R2

22 2 0
                                    

Siedzę na przystanku autobusowym analizując wydarzenia dnia dzisiejszego. Zraniłam dwie osoby. Pan Brown. Pani Margot. I w sumie nie żałuję niczego, co im powiedziałam. W mojej duszy dominuje pustka. Zalewa wszystkie pozostałości jakichkolwiek pozytywnych uczuć. Moje serce skamieniało do reszty. Jestem nic nie znaczącym odludkiem na tej planecie.

Jesteś potworem, Karen- w mojej głowie rozbrzmiewają mi słowa matki. W pełni się z nimi zgadzam. Ale nie chcę drążyć tego tematu.

Patrzę na chodnik i z obrzydzeniem stwierdzam, iż nowojorskie przystanki są osrane w niemalże każdym skrawku kostki brukowej. Krzywię się i odwracam wzrok spoglądając obok.

Po mojej prawej siedzi staruszka. W rękach trzyma siatkę z zakupionymi jabłkami. Poprawia sobie idealnego śnieżnobiałego koka. Znudzona patrzę na nią oczekując rozwoju zdarzeń.

Może kopnie w kalendarz? Chętnie zaopiekuję się owocami...- myślę z ironią i czuję jak mrok ogarnia mnie całą. Od razu odsuwam go na bok zapominając o tym, że cokolwiek myślałam. Czasem lepiej zapomnieć, oddalić się od czegoś, aż to coś w końcu znika. Zawsze tak robię. Resetuję się, zaczynając wszystko od początku.

 Aż sama kiedyś znikniesz, Kar. Rozpłyniesz się w powietrzu. Tylko pomyśl jak zanieczyszczone by wtedy było...

Nagle słyszę silnik autobusu. Staruszka rusza się z miejsca, a torba, którą trzyma ześlizguje się z jej drżących dłoni. Piękne, soczyste jabłuszka spadają na brudny chodnik, przez co krzywię się z przekąsem.
Fuj!

Kobieta patrzy na bałagan, po czym schyla się, a raczej próbuje, bo jej stare kości powodują ból przy każdym ruchu. Patrzę na nią z uniesioną brwią. Nie prosi o pomoc, lecz jej oczy wyrażają ją niemal błagalnie.

– Skromna – prycham pod nosem.

Rozglądam się na boki. Oprócz mnie siedzi na ławce jeszcze kilkoro ludzi. W tym matka z dzieckiem i jakiś biznesmen rozmawiający przez telefon mocno przy tym gestykulując. Lecz żadne z nich nie raczy pomóc staruszce. Ja jestem pustką, mam wypraną i wysuszoną z uczuć ( tych dobrych ) duszę, ale oni? Wzdycham z irytacją na co wszyscy zwracają na mnie uwagę. Podchodzę do kobiety kątem oka widząc odjeżdżający autobus. Zaczynam zbierać owoce nie zwracając uwagi na jakieś pomrukiwania starszej pani. Po prostu wkładam do siatki i oddaję własność kobiecie. Ta posyła mi pełne wdzięczności spojżenie i mi dziękuje. Nie patrzę na nią. Nie chcę wystraszyć jej swoją pustką w oczach. Ta miła starsza pani pewnie myśli sobie, że jestem grzeczną dziewczynką o złotym sercu.

Och, jak Wy wszyscy się mylicie...

Kobieta siada z powrotem na ławce. Nie chcąc po raz kolejny zbierać zakupów z tego osranego chodnika, postanawiam iść pieszo. Gdy się odwracam tyłem do oczekujących na autobus, mogę iść o zakład, że mamuśka z ważniakiem patrzą się na mnie gniewnie. Nie zwracając na nich większej uwagi podążam przed siebie.

Rzadko wracam do domu sama, o własnych nogach, ale teraz nie żałuję. Przynajmniej czas mi zleci. Idę asfaltem, który powoli zamienia się w dróżkę leśną. Od dawna tędy nie przechodziłam. Zawsze, gdy przyjeżdżam autobusem, ten zawozi mnie prawie pod sam dom. Przez co omijam to miejsce...

... I związane z nim wspomnienia.

◽◾◾◾◽

Leżę w swoim pokoju patrząc się beznamiętnie w sufit. Moje nieodrobione lekcje czekają na biurku. I tak nikt mnie o nie jutro nie zapyta. Zapewne boją się tego, czy nie wyjadę z jakimś tekstem. Poza tym nie chce mi się ich odrabiać.

KarenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz