Rozdział 1

60 5 3
                                    

initium.

Okazało się, że bankiet odbywał się w sali balowej, w przeciwieństwie do wszystkich poprzedzających go, mających miejsce w prywatnych rezydencjach. Pomieszczenie było obszerne i wyższe niż pozostałe, których w zamku było kilka.
Pochodząca z osiemnastego wieku dekoracyjna oprawa wejścia w postaci bogato zdobionej draperii otulała nowo przybyłych. Tuż obok, rzeźba przedstawiająca skąpo ubraną kobietę z kwiatami w dłoni, zapraszała gości do wejścia. Nie czułem się specjalnie pokrzepiony wizją spędzenia kolejnych godzin na pogawędkach z obcokrajowcami na temat eksploatacji surowców naturalnych na terenie kraju, czy tańczeniu z córkami polityków, uśmiechającymi się głupio z powodu bariery językowej, ale nie miałem zbyt dużego wyboru.
Kłamstwo. Nie miałem żadnego wyboru.

Można by pomyśleć, że umeblowanie sali przeznaczonej do celów koncertowych powinno być oszczędne, ale jak wszystko w zamku i tu panował absurdalny chaos (który uwielbiałem w dzieciństwie). Z czasem zacząłem jednak dostrzegać niedopasowane wnętrza, meble z różnych epok i ojca, który tak profesjonalnie udawał, że mnie kocha, że przez chwilę nawet mu uwierzyłem.

Zasalutowałem rzeźbie kobiety, mając nadzieję, że ten niewielki gest pozostanie niezauważony. Szalony książę rozmawia z marmurową rzeźbą w dniu urodzin siostry; Obłąkany książę—czy aby na pewno odpowiednim kandydatem na króla?! W głowie rodziły mi się prawdopodobne nagłówki gazet.
Barokowe amorki, w postaci małych nagich chłopców, spoglądały z sufitu na znajdujących się na dole gości. Budowa wnętrza zaprzeczała wszystkim zasadom tworzenia sal balowych i uniemożliwiała pomieszczenie tak dużej ilości gości, tym bardziej wykluczając taniec.
Nikt się tym nie przejął. Tańczyli wszyscy.
Muzyka okazała się koncertem kwartetu smyczkowego i solowym występem śpiewaczki operowej. Niewątpliwie jedno z najgorszych połączeń, jakie miałem okazję usłyszeć.
— Braciszku!— pomachała do mnie India.

To oznaczało chyba, że powinienem teraz przepłynąć z gracją w stronę mojej siostry, po drodze witając się z reprezentantami obcych krajów, ubranymi w garnitury i krwiście czerwone krawaty, a także uścisnąć ich dłonie opatrzone hojnie zdobionymi zegarkami, może nawet szarmancko zaoferować jednej z ich córek pierwszy taniec.
Nigdy nie pojąłem jednak tego rodzaju sztuki i podczas moich dotychczasowych lekcji tańca wykazywałem się nadzwyczajną niesubordynacją. Ale w zamku taniec to nie tylko ruch i muzyka. To sztuka odbicia stopy w odpowiednim momencie, tak jak i idealnie proste trzymanie rąk w wyznaczonych miejscach.
Zamiast zrobić te wszystkie rzeczy, torowałem sobie drogę, niezdarnie przepraszając i jednocześnie lawirując pomiędzy lśniącymi butami tak, aby ich nie nadepnąć. Wieczór zapowiadał się wyśmienicie.

Na mój widok kąciki ust Indii z lekkością unoszą się, ukazując w oczach iskierki radości.
   India obchodziła dziś swoje dwudzieste pierwsze urodziny, tym samym zapewniając sobie możliwość opuszczenia zamku. Miała podjąć studia w mieście snu—Piotrogrodzie. Pragnęła uciec z zamku prawdopodobnie odkąd zdołała samodzielnie utrzymać się na nogach. To ojciec zawsze decydował kiedy i w jakim miejscu mamy jadać, spotykać się, czy rozmawiać. Kontrolował każdy aspekt naszego życia. I choć żyliśmy w dobrych warunkach, musieliśmy płacić za to wysoką cenę. Bogactwo stwarza bowiem znacznie więcej patologii, aniżeli bieda.

Na północnych terenach Europy przez długi czas panowało bezprawie*. Usłyszałem kiedyś ociekające prawdą zdanie, że lepsza chora demokracja, niż zdrowa anarchia.
Spowodowało to rozstrojenie systemu oraz znaczne zmiany w potęgach światowych. Podczas wielu lat kształtowania się naszego kraju, zaczęły się wyodrębniać pewne grupy społeczne, a walki między nimi zdawały się nie mieć końca. Ostatecznie więc staliśmy się krajem kontrastów.
Bogactwo, bieda i nędza przeplatają się wzajemnie tworząc skomplikowaną sieć, w której centrum znajduje się mój ojciec, gotów pożreć każdego kto w nią wpadnie. A zatem okazje takie jak, urodziny jedynej córki zdawały się niemal idealne w celu poznania potencjalnych ofiar.

Moja siostra nie mogła znieść widoku mieszkańców kraju skulonych cicho, żyjących w skrajnych warunkach, podczas kiedy my co dzień mieliśmy wszystko czego zapragnęliśmy. Zrzekła się więc przyjęcia korony i małżeństwa po osiągnięciu pełnoletności, i zażądała normalnego życia w warunkach podobnych do tych, w jakich żyła większa część obywateli.

Studia za granicami państwa były jedną z niewielu spełnionych próśb.
Ojciec dowiadując się o jej irracjonalnych pomysłach niemalże zaśmiał się jej w twarz. Zgodził się jednak na wyjazd, pod warunkiem, że znajdzie godnego zastępcę na króla. Którym miał zostać nie kto inny jak jej młodszy brat-ja.

Po ukończeniu osiemnastu lat zostanę więc pełnoprawnym władcą.
Możecie sobie wyobrazić jaka była moja reakcja, kiedy po trzynastu latach bycia przygotowywanym do wiecznego pełnienia roli drugoplanowych, jako brat królowej, dowiedziałem się, że nastąpiła niewielka zmiana planów.
Byłem p r z e r a ż o n y.
Zmieniło to drastycznie mój punkt widzenia i traktowanie mijanych ludzi.
Absolutnie nie dziwię się mojej siostrze. Pragnienie innego życia w naszej sytuacji może wydawać się absurdalne, ale nie jest nieuzasadnione. Okazuje się bowiem, że podczas kiedy bieda łączy ludzi, bogactwo oddala ich od siebie.

— Zechciałby książę zatańczyć?— pyta ze śpiewnym akcentem, dygając.
— Doskonale wiesz, że nie umiem tańczyć.— krzywię się— Co jeśli wyjdzie śmiesznie?
— Ludzie się pośmieją i koniec.— uśmiecha się zachęcająco— Pamiętaj, że wielkość nie boi się śmieszności.—cytuje, wyciągając rękę w moją stronę.
Chwytam ją, starając się zastosować wszystkie wskazówki udzielone mi podczas lekcji tańca.

Czuję na sobie spojrzenie dziesiątek oczu i to sprawia, że powoli gubię sam siebie.

I kiedy na sali balowej pozostaje tak nikła, że prawie niedostrzegalna część mnie, coś sprowadza mnie na ziemie. Ktoś.
Wraz z jego przybyciem odgłosy balu milkną i stają się jedynie echem odbijającym się w mojej głowie. Nagle wszystkie niedoskonałości tego wieczoru— sztuczne uśmiechy, wymuszone rozmowy i nieszczere komplementy— są zamaskowane jego obecnością.

odwracam wzrok i zdaję sobie sprawę, że cieszę się jak dziecko z obecności osoby, z którą nie powinienem dzisiaj rozmawiać.

_____________

*tło powieści jest całkowicie pozostawione do interpretacji
Nie lubię się zamykać w schematach, którymi są dla mnie często określenie czasu i miejsca, więc wszystko jest dowolne. Ale nie obiecuję, że tak pozostanie, bo przez większość czasu nie wiem co robię.
Nie lubię też chronologii.
Och, no i te rozdziały początkowe to będzie trochę bałagan, bo świat przedstawiony takie tam.
Będę próbować nowych form. Tak zdecydowałam teraz.

Miłej reszty dnia życzę! xx flosnovis

kwiaty zamkowe.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz