Rozdział 3

25 3 5
                                    


cor meum.

Otaczają mnie wstęgi czerwonego koloru i żałuję, że India właśnie ten musiała sobie upodobać. Nie umiem się skupić. Coś stale odciąga moją uwagę.

Wpadam na starca w bogatym ubraniu radżów, w przetykanym perłami turbanie, w sukni zdobionej złotem i jedwabiem, przepasanej kaszmirowym pasem z brylantami, uzbrojony w broń książąt hinduskich. Nie wiem, czy przeraziłem się bardziej faktem, że posiadał broń, czy jego fatalną fryzurą, która stanowiła prawdopodobnie najdziwniejsze uczesanie włosów jakie miałem okazję widzieć, ale ukłoniłem się nisko i przeprosiłem, pospiesznie ruszając przed siebie.

Wyznawałem zasadę, że dwie pogawędki przed tortem urodzinowym to aż nadto. Zgodnie z nią unikam więc jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego, na wypadek gdyby ktoś poczuł się nim zachęcony do kolejnej, zapewne równie ciekawej jak poprzednia, rozmowy. Zatem spuszczam głowę, co prawdopodobnie sprawia, że wyglądam na jeszcze niższego.

Nie wymyśliłem jeszcze, jak uzasadnię moją nieobecność i opuszczenie sali pełnej gości, ale w głębi serca żywiłem szczerą nadzieję, że zdążę wrócić przed pojawieniem się ojca. Co było wątpliwe, ale nadzieja matką głupich.
A chyba lepiej, jeśli będę synem nadziei niż emocjonalną sierotą.

Zważywszy na moją królewską przyszłość to na mnie spoczywał obowiązek przyjęcia i zajmowania się gośćmi tak, aby nawet przez chwilę nie czuli się zaniedbani. Ale to w końcu nie moje urodziny, prawda?

Oficyna stanowiła skromną, dobudowaną do głównego pionu zamku, służbówkę. Budynek wykonany był z masywnych kamieni co sprawiało, że w zimie panował tam chłód, a w lato upał. Sytuację pogarszały jeszcze nieszczelne okna, na których naprawę albo nie było nas stać, albo ojciec był najzwyczajniej zbyt skąpy, żeby pomyśleć o warunkach, w których pracuje służba. Nie ukrywam—druga opcja jest bardziej niż prawdopodobna. Znajdowały się w niej mniejsze pralnie, kuchnie i piekarnie. Założyłem więc, że znajdę go w jednym z tych pomieszczeń.

Postanowiłem, że opuszczę salę balową bocznym wyjściem. Liczyłem bowiem, że w ten sposób moje wyjście pozostanie niezauważone. Mogłem słono zapłacić, jeśli media dowiedziałyby się o moich wieczornych spacerach na urodzinach jedynej siostry. Szczególnie, że im bliżej było mojej koronacji, tym bardziej miałem pod górkę. Państwo od lat oczekiwało, że na tronie zasiądzie kobieta. I to nie byle jaka. Moja siostra od zawsze była zwolenniczką równouprawnienia wszystkich warstw społecznych i aktywnie działała w ich sprawie. Wspomagała finansowo przepełnione domy dziecka i podejmowała z nimi otwarte współprace. Dzieci żyły bowiem w warunkach ekstremalnych, przyczyną czego była ustawa o karach pieniężnych, do których płacenia byli zobowiązani rodzice ponad dwójki dzieci. Dlatego, co nierzadko wiązało się z traumą dla obojga— dzieci i jego rodziców, były one oddawane do domów dziecka. Obecnie niemal w każdym brakowało łóżek i wyżywienia, a przede wszystkim— chętnych do podjęcia się adopcji. Niewielu było na nią stać.
Państwo się zawiodło.

Gorące powietrze, przesiąknięte zapachem przypraw uderza mnie w twarz, kiedy otwieram dębowe drzwi do oficyny, w której panuje dzisiaj niespotykane zamieszanie.
Kilka twarzy odwraca się w moją stronę i uśmiecha przyjaźnie na mój widok. Wielu z nich przywykło już do moich częstych wizyt, a ci, którzy są tu zbyt krótko, kłaniają się na mój widok.

Od tego gestu robi mi się niedobrze. Bo tylko, ze względu na to, że urodziłem się w zamku ludzie są zobowiązani do traktowania mnie inaczej. Lepiej. I można pomyśleć, że po tylu latach powinienem przywyknąć, ale chyba nigdy tego nie zrobię. Jeśli komukolwiek wydaję się, że posiada wyższość i jest lepszy od drugiego człowieka to zgadzam się- w y d a j e mu się.
Mam nadzieję, że nikt nie powie ojcu, że tu jestem. Rozmawianie ze służbą podczas tego typu uroczystości jest niewskazane. A przebywanie w oficynie— zabronione.

— Szukasz zwady, czy nie masz już pomysłu na nowe powody do kłótni z ojcem?— słyszę głos, którego brzmienie mogłoby stanowić osobny gatunek muzyki i najpewniej byłby moim ulubionym.
— Jedno równa się drugiemu.— wzruszam ramionami.
— Racja.— Ronan z grubym wałkiem do ciasta w ręce, opiera się o futrynę drzwi— Zatem biesiadnicy są pozostawieni sami sobie?
Nie rozumiem dlaczego zwraca się do mnie tak formalnie, ale nie odbijam piłeczki i staram się to ignorować.

— Na to wygląda.
— Nie jestem pewien, czy stanowisz uosobienie dobrego gospodarza Williamie.— śmieje się ciepło, odkłada wałek i wyciera ręce w fartuch, pozostawiając na nim smugi mąki.
— Całkiem trafna uwaga.— przyznaję.
— Co jest powodem niespodziewanych odwiedzin w kuchni?
— Zgaduję, że znudziło mi się zabawianie gości luźną pogawędką o polityce.— kłamię, bo poza nieopisaną chęcią spotkania Ronana, nie mam innych powodów— Dzisiaj chyba nie zdam egzaminu na, dbającego o każdy szczegół, gospodarza.
— Bądźmy szczerzy— jego brwi zniknęły pod opadającymi na czoło jasnymi kosmykami— Nigdy go nie zdasz.
— Szczerość nigdy mi się nie nudzi.— podsumowuję.
— Chyba się starzejesz, skoro zdążyły cię zmęczyć rozmowy jeszcze przed podaniem przystawek.— kręci głową.
— Ostatnio wytrzymałem aż do— spoglądam na wyimaginowany zegarek— głównego dania, czyż tak?
— Myślę, że...— cokolwiek chciał powiedzieć na zawsze zniknęło w odmętach niedokończonych sentencji, gdyż zmaterializowała się przed nami blondynka i uwiesiła się na jego ramieniu, jakby starała się o rolę jego nowego płaszcza.

— Chyba musisz mi pomóc.— mówi, unosząc głowę, bo tylko tak może popatrzeć Ronanowi prosto w oczy. Przy nas zdawał się być olbrzymem.— Zgubiłam przepis i nie mam pojęcia co robić dalej.— stwierdza, tak jakby w kuchni nie było nikogo innego, kto może udzielić jej pomocy.
— Oczywiście.— Ronan pochyla się, czule pozostawiając pocałunek na czubku jej zadartego nosa.— Masz ochotę na ciasteczko?— popycha w moją stronę misę z ciepłymi wypiekami.

Sięgam po jedno i życzę im miłej pracy.
Serce nie przestaje kołatać w piersi nawet po opuszczeniu oficyny. Przez chwilę jestem otępiały, ale zmysły wracają.

ta znajomość to największa przygoda mojego życia.

________________
Potrzebuję szafy, która pomieści wszystkie moje pomysły.
Ale jak co do czego przychodzi to nie umiem znaleźć odpowiednich słów.
I dialogi sprawiają mi trudność.
Dlatego lubię opisywać wszystko, tylko nie uczucia.
Ale popracuję nad tym. Obiecuję.
A rozdziały będą się pojawiać wtedy, kiedy je napiszę. Zero grafików.
Miłej reszty dnia życzę!

xx flosnovis

kwiaty zamkowe.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz