Rozdział 24

280 36 7
                                    


Obudziło mnie delikatne łaskotanie w szyje. Mruknęłam coś i otworzyłam oczy. Przez chwile nie miałam pojęcia co się dzieje ani jak długo spałam, ale po chwili wszystko sobie przypomniałam. Melisa miała wypadek. To straszne. Okropne. Jedni nazwali by to karmą, ale osobiście uważam, że to nie powinno mieć miejsca. Życie ludzkie jest strasznie kruche. Każdego dnia przytrafia się nam tysiące drobnych sytuacji, od których możemy zginąć albo co najmniej zrobić sobie krzywdę.

Uniosłam rękę na wysokość oczu i zapatrzyłam się na jej strukturę. W porównaniu do żywiołów albo stworzonych przez nas maszyn czy budowli jesteśmy tacy maleńcy. Tak niewiele trzeba, żeby pozbawić kogoś życia, że to jest po prostu straszne.

- Hej, mała - usłyszałam lekko zachrypnięty głos loczka na który lekko podskoczyłam, a brunet wtulił twarz w moje włosy i mlasnął jeszcze sennie. Westchnęłam cicho i przylgnęłam do jego ciała. Leżałam tak w ciszy jakąś chwilkę aż usłyszałam ciche pochrapywanie. Uśmiechnęłam się smutno, postanawiając opuścić przyjaciela i doprowadzić się do porządku. Stanęłam w łazience przed lustrem i spojrzałam na swoją zmęczoną twarz. Mimo dłuższego niż zwykle snu miałam strasznie podkrążone oczy. Splątane, czarne pukle odstawały w każdym możliwym kierunku, a zgarbione ramiona tylko dopełniały żałosnego widoku. Skrzywiłam się odrobinę i wzięłam się za ogarnianie się. Po kilku minutach byłam odświeżona i znowu wyglądałam jak człowiek.

Wyszłam z łazienki i usiadłam przy biurku. Czułam się tak nieswojo z myślą o blondynce. Bałam się jej i jej psiapsiółek, ale teraz wcale nie było mi lepiej. To nie tak, że sobie umarła, a ja odetchnęłam z ulgą. Nie. Zawsze byłam za bardzo wrażliwa. Wszystko brałam do siebie. Mimo ciężkiego charakteru, byłam okropnie delikatna i kiedy coś się komuś stało, nieważne, czy moim bliskim, czy komuś całkiem obcemu, chciałam mu pomóc. Śmierci Melisy nie umniejsza fakt, że od jakiegoś czasu mnie prześladowała.
Wzdrygnęłam się czując na ramionach czyjś dotyk.

- Wybacz, że zasnąłem. Powinienem być przy tobie kiedy się obudziłaś. - Bradley przykucnął obok mnie i spojrzał mi głęboko w oczy. Poczułam łzy pod powiekami więc szybko spuściłam wzrok. Chłopak przygarnął mnie do siebie bez słowa, głaszcząc powoli moje plecy. Zacisnęłam ręce na jego koszulce i z całych sił próbowałam powstrzymać szloch.

- Płacz nie zawsze jest czymś złym. Czasem człowiek potrzebuje wyrzucić z siebie wszystkie troski. - Na jego słowa z moich ust wydobył się cichy szloch. Chłopak wzmocnił uścisk i w ciszy czekał aż się uspokoję.

- Już mi lepiej - skłamałam po chwili. Na pewno przez najbliższy czas nie będzie mi lepiej. Loczek otarł pozostałości po moich łzach, które osadziły się na moich zaróżowionych policzkach. Pomógł mi wstać i razem zeszliśmy na dół.

Mama stała przy blacie w kuchni z kubkiem czarnej jak smoła kawy, wpatrując się tępo w przestrzeń. Od zawsze rodzice uczyli mnie, że kawa nie jest dobra dla zdrowia i sami również jej nie pili. Dziwne, że jakaś się znalazła w naszym domu. Jednak postanowiłam nie pytać, wiedząc, że Anastazja potrzebuje czegoś do zatopienia trosk. Taka właśnie była. Nigdy nie okazywała, że coś ją dręczy, ale przeżywała to wewnętrznie.

- Mamo? - szepnęłam cicho nie chcąc wyrywać jej z zamyślenia. Kobieta powoli przeniosła na nas swoje spojrzenie i uśmiechnęła się blado, pociągając spory łyk z kubka.

- Dzień dobry - odezwał się Brad, stojąc za mną. Mama przytaknęła mu nieznacznie na powitanie i odchrząknęła.

- Chcecie coś zjeść? Mamy tylko jedzenie na grilla, więc musicie zadowolić się kanapkami. - Jej głos był zmieniony, jakby przez pół dnia jedynie płakała. Pewnie tak było. Podeszłam do lodówki z której wyciągnęłam kilka składników, z których zamierzałam przygotować lunch, choć patrząc na zegar, raczej był to obiad. Brunet usiadł przy wyspie kuchennej i posłusznie czekał aż przyniosę wszystko na środek.

Don't hurt me again |B.S| Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz