Rozdział 26

4.9K 311 15
                                    

Jared wszedł do pomieszczenia na co biedny Beta od razu się wyprostował i odsunął ode mnie. Jared zatrzymał się w pół kroku i spojrzał na mnie zszokowany. Zanim się odezwał zamrugałem kilka razy, kiedy ja spokojnie czekałam aż się odezwie.

- Daya? - zapytał ostrożnie.

- Tak, to ja. - odpowiedziałam poważniej, chociaż w środku miałam niezły ubaw.

- Ale co Ty tu robisz? - zastanawiam się czy inteligencja wilkołaków jest sprawdzana pod kątem nadawania się na Alfę?

- Jem. - odpowiedziałam tym samym tonem co wcześniej.

- Jak to? - w tym momencie Jared już zupełnie zbaraniał.

- Widzisz to? - wskazałam na talerz i poczekałam, aż podaży wzrokiem za moim palcem. - To jest jedzenie, które jem. A widzisz to? - pomagałam mu frankfurterką - To jest kiełbaska, którą jem. - Widziałam, że podczas mojego tłumaczenia Beta prawie parsknął śmiechem, co próbował zamaskować kaszlem.

- Nie rozumiem. - Jared wyglądał jakby miał się zaraz popłakać.

- Nie udawaj głupiego. - powiedziałam z lekką irytacją i przewróciłam oczami.

- SŁUCHAM?! - prawie wykrzyczał.

- Nie dość, że głupi to jeszcze głuchy. Ale mi się trafił egzemplarz. - westchnęłam teatralnie. Alan śmiał się już całkiem otwarcie.

- Dayanara, ale co Ty tu robisz? Już wszystko Ok? - Jared postanowił puścić moją uwagę mimo uszu i podszedł bliżej. Uklękł przy moim krześle i chwycił mnie delikatnie za dłonie. Patrzył na mnie tak rozkosznie, że nie mogłam się powstrzymać i delikatnie pogłaskałam go po policzku.

- Już lepiej. Nie mogę wciąż olewać moich obowiązków jako Luny. Poza tym wiedziałam, że zanim nie urodzę córki i nie wypełnię mojego przeznaczenia i tak nie umrę. - Na te słowa Jared mocniej ścisnął moje dłonie oraz
zrobił niezadowoloną minę. - Nie było sensu ciągle trwać w rozpaczy, mimo tego, że straciłam jedyną okazje aby dać Ci męskiego potomka. - mówiłam co raz ciszej, a przy ostatnich słowach pojawiły mi się łzy w oczach.

- Kochanie, nie przejmuj się tym. - Alfa próbował grać silnego ale wiedziałam, że jemu też jest przykro.

- Jared ... to była jedyna szansa. A teraz, gdy zajdę w ciąże i urodzę córkę będę musiała przekazać jej dar. - powiedziałam smutna.

- Chyba powinnaś się cieszyć? Czy dar nie jest przekleństwem dla Ciebie? - zapytał zdziwiony mężczyzna.

- Po pierwsze to nie chce skazywać swojego dziecka na to co sama musiałam przechodzić, a po drugie... gdy oddam jej dar, to umrę. - gdy ostatnie słowa opuściły moje usta zapadła grobowa cisza.

- Świetnie, dzwonię do lekarza zaraz zorganizujemy zastrzyk antykoncepcyjny albo coś bardziej skutecznego. - powiedział pewnie Jared, po czym wstał z klęczek. - Tak szybko się mnie nie pozbędziesz moja droga. Co to, to nie. - Powiedział pewnie, a przy ostatnim zdaniu skinął głową, jakby się ze sobą zgadzał.

- Jared. - powoli wymówiłam imię, aby skupić jego uwagę na swoich słowach. - To jest moje przeznaczenie. Przodkinie zadbają o to, aby antykoncepcja była nieskuteczna. - Stałam się go przekonać do swoich racji.

Mimo tego, że odczuwałam w pewien sposób naszą więź, a także ostatnio zaczęłam żywić do Alfy cieplejsze uczucia to miałam już dość życia. Chciałam wypełnić swoje przeznaczenie i rozpłynąć się, przeżyłam w swoim długim życiu wystarczajaco cierpienia. Po części nawet chciałam pozwolić kolejnemu pokoleniu dzierżyć ten dar. Byłam już cholernie zmęczona, nie miałam siły ani motywacji walczyć o swoje jestestwo. Ostatnia tragedia wstrząsnęła mną do głębi, była równie silna jak pozostałe. W głębi duszy wiedziałam jednak, że utrata partnera, jak kolwiek wspaniałego, nie mogła równać się z utratą dziecka.

- Jared ja wiem, że dla Ciebie jestem jedyną Partnerką, ale ... - przerwałam na chwilę i spojrzałam mu w oczy. Nie bardzo wiedziałam jak przekazać mu informacje o tym, że nie chcę już żyć. Delikatnie i powoli uwolniłam swoją moc i pozwoliłam mgle owiać Alfę. W ten sposób pokazałam mu co czuje, bez konieczności ubierania tego w słowa, które i tak byłyby nieodpowiednie.

Mężczyzna popatrzył na mnie z mieszkanką smutku, rozczarowania, współczucia i miłości. Nie wiedziałam jak mogłabym na to zareagować, więc delikatnie ujęłam jego twarz w dłonie i złożyłam pocałunek na wargach Jareda. Ten spojrzał na mnie jeszcze raz, tym razem z determinacją.

- Daj mi z nimi porozmawiać. - powiedział. Zrobiłam zdziwioną minę, nie bardzo rozumiałam z kim chciał konwersować. - Przodkinie, daj mi z nimi porozmawiać. Przekonam je do zmiany decyzji. Jestem pewien, że ustąpią. Już wystarczajaco w życiu wycierpiałaś. - Jared był tak pewny swoich słów, że aż zrobiło mi się go żal. Widziałam, że niczego nie ugra, los od dawna był mi zapisany i nie mogłam go zmienić w znaczącym stopniu. A zapewne, to co chciał zaproponować Alfa zmieniało by go znacząco. 

Uśmiechnęłam się do niego czule i jednocześnie smutnie. Jak miałam mu odmówić i zabić ostatnią nadzieję na szczęśliwe życie ze mną i naszymi szczeniakami?

- Nie da się zmienić losu. To co jest zapisane w gwiazdkach od tysięcy lat jest ostatecznością. Nie ma od tego ucieczki ani zmiany. Przykro mi. - powiedziałam cicho i odwróciłam wzrok.

Nie mogłam znieść jego spojrzenia. Wstałam od stołu i szybko opuściłam pomieszczenie. Bez większego zastanowienia wyszłam na dwór i otoczyłam się ramionami. Wiatr przyjemnie rozwiewał moje długie włosy, a słońce dawało ciepło. Cieszyłam się z tej pogody, piękne dni takie jak ten były warte zapamiętania.

————————————————————————
Kochani zmierzamy już ku końcowi. Mam pomysł na drugą część, ale nie jestem pewna czy bylibyście zainteresowani. Chciałabym tez dokończyć inne opowieści. A na dodatek zdać drugi rok studiów 😂💁🏼‍♀️ jak Wam się podobało to wiadomo: ⭐️ i komentarz 😘

Szepcząc [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz