R17

8 2 6
                                    

Wstaję z łóżka i odkładam na półkę słuchawki z telefonem. Rozprostowywuję kości przechadzając się wzdłuż pokoju. Udało mi się trochę zdrzemnąć i mam teraz obolałe ciało. A może to jeszcze skutki naszego "tańca" z Evanem? Uśmiecham się lekko na wspomnienie delikatnych, acz stanowczych "kroków" psychologa. Mam wrażenie... Nie, jestem tego pewna, że Evan nie ma sobie równych w tych sprawach. Przypominam sobie, jak jęczałam w jego ramionach i nieoczekiwanie się zawstydzam, jakbym zrobiła coś nielegalnego. A, przecież oboje z Evanem jesteśmy dorośli, a mi do pełnoletności brakuje ledwie dwóch tygodni.

Trochę mi głupio, bo zostawiłam go (znowu) na reszcie pogrzebu, samego. Ale nie mogłam dłużej wytrzymać paplaniny księdza (kiedyś nakryłam go, jak ubrany w zupełnie normalny strój, siedział u Dylana i pił piwo. Przyłapałam go, jak szedł z jakąś dziwką z baru - na zaplecze. Zapewne chciał jej dać możliwość spowiedzi i rozgrzeszenie - ten sarkazm...) i fałszywego wzruszenia osób, których nie znałam i wątpię, aby Oli miał z nimi, jakiekolwiek znajomości. Musiałam ochłonąć, aby znów nie palnąć czegoś, co doprowadzi kogoś do zawału.

Szczerzę się, jak głupia do swojego odbicia w lustrze.

Retrospekcja:

Pogrzeb był zorganizowany dwa dni po samobójstwie Olivera. Miał się odbyć w obskórnym kościele, w którym trzeba ubierać się na cebulkę nawet latem. Pożegnanie chłopaka było w południe. Była na to cała godzina. Oczywiście ja też musiałam zobaczyć go ten ostatni raz. Zimnego. Sinego. Leżącego w ciemnej trumnie. Ze złożonymi dłońmi i sztywnego, niczym manekin. Musiałam go pożegnać wiedząc, że już nigdy nie poprosi mnie o pilnowanie swojej zaćpanej dupy. Że już nigdy nie powie nic głupiego i nie namówi mnie na kradzież konsoli, ani biżuterii. Że już nigdy się nie naćpa i mnie nie zgwałci. Znałam go tak krótko, a i tak o wiele lepiej, niż jego rodzina.

Przed pogrzebem przepłakałam wiele godzin. Kilka siedząc sama w pokoju, resztę w ramionach Evana. Nauczyciel był ze mną, gdy go na prawdę potrzebowałam. Byłam mu wdzięczna za to, że mnie nie zostawił. Znowu. Obiecał, że będzie ze mną, gdy będą chować mojego wspólnika w głębokiej, czarnej dziurze, a potem zakopią go zimną, mokrą od deszczu ziemią. Zgodził się też, że ze mną tam pojedzie, choć miał wtedy zajęcia i musiał odebrać siostrę z lotniska. Sally była bardzo wyrozumiała i, o dziwo - sama namówiła brata, aby ten mnie tam zawiózł i spędził ze mną te półtorej godziny.

Jechaliśmy w ciszy. Im bliżej było kościoła, tym bardziej się denerwowałam. Momentami miałam wrażenie, że Oliver zaraz zadzwoni i oznajmi, że to tylko podpucha, i że zaraz przyjedzie do mnie z zapotrzebowaniem i spijemy się w cztery dupy. Chciałabym, żeby to był tylko głupi żart, i żeby Oli żył. Wiele bym dała, aby znów zobaczyć wesołe iskierki w jego oczach. Evan, jakby wiedział, o czym myślę, bo nadal patrząc n a drogę - złapał mnie za rozstrzęsioną dłoń, którą miałam na swoich udach i lekko ją ścisnął. Chciał dodać mi otuchy, ale ja i tak nie potrafiłam wymazać z pamięci obrazu przyjaciela w tej cholernej wannie, z pociętymi nadgarstkami i krwi do okoła. Jednak tym czułym gestem sprawił, że poczułam się nieco lepiej i dał mi do zrozumienia, że mnie nie zostawi. Bynajmniej nie w najbliższym czasie. Gdy dotarliśmy na miejsce poczułam, że nogi mam, jak z waty, a z oczu popłyną mi ciurkiem łzy. Do końca miałam cichą nadzieję, że to jednak żart. Ale gdy weszliśmy do środka i zobaczyłam rodziców Olivera - wiedziałam, że to nie sen i nie obudzę się zlana potem, aby później ponownie zasnąć. To była rzeczywistość. A, jak dobrze wiemy - prawda boli najbardziej. A szczególnie, jeżeli jesteśmy jej pewni.

Z ogromnym bólem w okolicy mostka, przeszłam próg kościoła modląc się, aby Jezus nie wyskoczył z obrazu i mnie nie pognał. Byłam skąpana we krwi i grzechu. Nawet po porwaniu nie miałam odwagi udać się do spowiedzi, albo chociaż iść do kościoła. Na moment poczułam się winna wszystkiemu dookoła. Śmierci kolegów. Samobójstwu Olivera. Patologi w jego domu. Nawet miałam wrażenie, że wyskoki księdza i biedota kościoła to moja sprawka. No cóż... Nigdy nie dawałam na remont Domu Bożego. Jakoś nigdy nie miałam pieniędzy... Ale gdy stanęłam trzy metry przed trumną z ciałem Olivera, wszystkie myśli wyparowały. Moje stwardniałe serce zamieniło się w supeł, a nogi zatrzymały się w miejscu i nie chciały ruszyć dalej, choć mózg mówił co innego. Przełknęłam gulę w gardle i spojrzałam na osoby wokół nawpół otwartej trumny. Stały tam trzy nieznane mi kobiety. Wyglądały na wzruszone, a na ciało zmarłego patrzyły bardziej, jak na wystawę w muzeum, niż na marwego człowieka. Wydawało mi się, że zaraz wytrą łzy i zaczną rozmowę o tym, że nie widzą nigdzie plakietki, z którego wieku jest eksponat. Oprócz trzech "zwiedzających turystek" stała też kobieta w znoszonej czarnej sukience i białej koszuli z kołnierzem. Miała spuchnięte i przekrwione oczy oraz spierzchnięte usta. Rozpoznałam w niej matkę Olivera. Wyglądała koszmarnie. Nie byłam jednak pewna, czy przejęła się tak stratą syna, czy to był skutek picia i bycia workiem treningowym męża.

KarenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz