby i dalej oddychać.

Boczne drzwi otwierały się na klatkę schodową, która przypuszczalnie prowadziła do wyjścia. Albo do piwnic. Ale nigdy tam nie byłem.

Wszystko, co znajdowało się w tym pomieszczeniu wydawało się być nie na miejscu. Kontrastowało ze sobą. Sufit był jasnoniebieski, w zamyśle miał chyba przypominać niebo, lecz zaprzeczały temu różowe pasy przecinające je pod każdym, możliwym kątem. Farba była położona grubo, a linie zdobiące podłogę zbiegały się przy drzwiach.
Oświetlenie stanowiło kilka przestarzałych, ledwo działających lamp gazowych dających słaby, żółto-zielony blask w odległości kilkunastu centymetrów od siebie, pozostawiając resztę pomieszczenia w ciemności. Stanowiły więc zaprzeczenie wszystkiego, czym powinny być.
Była to dość przygnębiająca kombinacja.

Usłyszałem stłumione głosy w oddali, więc wiedziałem, że niedługo będę musiał wyjść. Chciałem jeszcze chwilę na niego popatrzeć.

Pasował do tego paskudnego wnętrza, jak sól do herbaty.
Nie wiem dlaczego myślałem, że będzie miał otwarte oczy. Były zamknięte. Oczywiście, że były zamknięte. Kiedy uświadomiłem sobie, że chyba trochę za długo się mu przyglądam spuściłem wzrok. Odwracam się. Bez pożegnania.

Chyba nigdy nie byłem dobry w pożegnaniach. Ani powitaniach. Właściwie wszystko, co wiązało się z komunikacją werbalną zawsze stanowiło dla mnie zagadkę. Uważam, że naprędce sklejone słowa z reguły brzmią nielogicznie, zatem wstrzymuje się od wypowiedzi. Nie żebym miał jakoś dużo okazji do mówienia, bo przecież przez większość czasu odzywa się ojciec. Jego słowa kłują w oczy jak szpilki. Więc milczę, choć całkowicie mi to nie przeszkadza. Kiedy pytają mnie o opinię w mediach wszystko co mówię, brzmi jakby nie było moje i powiedział to ktoś obcy. Wkrótce ma się to jednak zmienić.

Ostatni raz zerkam na ciemnopomarańczowe ściany i wszystkie nocne rozmowy, powierzone sekrety oraz głośne kłótnie, które w sobie kryją. Wychodzę więc. I nie odwracam się, bo i po co.

  mówili, że warto czekać i nie oczekiwać za wiele, bo na wszystko jest czas.

  albo nie.

______________

  Z góry uprzedzam (chyba raczej z dołu, ha! (może jednak lepiej jak już pójdę)), że stanowię całkowite zaprzeczenie poprawności gramatycznej. Nie tłumaczę się. Stwierdzam fakt.
    Wstawiam akapity wszędzie, gdzie uważam to za słuszne.
    Lubię równoważniki zdań. Ogromnie irytujące. Zdaję sobie z tego sprawę.
    Piszę z małych i dużych liter wtedy kiedy mi się podoba i generalnie jestem jednym, wielkim bałaganem, ale lubię konstruktywną krytykę i uzasadnione argumenty.
   Stwierdziłam, że niewiele dusz tu zagląda, więc nie będzie wielkiej różnicy, jeśli coś opublikuję. Miłej reszty dnia życzę!

xx flosnovis

kwiaty zamkowe.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz