Rozdział 9

10.4K 560 2
                                    

Biegłam ile sił w łapach. Przemierzałam lasy już od kilku dobrych godzin, na dworze zaczęło się ściemniać. Ani ciemność, ani zmęczenie nie doskwierały mi, już wielokrotnie w taki sposób próbowałam uciec. Wtedy jednak uciekałam przed bólem związanym ze stratą Partnera. Nie chciałam jeszcze wracać do tych przykrych wspomnień. Wiedziałam, że kiedyś mnie dopadną i wiele będę musiała wyjaśnić, ale jeszcze nie pora na to. Ogon w postaci Jareda straciłam po niecałej godzinie ucieczki, nie był w stanie pokonać stuleci doświadczenia.

Znienacka usłyszałam głośne, zrozpaczone wycie, a ponieważ nie było one wydane przez Alfę postanowiłam to sprawdzić. Ruszyłam szybko w kierunku niepokojącego dźwięku. Im bliżej byłam, tym głośniejszy się stawał i tym bardziej robiłam się niespokojna. Coś było bardzo nie w porządku, zdawało mi się, że słyszałam szczeniaka. Przyspieszyłam jeszcze aby jak najszybciej znaleść się przy dziecku.

Wpadłam na polankę gdzie znalazłam małego wilczka w wielkich sidłach a wokół niego znajdowało się dwóch myśliwych. Zawarczałam na nich, żeby zwrócić ich uwagę na siebie. Najważniejsze to odciągnąć ich od szczeniaka. Mężczyźni spojrzeli na mnie chytrze. Zanim zdążyli wykonać jakiś ruch zawyłam, tak głośno jak jeszcze nigdy, wołając o pomoc. Nie czekając na ich reakcje, skoczyłam sie na jednego, przez co upadł na ziemię. Od razu skoczyłam na drugiego i wytrąciłam mu broń z ręki odrzucając ją pyskiem daleko. Sekundę pózniej usłyszałam strzał i zaraz przeszył mnie niesamowity ból w okolicy ostatnich żeber.

Zaskomlałam cicho, lecz nie mogłam się poddać, nieważne jak wielki ból odczuwałam, szczeniak wciąż był uwięziony i to on był najważniejszy. Skoczyłam na myśliwego z bronią, rozrywając mu pazurami skórę, mięśnie, ścięgna i naczynia dłoni oraz przedramienia. Ten krzyknął, chwycił się za rozoraną rękę i upadł na kolana. Wzięłam i odrzuciłam pyskiem drugą broń. Podeszłam do malucha chcąc go uwolnić jednak nie przewidziałam iż mężczyźni mogą mieć przy sobie jeszcze białą broń. Dopiero gdy jeden z nich wbił nóż tuż nad moją nerką zdałam sobie sprawę z własnej głupoty. Rana w boku uśpiła moją czujność, co nie zmienia faktu że powinnam uważać. Zaczęłam się zastanawiać jak mogłam przeżyć tyle lat, gdy nie potrafiłam zatroszczyć się o najprostsze rzeczy.

Nie dane mi było jednak pogrążyć się w udręce bo chwile pózniej na polanie pojawiło się mnóstwo wilków, którzy w kilka chwil rozprawili się z myśliwymi. Ostatkiem sił podeszłam do malucha i kłami rozerwałam sieć w której się znajdował, po czym pyskiem odsunęłam ją aby szczeniak mógł się wydostać. Mały zaczął się do mnie łasić, ja jednak opadłam na brzuch. Moje łapy nie były w stanie już utrzymać ciężaru ciała. Czułam jak po sierści spływa ciepła ciecz i to nie z jednego miejsca. Położyłam pysk na ziemi i czekałam na dalszy rozwój wydarzeń. Uratowałam małego, przybyło stado, które się nim zaopiekuje, więc nie musiałam się już martwić. W tym momencie adrenalina puściła, a ból uderzył we mnie z siłą bomby atomowej. Nie miałam nawet możliwości wydać żadnego dźwięku. Zamknęłam tylko oczy i trwałam w agonii. Miałam wrażenie, że w moim boku znajduję ogień trawiący otaczającą tkankę. Rana na grzbiecie wydawała się jakby polana kwasem, każdy najmniejszy ruch, wywołany nawet oddechem sprawiał ogromny ból. Starałam się ograniczyć oddychanie do minimum co po chwili mi się udało. Im płycej i rzadziej oddychałam tym mniej mnie bolało i tym bardziej odpływałam. Krew wciąż spływała po moim ciele. Tak blisko śmierci nie byłam chyba jeszcze nigdy.

Obudziłam się jakiś czas pózniej. Cała byłam obandażowana a przy moim łożku, na podłodze spał ten sam szczeniak, którego uratowałam w lesie. Rzuciłam okiem po pomieszczeniu i znów znajdowałam się u Jary. Jak to możliwe? Uciekałam tyle godzin, niemożliwe żebym wróciła na terytorium kiedy biegłam do tego chłopca. Czyżbym podświadomie zostawała na terytorium sfory? Czy to dlatego Jared mnie nie gonił? Westchnęłam cicho. Niby miałam tyle lat, przeżyłam tak wiele, ale widać, ze wciąż się nie nauczyłam, że przeznaczenia nie oszukam. Czy tego chce czy nie.

Usłyszałam ziewnięcie, więc moją uwagę skierowałam na malucha. Gdy mnie zobaczył zaczął wesoło machać ogonem. Wskoczył na łóżko i położył głowę na mój brzuch. Lekko się skrzywiłam, gdyż jego ruch wywołał promieniujący ból. Zaczęłam się przyglądać małemu. Słodki, szary wilczek o mądrym i rozumnym spojrzeniu. Zielonkawe tęczówki patrzyły na mnie uważnie.

- Zmień się. - powiedziałam cicho, ale z wyczekiwaniem. Po chwili na łożku koło mnie siedział chłopiec w wieku około sześciu, siedmiu lat. Niesforne ciemne włoski, odsunął z twarzy małą rączką.

- Jak masz na imię? - zapytałam - Matt, a Ty? - odpowiedział i zaraz zapytał.

- Daya. - odparłam lekko.

- Luna. - poprawił mnie chłopczyk. Kiwnęłam głową. - Jestem Luną, ale na imię mi Daya i tak masz się do mnie zwracać. - uśmiechnęłam się do malca. Chwilę jeszcze z nim rozmawiałam, dowiedziałam się miedzy innymi, że jest sierotą, wychowuje go całe stado, czyli nikt konkretny, chłopczyk ma osiem lat, a nie siedem jak myślałam. Bardzo chciałam się nim zaopiekować, ale nie miałam warunków. Nie miałam przecież nawet własnego miejsca zamieszkania, o możliwości wykarmienia go czy posłania do szkoły nawet nie wspominam. Po chwili maluch poczuł się senny, wiec ułożył się wygodnie koło mnie i już po chwili spał. Zaczęłam się zastanawiać skąd u mnie ta nagła chęć adopcji oraz nostalgiczne rozmyślania gdy spotkałam syna Jary. Zawsze chciałam mieć dzieci ale nigdy nie zachowywałam się w ten sposób. Dopiero odkąd znalazłam się w tym stadzie poczułam nagłą potrzebę bycia rodzicielką.

Głaskałam Matta delikatnie po główce gdy do sypialni wpadł Jared. Popatrzył na mnie, pózniej na chłopca i zrobił niesamowicie dziwną minę. Przez jego oblicze przewinęło się tyle emocji w takim tempie, że nie byłam ich nawet w stanie zidentyfikować. Spojrzał na mnie, wziął sobie krzesło po czym przystawił przy moim łożku.

- Jak się czujesz? - zapytał szeptem. Nie mogłam mu odpowiedzieć, nie po tym wszystkim co on mi zrobił i po tym jak uciekłam od niego i mojego stada. Niestety zaczęłam już o tych ludziach myślec w kategoriach: moi. Kiwnęłam wiec tylko głową, nie odezwałam się ani słowem.

- Jeszcze wrócę. - nie wiem czy miało to brzmieć jak obietnica czy jak groźba, ale nie odebrałam tego pozytywnie. Miałam wrażenie, że w moich myślach, ten człowiek już zawsze będzie nosił skazę swoich czynów, wiec już nigdy nie pomyślę o nim jako o kimś dobrym. Byłam pogrążona w tych myślach jeszcze długo po tym jak on wyszedł.

Szepcząc [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz