TGML - 24

4K 386 40
                                    

    Louis wraca pewnego dnia ze szkoły i odnajduje Phoebe, Daisy i Harry'ego rozłożonych na jego łóżku, z dłonią Phoebe na kolanie bruneta, kiedy ten maluje jej paznokcie na jasnożółty kolor, którego zdecydowanie nie wybrałby Louis.

    – Co się dzieje? – pyta, stawiając plecak blisko wyjścia z pokoju. Harry unosi wzrok znad dłoni dziewczynki i uśmiecha się do niego.

    – Chciały, żeby ich paznokcie ładnie wyglądały, kiedy dziecko pojawi się na świecie – tłumaczy Styles rozczulonym tonem głosu, przez który Louis spogląda na niego łagodnie.

    – Spójrz! – krzyczy Daisy, pokazując Louisowi swoją dłoń, z pomalowanymi na fioletowo paznokciami. – Lottie pozwoliła nam użyć swojego zmywacza do paznokci!

    – Są bardzo ładne, Dais – mruczy niebieskooki, wciąż się uśmiechając, kiedy nachyla się i całuje czubek głowy Harry'ego. – A co z tobą, H? Pokaż mi swoje paznokcie.

    – Phoebe zajęła się tą dłonią. – Harry wystawia prawą rękę, ukazując bardzo niestaranny różowo-fioletowy wzorek. – A tą Daisy. – Pokazauje lewą rękę, której każdy paznokieć jest pomalowany na inny kolor tęczy. – Ślicznie, co nie?

    – To prawda. – Louis śmieje się w jego włosy. – Jak się dzisiaj czujesz, skarbie?

    – Dobrze. – Harry wzrusza ramionami, odchylając głowę do tyłu, by Louis pocałował go w usta. Szatyn od razu to robi i kędzierzawy uśmiecha się szeroko, kiedy się od siebie odsuwają.

    – A co ze mną? – prycha Phoebe. Harry chichocze, kiedy Louis wywraca oczami i uśmiecha się.

    – A ty jak się dzisiaj czujesz, Pheebs? – pyta, siadając obok bruneta na łóżku.

    – Czuję się olśniewająco – odpowiada dziewczynka, odrzucając włosy za ramię. Chichot Harry'ego staje się silniejszy, kiedy chowa twarz w ramieniu Louisa.

    – Dziecku nie podoba się ten napad śmiechu – wzdycha Harry zadowolony, biorąc dłoń szatyna i przykładając ją do swojego brzucha. Louis uśmiecha się, czując nieustające kopanie przy swojej dłoni.

    – Ja też chcę poczuć! – sapie Daisy, przesuwając się do Harry'ego i odpychając dłoń Louisa z drogi. Harry hamuje śmiech, szczerząc się na widok naburmiszonego szatyna, kiedy Phoebe marszczy brwi i także kieruje się w stronę ciężarnego chłopaka.

    – Ja też! – Phoebe układa dłoń przy dłoni swojej siostry, a Harry uśmiecha się delikatnie, kiedy Louis owija ramiona wokół jego pasa i składa całusa w miejscu zaraz pod jego uchem.


    Harry płacze teraz praktycznie z każdego powodu.

    Płakał, kiedy Louis powiedział mu, że nie mogą mieć psa, ponieważ mają już wystarczająco dużo na głowie, a na dodatek Fizzy ma na nie alergię; płakał, kiedy szatyn zapomniał wziąć od nauczyciela jego książki do biologii, przez co nie miał jak zrobić zadań, nawet mimo tego, że ma dosłownie jeszcze cały miesiąc na nadrobienie wszystkiego; popłakał się ze śmiechu, gdy wyszli coś zjeść z Niallem i Jade i blondyn zrobił zdjęcie jemu i Louisowi, podpisując je: dwóch kumpli chillujących w nandos, siedzących trzy centymetry od siebie, ponieważ są super gejami.

    Więc wcale nie jest zaskakujące to, że kiedy Harry budzi go i otrzymuje w odpowiedzi niezbyt zadowolone mruknięcie, automatycznie zaczyna płakać. Louis wzdycha lekko, uświadamiając sobie, że spieprzył, gdy siada i unosi wzrok na niedawno zamontowany świetlik. Księżyc świeci jasno, otoczony niezliczoną ilością gwiazd, kiedy Harry pociąga nosem i ociera twarz z łez.

    Harry naprawdę jest słońcem, Louis uświadamia sobie wciąż zaspany. Jest olśniewający, z pięknym uśmiechem, który niemal cały czas gości na jego twarzy, promieniując miłością i ciepłem.

    – Nie, kochanie, przepraszam. – Szatyn sięga dłonią i uspokajająco przebiega palcami przez loczki chłopaka, jego kciuk błyszczy delikatnie, pomalowany na jasnofioletowy kolor przez Harry'ego, który zapytał go o to i Louis zgodził się na pomalowanie jednego palca. – Co się dzieje, H? Potrzebujesz czegoś?

    – O-ogórków – szlocha zielonooki, ocierając oczy, kiedy Louis przygląda się sporadycznym odznaczeniom na jego brzuchu pojawiających się w miejscach, w których ich mały chłopiec dociska stópki i rączki do jego skóry. – Mogłem po nie iść, ale powiedziałeś, że mam nie schodzić po schodach sam, bo to niebezpieczne, i przepraszam, ale on nie przestaje kopać, przez co nie mogę spać...

    – Dobrze, kochanie – mruczy Louis cichym głosem, wstaje z łóżka i podnosi koszulkę z podłogi, wciągając ją na swoją gołą klatkę piersiową, zanim rzuca Harry'emu mały uśmiech. – Pójdę po te ogórki, okej? Obserwuj dla mnie gwiazdy, późnej powiesz mi, czy wydarzyło się coś interesującego.

    Harry daje mu w odpowiedzi delikatny, łzawy uśmiech.

    – Dobrze – szlocha, a jego uśmiech powiększa się, gdy szatyn całuje czubek jego głowy i wychodzi z pokoju.

    Serce Louisa robi się ciężkie, kiedy otwiera lodówkę i zauważa, że nie mają ogórków. Nie widzi mu się powrót do Harry'ego i powiedzenie mu, że nie może dać mu tego, czego potrzebuje. Wzdycha na pustą szufladkę z warzywami, zanim wraca na górę do swojego chłopca.

    – Skończyły się – mówi z westchnieniem, marszcząc brwi, kiedy oczy Harry'ego na powrót zaczynają wypełniać się łzami. – Ale mogę skoczyć do Tesco, kochanie, kupię ci ich tyle, ile będziesz chciał, dobrze?

    – M-mogę iść z tobą? – kwili brunet. Louis wykrzywia usta i wzdycha, opuszczając wzrok na krągły brzuch chłopaka.

    – No nie wiem – mówi. – Nie zostało ci za dużo czasu do porodu, kochanie.

    – Jeszcze jedenaście dni! – przypomina mu zielonooki. – To nie aż tak blisko. No weź, Lou, proszę?

    – Dobrze. – Louis ugina się tak szybko, że powinien się na chwilę zatrzymać i pomyśleć o tym, jak mocno przepadł dla tego chłopaka. – Pada, załóż to. – Rzuca Harry'emu jedną ze swoich beanie, którą chłopak bierze bez słowa, z uśmiechem zakładając ją na głowę. – Chcesz też kurtkę?

    – Myślę, że obejdę się bez tego – zapewnia z uśmiechem, pozwalając Louisowi pomóc sobie z podniesieniem się z łóżka. – Dziękuję.

    – Żaden problem. – Uśmiecha się szatyn, biorąc bluzę z podłogi i zakładając ją.


    – Dobrze, mamy siedem ogórków. – Louis spogląda do koszyka w swoich dłoniach z rozczulonym uśmiechem. – Chcesz coś jeszcze?

    Harry mruczy, z rękoma w kieszeniach swoich dresów, gdy zagryza wargę. Wzrusza ramionami. Louis unosi brew.

    – Joshua nie ma ochoty na nic innego?

    Oczy Harry'ego w mgnieniu sekundy znajdują się na twarzy szatyna.

    – Co powiedziałeś? – pyta. Niebieskooki uśmiecha się do niego niepewnie.

    – Joshua – mówi Louis cicho. – Tak chciałbym go nazwać.

    Harry przegryza dolną wargę, a jego oczy zaczynają błyszczeć, kiedy Louis odstawia koszyk na podłogę i nachyla się, by cmoknąć chłopaka w czoło.

    – Wszystko okej? – pyta z krótkim śmiechem.

    – Mamy dla niego imię – szlocha brunet, zakopując twarz w piersi Louisa. – Możemy zacząć mówić na niego Joshua, Lou.

    – Tak. – Louis uśmiecha się jak idiota, kiedy pociera plecy Harry'ego. Odsuwa się od chłopaka i spogląda na jego brzuch. – Cześć, Joshua. – Joshua kopie i Harry śmieje się przez łzy.  

    – Tak bardzo cię kocham – wypłakuje Harry, łapiąc Louisa za policzki i przyciągając go w dół, by pocałować go mocno.

There Goes My Life || Larry [tłumaczenie PL]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz