R9

15 2 1
                                    

– Jeszcze? – pyta Oliver stukając swoim na wpół wypitym piwem w inną, pełną flaszkę.

Kręcę głową i usadawiam się wygodniej na dywanie. Głupio mi tak upijać wspólnika, ale... To nie ja sprzedałam mu dwie czyste, zgrzewkę piwa i jakąś nalewkę chyba z sokiem malinowym, czy coś takiego.... To wina tej sprzedawczyni z monopolowego.

Siedzimy na mięciutkim dywaniku w moim pokoju. Oliver zdążył pójść po zapotrzebowanie, jeszcze gdy spałam. Wypalił też zały zapas szlugów moich rodziców... No, ale przecież na opakowaniu było napisane, żeby nie trzymać fajek w zasięgu dzieci.

Oli chce wstać, ale chwieje się i ląduje spowrotem na podłodzę. Krzywi się, gdy uderza kością ogonową o drewno. Syczy i posyła mi bezradne spojrzenie. Uśmiecham się niewinnie.

– Pomóż mi...– błaga.

– Wstydzę się – droczę się.

Zasłaniam twarz włosami, dla wiarygodności i udaję, że się rumienię trzepocząc rzęsami. Chłopak obrzuca mnie nienawistnym spojrzeniem.

– Ja muszę do kibla – cedzi. – Pomóż mi.

– A, co ja Matka Teresa z Nowego Jorku? – wracam do swojej postaci „nie wkurwiaj, bo zabiję”.

– Nie musisz być matką, aby mieć naszczane na tym dywaniusiu.

Przewracam oczami prycham na to „dywaniusiu”. Co to ma być, za zdrobnienie? Odpuszczam i wstaję, aby po chwili złapać pijanego chłopaka pod ramię.

– Możesz mi pomóc się załatwić...– bąka, gdy jesteśmy przy drzwiach mojej łazienki.

– Jak chcesz, to możesz sobie pomarzyć – warczę i wpycham go siłą do pomieszczenia.– I nie szczaj poza muszlę, kretynie!

Nie słyszę żadnej odpowiedzi, ale jak zgadnę, mruczy przekleństwa pod nosem. Siadam tym razem na łóżku. Przeciągam się i spoglądam na okno. Jest noc. Świecą gwiazdy. Księżyc jest dziś w kształcie rogalika. Siedzę tak z pięć minut. Po jakimś czasie zdaję sobie sprawę, że Oli nadal nie wyszedł z łazienki.

Dreptam tam i otwieram drzwi. Wspólnik leży pod umywalką i zwyczajnie sobie chrapie. Słodko przy tym wygląda. Nie dam rady zanieść go do łóżka, więc go tam zostawiam. Nakrywam go tylko kocem i gaszę światło. Uśmiecham się na myśl, że chłopak pewnie walnie głową o umywalkę, gdy wstanie.

Długo się nie zastanawiając, zakładam ciepłą bluzę i wkładam na nogi swoje adidasy. Gdy to robię, patrzę jak zahipnotyzowana na buty. Dostałam je na moje piętnaste urodziny. Sara... Była śliczną blondynką o dużych błękitnych oczach. Teraz ma zmiażdżoną twarzyczkę. Kręcę energicznie głową, aby wyrzucić z pamięci dawną przyjaciółkę.

Zbiegam po schodach i wychodzę w ciemną noc.

◽◾◾◾◽

Zimne powietrze bucha mi w twarz, gdy wędruję po uliczkach miasta. Zakładam kaptur, gdy widzę przede mną grupkę nastolatków. Nie znam ich, ale wolę, aby oni nie rozpoznali mnie. Omijam ich, lecz nie daję rady spokojnie przejść, gdyż idioci muszą dodać swoje marne trzy grosze.

– Ej! Masz może ochotę na szybki numerek w tych krzakach, mała?

Syczę pod nosem. Odwracam się w stronę zaczepialskich i zaciskam pięści w kieszeniach mojej bluzy.

– Jeżeli masz ochotę na zabawę z dziewczyną, która ma stwierdzoną schizofrenię...– uśmiecham się cwanie.– Wybór należy do ciebie.

KarenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz