Rozdział 9

13 2 5
                                    

demens.

Unoszę się wysoko nad ziemią i spoglądam na swoje ciemnobrązowe włosy smagane przez wiatr. Widzę Ronana, który jest ogromnie przejęty tłumaczeniem mi wszystkich niebezpieczeństw związanych z pociągami i prędkością, w jakiej pokonują kilometry oraz tego, jakim kretynem jestem myśląc, że mogę jechać wprost na nie. Mam nadzieję, że cokolwiek mu odpowiadam ma sens, ponieważ nawet jeśli mój ziemski-ja coś mówi, mój powietrzny-ja jest zdecydowanie za daleko, żeby cokolwiek usłyszeć. Mogę tylko obserwować.

Widzę, że Ronan mi odpowiada, co jest obiecujące. Nie idzie mi tak źle.
Widzę, że czasami się śmieje. W ten niezmiernie uroczy sposób, który obnaża całą jego duszę.
   Widzę nieśmiałość w tych skradanych spojrzeniach. W spojrzeniach, dzięki którym pokonujemy już nieistotny dystans, gdy spotykają się choć przez moment.

Niemal w ułamku sekundy czas nagle przyspiesza, nie pozwalając mi nawet wymienić pożegnalnych słów z przyjacielem, choć dobrze wiem, że podczas rozstań nie starcza czasu na ostatnie słowo. I wtem siedzę przy zwykłym, drewnianym biurku, stukając w nie palcami, tym samym wprawiając w drgania kawę, wypełniającą jeden z moich ulubionych kubków, stojących tutaj od początku zajęć.

Stare, zakurzone radio stojące na regale dogrywa jak zawsze. Więcej szumu niż muzyki, ale to i tak lepsze niż fakty historyczne prezentowane mi przez Howarda— mojego siedemdziesięcioletniego nauczyciela i przyszłego doradcy, doświadczonego przez los podczas wojen pomiędzy Ameryką, a Koreą, mających miejsce w jego młodości. Na karku miał głębokie bruzdy, a na skórze policzków można ujrzeć brunatne plamy, powstałe na wskutek złośliwego raka skóry. Ręce miał poorane głębokimi szramami— pamiątkami z czasów służby w wojsku, o którym to nasłuchałem się zbyt wielu historii.

Rodzicie stwierdzili, że historia to nie podręczniki, a ludzie i zdecydowali, że najlepszym nauczycielem będzie ktoś, kto zamiast karmić mnie martwymi faktami, przeleje na mnie doświadczenia i istotne informacje.

— ...pozwalały dawnemu chemikowi na produkcję jetu — popularnego narkotyku, który dawał konsumentom niemałe wrażenia, oczywiście silnie przy tym niszcząc organizm i uzależniając.— Howard przerywa nagle i przygląda mi się przez dłuższą chwilę— Może pomówimy o czymś innym?
Przyłapuję się na tym, że zamiast skrupulatnie kreślić, startą już nieco stalówką, kolejne karty w moim notatniku, spoglądam przed siebie w niemym otępieniu. Wiem, że powinienem z ciekawością wysłuchiwać historii, o sprzedającym śmierć chemiku, ale jeśli o śmierć chodzi— to odbyłem z nią dzisiejszego poranka nieplanowane spotkanie i jej dwa czarne oczodoły dalej spoglądają na mnie spod kaptura. A zatem wystarczy mi wrażeń.

— Wybacz.— skupiam na nim wzrok i widzę rozbawienie w jego wesołym i niezłomnym spojrzeniu— Ale nie jestem w stanie się dzisiaj skupić.
— Rozumiem.— kręci sędziwie głową— Słuchanie o podejrzanych i niepoczytalnych ludziach z samego rana może być męczące.— uśmiech rozświetla jego usta— Znudzenie aż bije z twoich oczu. Pięściami.
   — Z tego co wiem, to ten mężczyzna był wariatem.— stwierdzam, nawiązując do wspomnianego wcześniej chemika.
Starzec przygląda mi się chwilę w skupieniu, jakby za wszelką cenę chciał mnie zrozumieć lub znaleźć odpowiednie słowa.
   — Trzeba mieć dużo odwagi i pewności siebie, żeby świadomie nazwać kogoś wariatem.— przemawia ostatecznie i zajmuje miejsce naprzeciw mnie—To poważne oskarżenie.
Spogląda na mnie wymownie.

— Zgoda, ale nie powiesz mi chyba, że ten mężczyzna był przy zdrowych zmysłach.— przyznaję zgodnie z prawdą.
— Ciężko oszacować-poprawia się na krześle— Czy ktoś postradał zmysły, czy zachowuje się normalnie, a to otoczenie do niego nie pasuje.

kwiaty zamkowe.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz