13 - Marzenia umarłych. Te łańcuchy nigdy nie istniały.

224 41 10
                                    

Trzynasty. Ten szczęśliwy.

~ 0000 ~

Obudziłem się. 
Wdech, wydech. Brak uszkodzeń.
Otworzyłem oczy.

Nie ma już czerwonych, białych, sterylnych, idealnie równych lub zwęglonych i chropowatych sufitów.
Nie ma kotar, nie ma łóżek, chłodnych lamp, metalowych mebli, luster, ciał, krwi.

Jest niebo.
...szare.
Zaraz będzie padał deszcz. Osiemdziesiąt dziewięć procent szans na to, że spadnie.

- Jack...

Czas wracać. Dziesięć do dziewiętnastej, w przeliczeniu na tę strefę czasową, Rodzice powrócą do Domu. Muszę wszystko do wtedy przygotować.

- Jack!

Dłoń na moim ramieniu. Powstrzymuje mnie przed zrobieniem najmniejszego kroku. Silna.

- Czy potrzebuje Pan czegoś?

Nie podnoszę wzroku. To niegrzeczne. Mam przynajmniej tę pewność, że to mężczyzna; to niemożliwe, żeby tak duża i silna dłoń należała do kobiety, tak samo głos.

- Jack...

Jack. Może nie mówi po angielsku? Nie mogę podnieść głowy, żeby się upewnić, ale może ten mężczyzna jest z innej kultury. Jak tak, to na pewno mnie nie zrozumiał.

- Jack.

Inny głos, tym razem należący do rudowłosej kobiety; kosmyki sięgają jej bioder, stąd znam barwę, nie musząc podnosić wzroku.
Czyżby to tak chcieli mnie nazywać?

Czekam w ciszy, aż zada pytanie lub wyda rozkaz. Nie wiem, kim Oni są, ale to nie oznacza, że mam prawo nie okazywać im należytego Ludziom szacunku.
Nie tyle co ,,prawo''. To po prostu moja powinność; coś, co przychodzi mi tak naturalnie, jak oddychanie.

W końcu jestem grzeczny.

-Gdzie oni są?

Jej słowa zdają się być przyzwoleniem na to, żebym napotkał jej spojrzenie.

Ach. Wydaje się ,,mnie'' tak dobrze znać.
Może też jest z ośrodka?

- Zniknęli.

- Dlaczego?

- Nie są już potrzebni.

- Do czego byli potrzebni?

- Żeby 0401 nie oszalał.

- Gdzie on jest?

- Zniknął.

Chwila ciszy.

Dopiero teraz zauważam inne postacie stojące w pobliżu.

Przerażenie na ich twarzach. Też są z ośrodka wychowawczego?
Są na to zbyt otyli. Nie widać u nich nawet żadnych wystających kości, już nie mówiąc o ich schludnych ubraniach. Może dopiero tam dotrą. Chyba, że nie jestem w ośrodku, ani blisko ośrodka. To by wyjaśniało niebo.

Ach, no tak. Przecież na razie nie wracam do ośrodka. Jest dopiero styczeń? W końcu niedawno jeszcze było tak zimno. Luty może? Jeżeli tak, to jest dwudziesty drugi luty. Czyli jeszcze pięćdziesiąt osiem dni, sześć godzin, i odliczające dwadzieścia osiem sekund.

Muszę się pospieszyć i wrócić do...

Ramiona oplatają moje ciało.
Posłusznie opuszczam obie dłonie, pozwalam się obejmować.
To tego pragnie ten mężczyzna? Mam zacząć zdejmować ubranie?

Ale nic innego nie mówi. Ani nie potwierdza, ani nie zaprzecza.

Czekać. Tylko tyle mogę zrobić. Jeżeli zechce mnie tu teraz rozebrać, również nie będę protestować.

Po chwili mnie puszcza.
Wciąż nie spotykam jego spojrzenia. To niegrzeczne.
Nic innego nie mówi, nic innego nie robi.
Najwyraźniej tyle mu wystarczyło.
Odwracam się i odchodzę.

~ * ~

W domu, wszystko przygotowane.

- Master...

- Zmiana protokołu. Master na 0401.

- Understood.

Nie jestem wart więcej niż te maszyny.

Już niedługo z powrotem wrócę do ośrodka; wtedy wszystko z powrotem znajdzie się na swoim miejscu.

Kieruję się w stronę umieszczonego za ścianą piwnicy czerwonego przycisku.
Jeden dotyk wystarczy, by to wszystko zniknęło; te wszystkie maszyny, wynalazki. By przestało istnieć; tak, jak to powinno było się stać już dawno temu.
Tak bezużyteczne, bezwartościowe.
Tak, jak zawsze tego chcieli Rodzice; by te zmarnowane przez te ciało lata, zniknęły w przeciągu kilku sekund.

...ach.

Wygląda na to, że 0401 nie umarł do końca.

Słona woda cieknie z oczu.

Doprawdy, nie dziwię się, że każdy nienawidzi tego organizmu.

Przez te zamglone szkła, jeden obiekt przykuwa moją uwagę.

Biała kartka na podłodze.
Akt porzucenia.

Dlaczego wciąż zapominam o takich rzeczach?

Nie chcą już tego tak bardzo bezużytecznego ciała. Nie jest im potrzebne.

Więc... co takiego...

złote oczy

Wspomnienie.
Tak dziwnie. Żeby jedna myśl tak bardzo ugrzęzła.

Tyle wystarczyło, żebym odwrócił się i zaczął kierować w drugą stronę.

Półka awaryjna.

,,W razie dezaktywacji 0401. Spełnienie marzeń."

Drugie opakowanie z etykietką, umieszczone zaraz obok trucizny.

Znowu mam wybór.
Nie ma wspomnień, do których miałbym powrócić; a jednak ta solanka wypływająca z oczu zdaje się nie pozwalać mi na ponowną ,,śmierć'' organizmu.

Sięgam po tę informację, zrywam ją.

Marzeń. Marzenia. Za daleko do nich.

Nigdy nie trafię już do ośrodka. Rodzice zdecydowali się na mnie poddać. Nie mam najmniejszego powodu, żeby skierować się do niego; nawet nie wiem, czy wciąż żyje. Więc, co niby takiego...

...Złote Oczy.
Te mieniące się włosy.
I ten głos.
Jest też kłamliwe ciepło i zimno jednocześnie.
Emocje, ludzkie. ,,Żałość''. ,,Radość''.

Co innego mi, jako jednostce; tak zepsutej jednostce; pozostało, a spróbować spełnić marzenia zmarłych?

~ Słowa: 747 ~

Trzynasty. Ten ostatni.

✔♠/♥ My Hand To Hold | Chase x Jack | (Xiaolin Showdown)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz