TGML - 05

4.7K 469 24
                                    

    Louis nigdy wcześniej nie obudził się z osobą śpiącą na nim.

    Lecz w sobotę rano, dzień po tej całej sytuacji z Liamem, otwiera oczy i widzi Harry'ego leżącego na jego klatce piersiowej. Jego dłonie są ułożone na plecach Stylesa, którego policzki są czerwone i widnieją na nich ślady łez.

    Louis leży tak przez kilka chwil, uśmiechając się do siebie delikatnie. Jak przez mgłę pamięta pocieszanie Harry'ego i najwidoczniej musiało odbywać się to w dość fizyczny sposób.

    Jego nos wypełnia zapach wanilii oraz czystego prania, czuje wolne bicie serca bruneta przy swojej piersi. Mocno przyzwyczaił się do bycia z Harrym i do jego zapachu przez ostanie tygodnie, dlatego w ogóle mu to nie przeszkadza.

    Przez myśl nie przeszłoby mu, że Harry Styles kiedykolwiek będzie przygotowywał się do szkoły w jego pokoju, nakładając błyszczyk na usta i tańcząc przed lustrem do Eda Sheerana (Harry zawsze jest przekonany, że Louis śpi, lecz to nie do końca prawda).

    Nie miał także pojęcia, że ktoś jest w stanie tak długo przygotowywać się do wyjścia. Jednakże wygląda na to, że Harry bierze robienie makijażu na poważnie, ponieważ szafki Louisa są teraz zapełnione różnorakimi produktami, o których przeznaczeniu nie ma zielonego pojęcia.

    Czuje, że Styles zaczyna się budzić, i modli się, by chłopak nie zaczął świarować i zwyczajnie z niego zszedł. Nie potrzebuje tego teraz. Na całe szczęście, Harry mamrocze jedynie:

    – Która godzina?

    – Ósma – odpowiada Louis. Harry kiwa głową, nakładając kołdrę, która wcześniej zwisała luźno wokół jego bioder, na swoje ramiona.

    – Zimno – mruczy sennie kędzierzawy, zakopując twarz w klatce piersiowej Louisa. Szatyn obejmuje go mocniej, a ten wzdycha z zadowoleniem.

    – Chcesz śniadanie?

    – Możemy jeszcze tak poleżeć?

    Louis kiwa głową i spaglada w dół na chłopaka.

    – Oczywiście. – Uśmiecha się.

    – Dlaczego potrzebujemy czterech paczek pączków?

    – A dlaczego, do cholery, nie, Harry?

    Harry wywraca oczami, chwytając piątą, sprawiając tym, że Louis wybucha śmiechem na środku alejki. Brunet nie może się opanować i chichocze, kładąc opakowanie w koszyku, który niesie Tomlinson.

    – Chodźmy po biszkopty – zarządza Harry, idąc w głąb alejki. Louis mruczy i kiwa głową w zgodzie, podążając za chłopakiem w stronę następnej półki.

    Harry ma chętkę na jabłka, więc postanowili wybrać się do Tesco na końcu ulicy. Zmienia się to w kupowanie przekąsek, które będą towarzyszyć im podczas oglądania jednego z ulubionych filmów Stylesa z lat osiemdziesiątych. Louis nie ma nic przeciwko i oferuje, że zapłaci za wszystko.

    – Gdzie są biszkopty? – zastanawia się na głos szatyn. Harry mruczy i rozgląda się, zanim łapie jego dłoń i prowadzi w stronę końca alejki. Niebieskooki, rumieni się wbrew własnej woli i jest zawiedziony, kiedy Harry puszcza go, by wziąć paczkę biszkoptów i wrzucić ją do koszyka.

    – Mogą być? – pyta. Louis przytakuje, wciąż czerwony na twarzy. – To dobrze, jestem zmęczony. Chodźmy.

    Płacą i kierują się w stronę domu. Jest dość ciepło jak na październik i obaj mają na sobie dresy i koszulki z długim rękawem. Louis zauważa, że brzuch Harry'ego lekko odstaje, lecz nie przygląda mu się za długo, nie chcąc zostać na tym przyłapanym.

    – Możemy zrobić małą przerwę? – wysapuje Harry, z czerwonymi od ciepła i zakłopotania policzkami. Louis oczywiście przytakuje.

    Obniża się delikatnie na nogach i odkłada na chwilę reklamówki z jedzeniem.

    – Wejdź na moje plecy – mówi. Harry śmieje się, lecz nie odrzuca propozycji, wspinając się na szatyna. Louis chwyta plastikowe torby z zakupami i zaczyna iść, z Harrym uwieszonym na jego plecach, i napuchniętym sercem.

    – Jesteś pewny, że nie jestem dla ciebie za ciężki? – pyta brunet, z rękoma luźno owiniętymi wokół szyi niebieskookiego. Louis potrząsa głową, prychając cicho.

    – Jest okej, Harry – zapewnia, poprawiając się, zanim rusza dalej. Brent naprawdę nie jest ciężki, Louis nawet się nie męczy.

    – Bo nie wiem, czy zauważyłeś – odzywa się niepewnie, na co Louis unosi brwi – ale przytyłem.

    – Nie zauważyłem – odpowiada szatyn i może poczuć uśmiech Harry'ego przy swoich plecach. – I tak nie ma to znaczenia. Nie tyjesz przez to, że za dużo jesz czy coś. Nie masz na to wpływu.

    – Wiem. – Harry wzdycha. – Po prostu dziwnie mi z tym.

    – Zresztą, ty zawsze wyglądasz świetnie. – To po prostu wyślizguje się spomiędzy jego warg i nie może uwierzyć, że właśnie to, kurwa, powiedział. Harry jednakże uśmiecha się i chichocze.

    – Cóż, dziękuję – odpowiada.

There Goes My Life || Larry [tłumaczenie PL]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz