Rozdział 30

5K 247 4
                                    

Minęło dwadzieścia lat od ferelnego wydarzenia, w którym poroniłam mojego pierwszego synka Nikolasa. Razem z Jaredem stwierdziliśmy, że chcemy nadać mu imię i postawić nagrobek, abyśmy mogli go odwiedzać. Siedziałam spokojnie pod drzewem i patrzyłam jak mój osiemnastoletni syn ciągnie swoją młodszą o trzy lata siostrę za włosy i po chwili udaje, że to nie on. Starałam się jej, im, dać jak najbardziej normalne dzieciństwo jakie byłam w stanie.

Z córką nie rozmawiałam o darze, aż do jej dwunastych urodzin. Może nie było to najbardziej odpowiedzialne, ale chciałam mieć pewność, że wychowa się na normalną wilczycę i że jej umysł nie będzie zmącony myślami o przeznaczeniu i wypełnianiu misji. Tak jak przewidywałam Nyha zmieniła się od kiedy powiedziałam jej o Szeptuchach, w jej postawie a przede wszystkim spojrzeniu było widać pewną rezerwę. Serce łamało mi się na samą myśl o tym, ze mogłaby cierpieć tak jak ja. Wielokrotnie prosiłam Przodkinie aby pokazały mi co czeka moją córeczkę, ale one były nieugięte. Pewnie miały rację, bo gdybym tylko zobaczyła coś złego za wszelką cenę chciałabym ją przed ty uchronić. Wiem, że poznam jej los w pełni ale dopiero gdy oddam jej dar, a sama stanę się tylko głosem w jej głowie, jak Sieherra stała się głosem w mojej. Patrzyłam jak Nyha podbiega do mnie i obrażona siada obok na trawie.

- Jak już zostanę Szeptuchą, to mu pokaże gdzie raki zimują. - powiedziała ze złośliwym uśmieszkiem.

- Kochanie wiesz, że dar nie do tego służy. - odpowiedziałam jej automatycznie, bo doskonale wiedziałam, że ona wie. Mimo, że jeszcze nie przejęła daru to już była niesamowicie mądra. Moja mała dziewczynka.

- Wiem. - burknęła. - Wiesz, że tata jutro chce oficjalnie przywitać Sammie w naszym stadzie? Willie już się nie może doczekać. - po tych słowach się rozpogodziła i oparła rozmarzona o pień drzewa. - Ciekawa jestem jaki będzie mój Partner, wiesz mamo? - mówiła patrząc na niebo, a mnie ogarnął niesamowity strach i smutek.

- Mam nadzieję, że będzie cię szanował, bo to najważniejsze. - córka spojrzała na mnie zaciekawiona. - Nigdy nie będziesz w takim sam sposób odczuwała więzi jak inne wilki, nie będziesz więc w stanie w stu procentach odczytać intencji swojego Partnera, pamiętaj o tym. Musisz być bardzo ostrożna, a jednocześnie pamietać o przeznaczeniu. Jeśli masz być z tym wilkiem, to nawet jeśli będzie dla ciebie okrutny będziesz musiała wytrzymać. Zakochaniem się nie przejmuj, powinno przyjść z czasem jak to się dzieję w przypadku większości ludzi. - uśmiechnęłam się do niej odruchowo, choć uśmiech ten nie dosięgał moich oczu. - Pamiętaj, że gdyby nie był dobry to wykonaj swoją misję jak najszybciej, urodź córkę i możesz opuścić tą ziemię. Nie musisz się z nim męczyć. - widziałam, że z każdym moim słowem jej mina była co raz bardziej nietęga. - Przepraszam córeczko za te słowa, ale muszę cię ostrzec. Modlę się o to, żeby był kochany i żeby cię szanował, a twoje życie u jego boku było wypełnione miłością. - pogłaskałam ją po policzku na co chociaż trochę się uśmiechnęła. Zawinęłam jej blond kosmyk za ucho i popatrzyłam jak odchodzi w stronę ojca.

Była do niego niesamowicie podobna, blond włosy, niebieskie oczy, ten sam uśmiech, ten sam grymas niezadowolenia, a na dodatek była całkiem wysoka jak na swój wiek. Mierzyła ponad sto sześćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu i nic nie wskazywało na to, ze miała się zatrzymać. Po chwili podszedł do nich William, nas syn i objął siostrę ramieniem. Było od niej wyższy o ponad dwadzieścia centymetrów a poza tym byli bardzo do siebie podobni, choć syn odziedziczył po mnie kolor włosów.

- Już czas! - krzyknął do mnie Jared, więc posłusznie wstałam z ziemi i wraz z rodzina poszłam na plac główny aby oficjalnie przywitać partnerkę mojego syna w stadzie.

Skromna ceremonia przebiegła szybko i bardzo sympatycznie, wiedziałam, że teraz praktycznie nic nie stoi na przeszkodzie, aby Will przejął stado. Ani ojciec ani syn nie chcieli jednak tego dokonać w obawie, że Jared załamie się po moim odejściu, które mogło nastąpić w każdej chwili. Umowa dotyczyła przecież ukończenia przez Nyhę piętnastych urodzin a miało to miejsca pół roku temu. Patrzyłam na moje dzieci z niesamowitą miłością i cieszyłam się, że mogłam z nimi spędzić tak wiele czasu, mogli mieć normalne dzieciństwo w którym uczestniczyła ich matka, luksus na który na nie mogłam sobie pozwolić.

Uśmiechnęłam się do męża, który właśnie do mnie podszedł i w tym samym momencie to poczułam. Mina od razu mi zrzedła, opanował mnie dziwny strach. Dłonie momentalnie stały się zimne co poczuł Jared i zaniepokojony spojrzał na mnie.

- Co się dzieję? Mów do mnie, kochanie. - chwycił mnie za obie dłonie i patrzył mi prosto w oczy.

- To już. Weź Nyhę i Williego i chodźmy do lasu. - powiedziałam zupełnie nieobecnym głosem.

Mentalnie pożegnałam się z całym stadem, starałam się przekazać im jak najwięcej miłości w tych ostatnich chwilach. Powoli szłam w kierunku lasu i wspominałam moje życie. Choć nie było całe usłane różami to nie mogłam narzekać, szczególnie że ostatnie lata były naprawdę magiczne. Miałam wspaniałą rodzinę, idealne dzieci, cudowne stado oraz kochającego Partnera. Oczywiście nasze wspólne życie nie zaczęło się łatwo, natomiast po czasie zrozumiałam jego motywacje i wybaczyłam mu jego zachowanie. Od czasu poronienia nigdy nie potraktował mnie bez szacunku czy w jakikolwiek sposób źle.

Wchodziłam powoli między drzewa i podziwiałam piękny zachód słońca. To był dobry dzień na umieranie. Spojrzałam przez ramię na rodzinę i widziałam jak w panice zbliżają się w moim kierunku. Niestety nawet gdybym chciała to nie mogłam się już odwrócić, las i Przodzkinie ciągnęły mnie zbyt mocno. Uśmiechnęłam się pokrzepiająco do przerażonego Jareda, a następnie spojrzałam na córkę, która w pełnym skupieniu zmierzała do mnie. Po chwili dołączyła do mnie i chwyciła mnie delikatnie za rękę, po czym ścisnęła ją pokrzepiająco. Gdy zniknęłyśmy za drzewami poczułam dokładnie, ze dar chciał mnie opuścić i wejść do Nyhy, widziałam to po jej zachowaniu. Gdybym mogła zrobiłabym wszystko, aby tylko jej oszczędzić całego cierpienia. Po chwili stanęłyśmy pomiędzy paprociami, czerwone słońce przebijało się pomiędzy konarami drzew i obijało od naszych ciał. Obróciłam się przodem do dziewczyny i chwyciłam jej dłonie pomiędzy swoje. Już wiedziałam jaki czeka ją los i serce dosłownie mi pękało.

- Kochanie pamiętaj, że cokolwiek by się działo zawsze możesz na mnie liczyć. Będę w Twojej głowie gdy tylko mnie zawołasz. - dotknęłam dłonią jej policzka. - Zawsze będę przy Tobie, masz też wsparcie taty i Williego. Mieć plecy u takiego Alfy to nie byle co. - zaśmiałam się delikatnie czym wywołałam uśmiech na jej twarzy. - Poradzisz sobie córeczko. Wierzę w Ciebie. - powiedziałam i pocałowałam ją w czoło, ostatecznie przekazując jej dar.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Kochani! Przed nami już tylko epilog! Spodziewaliście się takiego rozwoju sytuacji? :D Mam nadzieję, że ten rozdział przypadł Wam do gustu mimo, że przyspieszyłam wydarzenia o prawie osiemnascie lat :D Zostawiajcie swoje opinie w komentarzach i oczywiście gwiazdkujcie! Kto czeka na epilog?! 

Szepcząc [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz