Rozdział 23

6K 357 27
                                    

Patrzę pustym wzrokiem przed siebie. Zastanawiam się jak to możliwe, że znalazłam się w tym miejscu. Dziesięć długich dni siedzę w tych czterech ścianach, mam jednak wrażenie jakby mijały lata. Raz dziennie przychodzi do mnie ten wariat i każe dla niego pracować, lecz ja jak zwykle jestem obojętna. Patrzę na niego tylko absolutnie pustym wzrokiem, który powoduje u niego ciarki. Wiem to, widzę ale przede wszystkim czuje. Przez pierwsze trzy dni straszyłam go, walczyłam, ale teraz nie mam sił. Nie mam sił na nic. Zamykam powoli oczy i odpływam.

Chłód przedziera się przez moje cienkie ubrania. Drżę z zimna i przebudzam się, jednak po chwili zdaje sobie sprawę, że z objęć Morfeusza wyrwał mnie jeszcze dziwny niepokój. Jestem niespokojna, rozglądam się nerwowo po pomieszczeniu. Moje wiezienie nie zmieniło się od momentu w którym się tu znalazłam. Ściany z cegły, jedne drzwi zamknięte chyba na dziesięć spustów, żadnego źrodła światła oprócz miniaturowego okna pod sufitem zakratowanego od zewnątrz i wewnątrz. Prychnęłam. Tak jakbym była w stanie tam siegnąć, a co dopiero uciekać. Szczególnie w ciąży.

Nagle złapałam się za brzuch. Dziwne uczucie tylko się wzmogło, mój żołądek dał o sobie znać wywracając swoją zawartość. Zrobiło mi się niedobrze i słabo, a zimno wcale nie pomagało mojemu samopoczuciu. Miałam wrażenie, ze coś się wydarzy ale nie byłam pewna co, nawet nie byłam przekonana czy będzie to "dobre" czy "złe". Moje instynkty znacznie osłabły. Wzdychając, oparłam czoło o wilgotną ścianę i spojrzałam na szczura, mojego jedynego kompana niedoli, kulącego się w kącie. Kiedyś nienawidziłam szczurów, obrzydły mnie, ale w tej chwili, w tej chwili jest mi kurwa wszystko jedno. I tak tu umrę.

To jak bardzo te dziesięć dni wpłynęło na moją psychikę jest niewyobrażalne. Stawałam się powoli zupełnie obojętna, nie miałam siły walczyć o siebie. Jedyne co utrzymywało mnie przy życiu i odciągało od poddania się było dzieciątko w moim łonie. Dzieciątko, które jak zrozumiałam było darem. Podarunkiem od Przodkiń, które postanowiły mi w końcu wynagrodzić wszystkie lata tułaczki i męczarni. Jako jedyna dostałam szansę na drugie dziecko, jako jedyna dostałam  męskiego potomka, który mógłby żyć wraz z moim Przeznaczonym.

Aleksander znów wszedł do mojej celi. Nawet nie zaszczyciłam go spojrzeniem, patrzyłam przed siebie pustym wzrokiem. Wiedziałam, że to najbardziej doprowadzało go do furii. Nie byłam pewna jak długo jeszcze bede mogła go tak denerwować, wkrótce zapewnie puściłby mu nerwy.

- Żarty i zabawy się skończyły. Ostatni raz pytam, czy będzie na moje każde skinienie i zgodzisz się zostać moją Partnerką. Tym razem jednak, gdy się nie zgodzisz ja nie wyjdę. Zamierzam zacząć Cię torturować. - powiedział z dziwną satysfakcją na końcu.

- Jestem w ciąży. - odpowiedziałam płaskim tonem. - Zabijesz to dziecko, a duchy nie dadzą Ci żyć. Wszystkie pokolenia będą się buntować. Skazujesz siebie na wieczne katusze.

Wyczułam natychmiastową zmianę w jego nastroju. Nawet się nie zorientowałam a już był przy mnie i poczułam pieczenie na policzku. Złapałam się za niego w szoku. Jak on śmiał? Nigdy dotąd mnie nie dotknął, to kim jestem, do tej pory, wzbudzało w nim respekt i pewne rodzaju niepokój. Najwyraźniej moje słowa wyprowadziły go z równowagi.

- Nie będziesz mi grozić, suko. - chwycił mój podbródek i skierował go w swoją stronę. Wiedziałam, ze ten mężczyzna jest nieobliczalny ale zawsze widziałam w nim pewną rezerwę. Król rebeliantów nie mógł pozwolić sobie na obłęd. Musiał panować nad zdziczałymi wilkami a to na pewno nie było proste zadanie.

- Nie zgadzam się. Jestem już Partnerką Jareda, nawet jakbym chciała, a nie chce, to bym nie mogła. - w końcu spojrzałam na niego beznamiętnym wzrokiem. To co zobaczyłam przeszło moje oczekiwania. Takiego szaleństwa nie widziałam w całym swoim długim życiu.

Niewielu rzeczy się bałam, ale szaleńcy napewno należeli do tej grupy. Byli nieprzewidywalni i nieobliczalni. Dla nich nie istniały żadne granice moralne, nic nie powstrzymało ich przed sianiem chaosu. Takich ludzi trzeba zamykać, bo są niebezpieczni a wilkołaki stanowią dwa razy większe zagrożenie. Nie jestem sobie nawet w stanie wyobrazić co ten psychol byłoby w stanie zrobić.

Pociągnął mnie za włosy tak, że musiałam stanąć na nogi. Wydałam cichy syk w odpowiedzi na nagły ból. Zbliżył swoją twarz do mojej i jeszcze raz szarpnął za włosy, tym razem ciągnąć moją głowę do tyłu.

- Zobaczymy czy ten twój kochaś będzie cię chciał, jak cię przelecę. A po mnie, wszystkie wilki które będą chciały. - powiedział z błyskiem w oku, a mnie zrobiło się niedobrze.

Tego najbardziej się obawiałam. Normalnie byłabym w stanie się obronić ale w tej celi nie miałam absolutnie żadnego kontaktu z naturą, nie mogłam sięgnąć po moje moce. Gwałt to coś z czyn chyba nie umiałabym sobie poradzić. Najgorszy czyn jaki mężczyzna może zrobić kobiecie, największe okrucieństwo. Mimo tego, że nigdy nie jet to wina kobiety i tak zawsze czujemy się brudne, zbesztane, niewarte. Tymczasem ten psychol groził, że nie tylko on mnie zgwałci ale także niezliczona liczba kolejnych psycholi. Nie mogłam na to pozwolić, musiałam wymyślić jakiś plan.

- Będę pracować, ale nie możesz mnie dotknąć. A dziecko oddasz stadu. - histeryczny śmiech rozszedł się po pomieszczeniu.

- Czas na negocjacje się skończył. - powiedział, po czym otrzymałam cios w brzuch.

Zgięłam się w pół i objęłam ramionami. Modliłam się o to, żeby dzieciątko przeżyło. Otrzymałam jeszcze parę ciosów w brzuch, kilka kopnięć a kiedy już leżałam okladal moje plecy. Nie mogłam ukryć głowy bo osłaniałam brzuch w efekcie czego, kilka razy oberwałam w potylice.

- Niedługo wrócę i się zabawimy. - powiedział ohydnym tonem i wyszedł.

Miałam nadzieję, że to już koniec, będę mogla chociaż kilka godzin odpocząć, tymczasem już po paru minutach weszło paru osiłków. Mimo ogromnego bólu, podniosłam się i usiadłam pod ścianą. Cały świat mi wirował, skronie i potylica pulsowały, uniemożliwiając logiczne myślenie. Plecy oraz brzuch również dawały o sobie się we znaki, chłodna ściana tylko delikatnie uśmierzała ból.

Bałam się cholernie, czułam jak szybko moje serce uderza o żebra, ręce miałam mokre od zimnego potu. W momencie gdy zaczęli do mnie podchodzić całe moje ciało sparaliżował strach. Czułam to dziwne uczucie, przerażenie rozpoczynające się na czubku głowy i schodzące aż do szyi. Wcisnęłam się jeszcze bardziej w kąt, aby być jak najdalej od nich.

Po kilku sekundach znaleźli się na wyciągnięcie dłoni. Patrzyłam, w zwolnionym tempie, jak ręka jednego z nich sięga po mnie. Szarpnął mnie za ramię i wyciągnął z "bezpiecznego" miejsca. Nie mogłam nawet krzyczeć, gardło miałam zupełnie ściśnięte. Obawiałam się tego co miało za chwile nadejść. Ku mojej uldze, ścisnął rękę w pięść i zaczął mnie okładać. Ustawiłam się szybko w pozycji embrionalnej i schowałam się jak najbardziej w sobie jak tylko mogłam. Byłam wdzięczna za te wszystkie ciosy, przynajmniej nikt się do mnie nie dobierał.

W momencie w którym zaczęłam powoli odpływać z bólu, ciosy ustały. Nie miałam nawet siły się podnieść, ani tym bardziej walczyć. Jeżeli teraz chcieliby mnie wykorzystać nie byłabym w stanie w żaden sposób zareagować. Oni jednak wstali i wyszli. Odetchnęłam z ulgą, przytuliłam policzek do zimnej podłogi i pozwoliłam sobie odpłynąć.

Szepcząc [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz