Rozdział 46

222 32 8
                                    


Od kiedy usłyszałam, że moi przyjaciele na mnie czekają zrobiłam się niecierpliwa. Pragnęłam jak najszybciej się ocknąć. Zdarzały się momenty kiedy próbowałam zrobić niespodziewany zryw i miałam wtedy śmieszne wrażenie jakby mój umysł wstał z łóżka, a ciało na nim zostało, w dalszym ciągu nieczułe na moje błagania. Przestałam się skupiać na tym co mówią rodzice i pielęgniarki i cały czas walczyłam o choćby malutką cząstkę świadomości. Coś co dałoby do zrozumienia lekarzom, że mają natychmiast przestać mnie utrzymywać w tym chorym stanie.

Po wielu godzinach bezowocnej walki byłam skrajnie wykończona psychicznie. Chciałam płakać z bezsilności. Przecież miałam się obudzić jak wszystko sobie poukładam i nadal nic się nie dzieje. Moje daremne próby doprowadzały mnie do szewskiej pasji i miałam wrażenie, że rozsadzi mnie ona od środka. Nie wiedziałam co jeszcze mogę zrobić, żeby to się skończyło. W pewnym momencie, gdy światło zmieniło się ze słonecznego na żarówkowe, do głowy wpadł mi pomysł. Przez całą noc nie dostaję leków więc kolejna obezwładniająca dawka będzie dopiero rano, co znaczy, że właśnie wtedy będę miała największe szanse na wybudzenie.

Humor mi wrócił i wzięłam się za planowanie. Konieczna była przytomność kiedy wejdzie pielęgniarka poranna, dlatego dopuściłam do siebie senność znacznie wcześniej niż zwykle by obudzić się również wcześniej chociaż zazwyczaj i tak po obudzeniu czekałam około dwudziestu oddechów na kontrolę sprzętów i odpowiednią porcję leków. Tym razem jednak musiałam mieć więcej czasu. Miałam tylko jedną szansę, bo nie wiadomo było jak długo będę potrafiła wyrwać się ogarniającym mnie ciemnościom śpiączki. Musiałam odzyskać przytomność na oczach pielęgniarki i od razu poprosić o coś na wzmocnienie i przeciw sennego.

***

Obudziłam się tak jak planowałam, wcześniej niż zwykle, bo na moje policzki nie padały jeszcze żadne promienie słońca. Nie słyszałam lekkiego oddechu mamy więc zapewne musiała być w toalecie albo szpitalnym bufecie. Było ciemno jak w grobowcu, co trochę mnie przestraszyło, ale myśl, że za chwilę mam się całkowicie ocknąć dodawała mi sił. Byłam tak szczęśliwa jakby już się udało. Nie bardzo wiedziałam jak mam się przygotować, bo nie chciałam zmniejszać zgromadzonych wcześniej sił na próby, by potem nie udało się to gdy będzie trzeba. Zacisnęłam więc zęby z emocji i postanowiłam czekać.

Chwilę później usłyszałam cichy szum na korytarzu i w końcu drzwi się otworzyły. Serce niemal wyskoczyło mi z piersi i zaczęło bić jak szalone,  a przynajmniej tak mi się wydawało, bo aparatura milczała jak zaklęta powtarzając tę samą nudną serię piknięć bez żadnych zmian. Nie mogłam uwierzyć, że naprawdę nic się nie stało, bo w środku niemal płonęłam z chęci obudzenia się.
Odczekałam jeszcze chwilę, podczas której kobieta sprawdzała pikające maszyny. Nagle usłyszałam jak zbliża się do mojego łóżka i podchodzi coraz bliżej z wyraźnym zamiarem wstrzyknięcia leków do kroplówki za moją głową. Zebrałam wszystkie siły, które w sobie miałam i szarpnęłam się tak mocno jak nigdy przedtem.

Oddech przyspieszył, a miarowe, denerwujące pikanie zmieniło rytm. Czułam się tak wykończona, że miałam mroczki przed oczami, mimo, że te pozostały nadal zamknięte. Miałam wrażenie jakby coś wyssało ze mnie wszystkie siły, tak, że ledwo utrzymywałam się na powierzchni przytomności. Może oczekiwałam czegoś lepszego jak wyskoczenie z łóżka i ucieczka ze szpitala, ale nie pogardziłam tymi małymi zmianami. Były one jak dla mnie niesamowicie duże i czułam dzięki nim coraz większe połączenie umysłu z ciałem.  Wszystko trwało może kilka sekund, ale wiedziałam, że nie poszło na marne. Pielęgniarka zatrzymała się w pół ruchu, jednak nie zdążyła nic zrobić bo drzwi ponownie się otworzyły i weszła mama. Od razu poznałam ją po krokach i miałam wrażenie, że popłaczę się ze szczęścia. Mamo! Zaraz się obudzę!

- Dzień dobry – odezwała się Anastazja cichym, zachrypniętym głosem, w którym dokładnie usłyszałam zmęczenie. Zachciało mi się na tę myśl płakać i wyraźnie poczułam piekące łzy pod powiekami. Tak!

- Oh, bardzo dobry. Właśnie zarejestrowałam pierwszą od dwóch tygodni, samodzielną reakcję organizmu. – Głos pielęgniarki drżał z radości i dumy, że to właśnie przy niej stała się ta niespodzianka. Miałam ochotę wyszczerzyć zęby w uśmiechu i zaśmiać się tak jak od dawna nie mogłam, jednak musiałam poczekać aż podadzą mi coś na rozbudzenie.

- O mój boże! To wspaniale! – Mama zaczęła płakać, a ja bezgłośnie wtórowałam jej z wnętrza mojej pułapki, w której nadal byłam uwięziona.

- To naprawdę świetna nowina. Już nie będziemy podtrzymywać Luny w śpiączce, więc powinna się obudzić za dzień lub dwa.

Nagle cała radość wyparowała ze mnie jak z pękniętego balonu. Dzień lub dwa? Świat zachwiał się i doznałam nieprzyjemnego uczucia spadania, po czym otoczyła mnie na nowo ciemność, której po opadnięciu emocji nie byłam już dłużej w stanie się opierać.

W życiu bym nie pomyślała, że będą mi kazali samej wracać do siebie. Przecież to ich wina, że zasnęłam na tak długo. Gdyby nie oni, obudziłabym się dwa tygodnie temu. Jednak nie miałam nawet jak im tego przekazać, bo moje ciało na nowo przestało się mnie słuchać, a wszelkie połączenia jakie nawiązałam między umysłem a nieruchomą powłoką zerwały się w mgnieniu oka. Wszystko stracone.
____________________________

Cześć misie!

Tak, wiem. Okropnie się spóźniłam. Przepraszam was, bo w weekend ledwo trzymałam się na nogach, tak zabiegana byłam, a wczoraj cały dzień spędziłam z przyjaciółką, której nie widziałam od wieków i dopiero jak wróciłam do domu zaczęłam pisać.

Rozdział jest krótki i raczej słaby, choć pewnie wszyscy zaczną zaprzeczać 😁
Specjalnie dla was przedłużyłam akcję, więc mam nadzieję, że się nie zanudzicie skoro sami tego chcieliście 😘
Zachęcam do komentowania i gwiazdkowania ❤
Do zobaczenia w sobotę (rozdział jest praktycznie napisany).

~ Nika xx

Don't hurt me again |B.S| Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz