R6

14 3 0
                                    

To tylko kawa. To tylko kawa, Karen – powtarzam w myślach. Siedzimy z Evanem w najlepszej kawiarni w mieście. Psycholog siedzi naprzeciwko mnie i przygląda mi się w skupieniu.

Nie denerwuj się. To tylko głupia, czarna kawa... Nie, może poproszę latte...

Japierdole! Ogarnij się! Nie zachowuj się jak na pierwszej randce... Bo to nie jest randka, prawda?

– Masz niezwykłe spojrzenie, Karen – zauważa Evan.

– Nie oszukuj – burczę. – Mam pusty wzrok.

– Nie. Po prostu chcesz taki mieć. Chcesz wszystkich od siebie odsunąć.

Dobra... Nie takiej odpowiedzi oczekiwałam.

– Lubisz gry? – zmieniam strategię.

– A w co chcesz zagrać? – pyta.

– W pytania – odpowiadam. – Zadajesz mi, ja odpowiadam na nie. Proste.

– Ile?

– Co?

– Czego, głuptasie – poprawia mnie, a ja mimowolnie się peszę. – Pytań, oczywiście.

– Zależy.

– Co?

Uśmiecham się.

– Od czego, głuptasie – parska śmiechem. – Od tego, ile chcesz uzyskać odpowiedzi.

Przez moment się nie odzywamy.  Evan pociera brodę ręką zastanawiając się nad odpowiedzią.

– Pięć – mówi po chwili. – Chcę odpowiedzi na pięć pytań.

Co? Tylko pięć? Łał, szalejesz chłopie.

– Okej. Kto zaczyna?

– Kobiety mają pierwszeństwo.

– Dżentelmen – prycham. – A więc... Ile masz właściwie lat? I bez odpowiedzi typu: a na ile wyglądam.

– Dwadzieścia pięć – mówi.

– Wyglądasz. Teraz ty.

Upijam łyk kawy. Tak, zamówiłam latte. Choć przyznam, że zwykła czarna też mi doprawia życie.

– Masz chłopaka?

– Nie. Już mówiłam - nie chcę być niczyją własnością. Masz dziewczynę?

– Liczy się była narzeczona?

– To pytanie, Evan. Jak ci na nie odpowiem, stracę kolejkę.

– Ech, nie mam.

– Irytuję cię?

– Nie, fascynujesz. Jesteś inna. Mało gadasz, a jak coś mówisz, to z sensem – podziwia mnie? – Teraz masz dwa pytania, skarbie.

– Nie mów tak na mnie – fukam.

– Dlaczego?

– Pewna osoba tak mnie nazywała – wzdycham. – Chciałabym o niej zapomnieć.

Evan przygląda mi się w zastanowieniu. Bawię się kubkiem. No dalej, pytaj. Nagle psycholog pochyla się nade mną i jego śliczne oczy świdrują mnie na wylot. Chyba nie chcę słyszeć pytania.

– Kim ty jesteś, Karen?

– Morderczynią.

W pierwszej chwili mam wrażenie, że ja to powiedziałam. Albo mam paranoję i słyszę głosy. Ale... Nie, ten głos... Ja go znam. Evan patrzy się na coś, lub kogoś za mną. Kurwa! Wiem kto to powiedział.

Do naszego stolika podchodzi niska blondynka. Jej blada twarz, którą zapamiętałam, teraz jest jeszcze bledsza. Trup. Lily wygląda jak trup. Evan wraca na swoje miejsce i marszczy brwi patrząc na dziewczynę przy naszym stoliku.

Przełykam ślinę. To nie zapowiada się dobrze.

– Cześć, Lily – rzucam niepewnie.

Blondynka przeszywa mnie głębią swoich zielonych źrenic.

– Jak śmiesz się do mnie odzywać?! – krzyczy.– Zabiłaś go! Innym wciskałaś kit, ale na mnie to nie działa!

– To nie tak...– zaczynam.

– Myślałaś, że wszyscy uwierzą w to, że cudem przeżyłaś?! – jest wściekła.

Patrzy się na Evana. Nie! Nie mów mu!

– Radzę ci – zwraca się do niego – trzymaj się od niej zdaleka. To morderczyni.

Nie wytrzymuję. Wstaję i ruszam do wyjścia.

– Karen, poczekaj! – krzyczy za mną Evan.

Przystaję. Odwracam się, ale patrzę na Lilę.

– Nie zabiłam go – mówię. – Nie zabiłam twojego chłopaka. Nie zabiłam Nika. Nie zabiłam Sary. Nie zabiłam też Lucka. Wiesz, co ich zabiło? Ich kłamstwa – dodaję z drwiną. – Nie wiesz, co przeszłam, ani co widziałam.

W moich oczch pojawiają się łzy. Nie płacz! Ale nie mogę, nie mogę powstrzymać słonej cieczy spływającej mi po policzkach.

– Wiem, jak bardzo kochałaś Jimmiego – na wspomnienie swojego chłopaka, dziewczyna także zaczyna płakać. – Wiesz, co mi powiedział wtedy, na tej jebanej imprezie? Chciał ci się oświadczyć zaraz po ukończeniu szkoły. Cały czas o tobie mówił! Nawet gdy był najebany! Rozumiesz?! Ledwo trzymał się na nogach, ale wspominał twoje zajebiste cycki! Twoje, nie jakieś obcej laski, a było ich pełno! Kochał cię! A ja?! Zostałam zdradzona! Nik wolał Sarę! A teraz nie mam nikogo! Ja jestem nikim...

Głos mi się załamuje. Nie mam już siły. Wokół mnie stoją ludzie. Szepczą coś. Patrzą się na mnie. Nie gapcie się tak!

– Lily ma rację, Evan. Trzymaj się ode mnie zdaleka. Jestem nikim. Nie mam przyszłości. JESTEM nikim i BĘDĘ nikim.

Odwracam się i wychodzę. Nie chcę. Nie chcę już nic. Nie chcę istnieć. Mam dość. Tego wszystkiego. Idę do Olivera. Mam ochotę nie iść jutro do szkoły. Cóż, jeden dzień nieobecności to nic w porównaniu z nieobecnością przez CAŁE życie...

Mam jedno pytanie. Warto zabić kogoś kto jest nikim?

◽◾◾◾◽

Siedzę w swoim pokoju. Oliver jest zajęty. Był tak zafascynowany jutrzejszą imprezą u Jasona, że aż żal mi było go zatruwać swoimi problemami.

Biorę tabletki nasenne. Nie chcę popełnić samobójstwa... Korekta: chcę, ale tego nie zrobię. Moja duma mi na to nie pozwala.

Rzucam się na łóżko. Mam dość... I odpływam.

◽◾◾◾◽

Otwieram oczy. Zresetuj się – mówi moja podświadomość. Patrzę na zegarek. 16 : 57. Mam czas. Przyszykuję się i pójdę na imprezę.

Jest piątek. Lubicie piątki? Bo ja od teraz, kurwa, nienawidzę.

❕❗❗❗❕

A taki krótki rozdział. Trochę dramy... Ale dowiedzieliście się nieco o bohaterach. Do nieskończonej gry Evana i Karen, jeszcze wrócimy. Następny rozdział jutro.

Proszę o komentarze i gwiazdki od każdej Gwiazdy, która to czyta. Pa, misiaki :-*





KarenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz