ROZDZIAŁ 95

177 6 3
                                    

Nagle zadzwonił telefon.

- Poczekaj chwilę.- podeszłam do aparatu i odebrałam.- Halo?

- Witaj córeczko.- usłyszałam głos Abe'a.

- Cześć Staruszku, o co chodzi?

- A tak dzwonię, zapytać jak się trzyma Lili i co porabiacie?

- A dobrze. Jakoś to znosi, choć jest jej ciężko. Teraz gramy w gry. To powiesz mi, po co dzwonisz?

- A to już nie mogę chcieć pogadać z córkami? Czemu zakładasz, że mam jakiś powód?

- Bo zawsze go masz. Nie marudzić, tylko przechodź do rzeczy.

- Chodzi o pogrzeb Elizabeth.- osłupiałam.- Pomyślałem, że dziewczynka powinna być na nim.

Wymusiłam uśmiech skierowany do siostry i poszłam do kuchni tak, żeby nie słyszała rozmowy.

- Nie wiem, czy to dobry pomysł.- powiedziałam z po wątpieniem.- Już sama jej śmierć, jest trudna, a co dopiero pogrzeb.

- Myślę, że powinna się na nim pojawić z samego faktu, uszanowania pamięci.

- No dobra, ale jak to załatwiliście? Alchemicy i ty?

- Uznali, że kobietę zaatakował wąż. Jakiś tam podobno grasował, czy coś w ten deseń. Skontaktowałem się z jej siostrą i powiedziałem, że Lilianą zaopiekowała się moją starsza córka z mężem. Chciała ją odwiedzić, więc powiedziałem, że mieszkacie w Rosji i po uroczystościach pochówku tam ją zabieracie. Przygotowałem też wszystkie papiery adopcyjne i wystarczy podpisać i macie absolutną opiekę nad dziewczynką.

- No dobra. Zastanowimy się i zadzwonimy, omówić szczegóły.

- Dobrze. To córeczko pozdrów ode mnie małą i tego swojego nieszczęsnego męża.- powiedział lekko.

- Nie udawaj. Wiem, że go polubiłeś. Przyznaj, że ci zaimponował.

- On jest straszny!- narzekał.- Przez pół roku szukam na jego temat jakiś informacji i wszystkie dobre. Zawsze postępował właściwie, - jak ja nie lubię tego słowa. Prawie rozwaliło nasz związek.- miły, uprzejmy, bohater. Nie ma na niego, żadnego haka. Wszyscy go szanują, a strzygi drżą na samo jego nazwisko. Chyba na całym świecie nie ma osoby, która by źle o nim powiedziała. Już jako dziecko z przedszkola bronił słabszych i ratował zwierzęta. Choćbym nie wiem jak się starał, nie do się nienawidzić takiego człowieka. To koszmar! Czy jego matka nie pomyślała o jego teściu?- mimowolnie się uśmiechnęłam.- Rose, naprawdę nie mogłaś wybrać sobie kogoś choć odrobinę gorszego? Wiesz w jakiej ty mnie sytuacji stawiasz?

- Wolałbyś Iwaszkowa? Powinieneś się cieszyć, że jest taki dobry. I nie martw się. On mnie nie skrzywdzi. A jak brakuje ci poczucia własnej wartości, to możesz przejrzeć moją kartotekę.

- Zrobiłem to raz i już mi wystarczy. Wy jesteście kompletnymi przeciwieństwami. Jak ktoś, z taką przeszłością, może być tak sławny i szanowany?! Jak?! Ale to chyba dziedziczne.

- Nie schlebiaj sobie.- prychnęłam.- Dobra, ja muszę kończyć, bo siostra się niecierpliwi.

- No dobrze Rose. To pa.

- Pa.- odłożyłam telefon i wróciłam do Liliany. Opadłam ciężko na krzesło.

- Kto to był?- spytała moja przeciwniczka.

- Tata. Mała, pamiętaj. Jeśli twój chłopak nie będzie tak idealny jak Dymitr, nawet nie wspominaj o nim ojcu. Najlepiej do ślubu, a i to nie jest pewne.- dziewczynka zaśmiała się.- Śmiej się śmiej. Zobaczymy jak zabierze go na na polowanie, czy też będzie ci tak wesoło. Dobra, moja kolej?- przytaknęła.

- A czemu ty nie pracujesz?- spytała po jakimś czasie.

- Bo ja jestem na urlopie. - rzuciłam kości i przesunęłam pionek o osiem pól.- Niedługo będziesz ciocią. Myślałam, że zauważyłaś.

- Naprawdę?! No tak. Dymitr coś wspominał o dziecku.

- Czekałam na odpowiednią chwilę. I tak duże się dzisiaj dowiedziałaś. Jak się z tym wszystkim czujesz?- spytałam po jej ruchu.

- Dobrze. Trochę zszokowana. Mama nigdy mi o tym nie mówiła.

- Chciała cię ochronić przed takim losem. Żebyś żyła jak normalna dziewczynka.- Liliana posmutniała na wspomnienie matki.- Lili, wiem, że to trudne. Ale każdy ból mija. Jeszcze jest świeży, ale dasz rade. Zachowujesz się o wiele dorosłej niż twoi rówieśnicy. Jesteś córką Abe'a Mazur. Silną dziewczyną. I masz nas.- uśmiechnęła się słabo. Podeszła i przytuliła się do mnie.

- Dziękuję Rose. Za wszystko. Kocham Cię.

- Ja ciebie też kruszynko.

W tym momencie wszedł Dymitr.

- Dla takiego widoku, to aż chce się wracać do domu.- uśmiechnął się.

- Może zamiast gadać, przyjdziesz i do nas dołączysz, Towarzyszu.

Trochę zmieszany i niepewny podszedł, podniósł mnie, usiadł i wziął nas na kolana.

- Teraz mam dwie królewny.- mruknął już całkowicie odprężony.

Chwilę tak siedzieliśmy, ale potem zeszłam z ukochanego.

- Jesteś zmęczony i jest ci ciężko, choć tego nie powiesz.- odpowiedziałam na jego zdziwiony wzrok.- Idź się teraz ogarnij, bo wyglądasz jak siedem nieszczęść. A my zrobimy coś do jedzenia.

- Naprawdę aż tak to po mnie widać?- spytał.

- Nie, ale ja to widzę. Znam cię.

- No dobrze.- podniósł się ciężko. Podszedł do mnie i pocałował w czoło.- Tylko proszę Rose, nie spal kuchni.- dalej był poważny.

- Ej! Dzisiaj ładnie zrobiłam obiad. Prawda?- poszukałam wsparcia u Liliany i je dostałam. Mała energicznie pokiwała główką.

- Dobrze kochanie.- pocałował mnie. Następnie skierował się na górę.

Ja z siostrą udaliśmy się do kuchni.

- Naprawdę musicie się długo znać, skoro wiesz, że jest zmęczony, choć tego nie okazuje.- zagadnęła dziewczynka, gdy kurczak grał się na patelni.

Parsknęłam śmiechem.

- Normalnie jest bardzo zamknięty. Zobaczysz to, jak pojedziemy na dwór w godzinach jego pracy. Znamy się tylko od roku. Ale czuję jakbym spędziła z nim całe życie. Dużo się też przez ten czas wydarzyło, co miało wpływ na nasze zrozumienie. On też mnie doskonale zna. Normalnie umiem kłamać w żywe oczy i każdy mi wierzy. A on zawsze wie kiedy nie mówię prawdy.

- Po prostu to czuję.- w pomieszczeniu pojawił się obiekt naszej rozmowy.- Nie umiem tego wyjaśnić, ale tak jest.- opadł ciężko na krzesło przy stole.

Położyłam mu przed nosem ciepły obiad.

Rose i Dymitr: Droga GwiazdOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz