3. Ja mam tu mieszkać?

4.5K 284 462
                                    

- Melanie! - Usłyszałam tuż nad sobą, po czym ktoś dał mi plaskacza w twarz.

Uchyliłam powieki. Leżałam na ziemi a niebo zdążyło już zrobić się czarne. Księżyc świecił tak mocno, że przymrużyłam oczy. Jack klęczał nade mną i próbował mnie obudzić.

Nie uderzył mnie mocno, raczej tylko klepnął. Zanim zaczęłam kontaktować minęło kilka sekund.

- Co się dzieje...?

- Jeff i Clockwork zostali zaatakowani przez wilka, musimy uciekać.

- Dlaczego mnie wcześniej uśpiłeś?

- Nikt nie może znać drogi do rezydencji, nawet ofiara. Ale teraz jest wyjątek. Nie mogłem biec z tobą na rękach cały czas, ramiona zaczęły mi drętwieć. Chodź - Pociągnął mnie na równe nogi.

Biegliśmy za ręce, pomagał mi przeskoczyć zawalone konary a nawet przeniósł mnie nad strumieniem. Po dziesięciu minutach musiałam się zatrzymać i złapać tchu.

- Nie ma czasu!

- Nie mam siły! Czy oni w ogóle sobie z tym wilkiem poradzą!?

- Tak! Nie raz tak było! Tyle, że przypominam, że jesteś nam potrzebna więc oczywiście mnie wyznaczyli na ratowanie ci dupy!

- Nie krzycz na mnie!

Ciężko dysząc oparł się o drzewo a ja usiadłam na ziemi i odgarnęłam włosy z twarzy.

- Już?

- Pić mi się chce...

- Obiecuję, że dostaniesz szklankę wody w rezydencji.

Podniosłam się i znów biegliśmy. Dotarliśmy na miejsce szybciej niż myślałam.

Cały budynek był potężny i piękny. Z zewnątrz przypominał zamek. Kiedy tak stałam i podziwiałam posesję Jack musiał pociągnąć mnie za nadgarstek, inaczej zapewne bym się nie ruszyła.

- Niesamowite - Wydukałam.

- Tak, tak. Chodź.

Otworzył przede mną drzwi i pojawiliśmy się w wielkim salonie urządzonym staromodnie, nawet światło było nieco przyciemnione. Nigdy nie widziałam tak pięknie urządzonego pomieszczenia. Na środku stała kanapa i dywan na którym siedział jakiś... Clown? Tak, zdecydowanie. Tylko, że nieco różnił się od clownów które widywałam w dzieciństwie. Jego ubranie i makijaż były czarno-białe, a gdy się do mnie uśmiechnął ukazał rząd zębów zaostrzonych jak u rekina.

Jack popchnął mnie na kanapę i pobiegł po schodach do góry. Tajemniczy clown obrócił się w moją stronę.

- Jaki lubisz kolor?

- Um... Fioletowy.

Pogrzebał chwilę w kieszeni i wyjął fioletowego cukierka.

- Wystaw dłoń.

Zrobiłam o co prosił więc położył go na mojej ręce.

- Nie! - Usłyszałam nagle dziewczęcy głos.

Po chwili uderzył mnie ktoś w dłoń i cukierek poleciał parę metrów dalej. Clown wybuchnął śmiechem.

- Co cię podkusiło, żeby brać od niego... Cokolwiek?! - Powiedziała.

Popatrzyłam na nią. Miała długie, czarne włosy i białą maskę, a ubrana była w piżamę i kapcie.

- Ja... Nie wiedziałam...

- A kim ty w ogóle jesteś?

- Ofiarą.

- Jane - Podała mi rękę.

- Melanie. Podobno coś się stało...

- Sally spadła z okna w krzaki i jest z nią słabo.

- Ukończyłam kurs pielęgniarski...

- Naprawdę?

- Tak.

- Chodź.

Wstałam i podążyłam za dziewczyną w stronę schodów. To dziwnie zabrzmi ale zaczęłam podziwiać poręcz. Była naprawdę pięknie wyrzeźbiona i nie mogłam się powstrzymać, żeby nie przejechać po niej palcami. Potem trafiłyśmy do korytarza. Po bokach były drzwi których zliczyłam sześć i tajemnicze obrazy. Na samym końcu znajdowały się schody prowadzące jeszcze wyżej.

Jane otworzyła piąte drzwi, na których kredą był narysowany ciasteczkowy potwór (oczywiście byle jak).

Weszłam za nią i od razu znalazłyśmy się w uroczym pokoiku. Podłoga była z białych paneli a ściany pomalowano na przyjemny dla oka różowy kolor. Wszędzie walały się pluszaki, meble były po prostu przesłodkie a w rogu stało łóżko z parawanem. Podziwiałam rysunki na ścianach.

- Slend... Ta dziewczyna ukończyła kurs pielęgniarski.

Zerknęłam w bok. Tam na podłodze rozłożona była biała cerata splamiona krwią. Na niej leżała malutka brunetka i płakała, a nad nią klęczeli Jack i mężczyzna.

Był strasznie wysoki, ubrany w garnitur i nie miał twarzy...! Znowu przeniosłam wzrok na dziewczynkę. Jane popchnęła mnie w ich stronę.

- Pomożesz jej? - Zapytał błagalnie ten "manekin".

- Postaram się...

Nie spodziewałam się, że zostawią mnie z nią samą. Zrobiłam co w mojej mocy. Otworzyłam apteczkę i obejrzałam wszystko co tam było. Powyjmowałam kolce, odkaziłam, opatrzyłam i zszyłam wszelkie rany, obejrzałam wszystkie kończyny. Nic nie złamała, jedynie skręciła kostkę. Tu również założyłam bandaż uciskowy i po pół godzinie udało mi się ją uspokoić.

- Tato! - Krzyknęła.

W pokoju natychmiast pojawił się Slend (czy jak mu tam). Widząc, że mała już nie płacze i jest w miarę opatrzona odwrócił się do mnie. W tym samym momencie do pomieszczenia wbiegli Jeff, Jack i ta brunetka.

- Sally... Wszystko z nią okej? - Zapytała dziewczyna.

- Tak - Odparł mężyczyzna.

- Idziemy - Czarnowłosy już do mnie podszedł.

- Stój. Gdyby nie ona, Sally by się wykrwawiła - powiedział bezoki.

- Ale jest ofiarą.

- Nie sądze. Ona uratowała życie jednej z nas, my uratujmy życie jej.

- Jack... Dobrze wiesz, że wszystkie gościnne Toby i Masky nafaszerowali karaluchami.

- do tego czasu może spać u mnie.

- Ale... Ja mam tu mieszkać? - Niepewnie wtrąciłam się do dyskusji.

- Nie możesz wrócić, nie masz wyboru.

- Ale... Moje wszystkie rzeczy...

- Jack, wiesz, gdzie ona mieszka?

- Nie do końca. Mel możesz podać mi adres? Przyniosę wszystkie twoje rzeczy.

- A co jak moi rodzice cię zobaczą?

- Jest trzecia nad ranem.

- Serio?

Nie byłam senna, wyspałam się jak Jack mnie niósł na rękach.

- No. To co?

Podałam mu adres i poprosiłam, żeby nie zaglądał do szuflady przy biurku (trzymam tam pamiętnik). Sama nie wiem jak, ale pogodziłam się z tym, że zostanę tu na zawsze. Wolę to, niż umrzeć.

Chłopak odprowadził mnie do swojego pokoju i kazał się przespać. Obiecał, że rano wszystkich poznam a sam wyszedł po moje rzeczy.

Knife Called Lust // Bloody PainterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz