ROZDZIAŁ 60

3.1K 105 5
                                    

Weekend spędzam na odpoczynku przerywanym wizytami Amandy. Już w sobotę rano przyjechała do nas, bo ja zapomniałam do niej zadzwonić. Po prostu była niedoinformowana, co się wydarzyło. Jak ja z nią wytrzymuję? W niedzielę przyjechała znowu, ale tym razem jeszcze z Jacobem. Och, kocham was rodzinko. Nie wspomnę o tym, że Louis pisał i dzwonił na okrągło, czy wszystko jest dobrze. Co za obsesja ! Zgłaszam sprzeciw.

Poniedziałek zaczął się bardzo dobrze. Wyspałam się i miałam dobry humor. Zjadłam śniadanie i pojechałam na trening. Liczę, że cały dzień będzie cudowny. Moje nadzieje zostają skreślone zaraz przy wejściu.

– Źle się czułaś rano, bo jesteś kilka minut później niż zwykle? - pyta zmartwiony Louis.

– Ty się słyszysz? - odpowiadam wkurzona. - Korek był ! - prawie krzyczę i zaraz schodzę na boisko. - Cześć wszystkim, dzisiaj ćwiczenia kondycyjne. Pan Tomlinson, Styles i Paradise przyniosą potrzebny sprzęt.

Kiedy wszystko jest już gotowe, moi zawodnicy zaczynają ćwiczyć. W połowie naszego treningu ktoś nas odwiedza.

– Dzień dobry, pani trener – mówi znajomy głos za plecami, a ja się odwracam i dostrzegam Davida.

– Cześć, co tutaj robisz? - pytam zaskoczona.

– Mówiłem, że będę tutaj podczas urlopu – wyjaśnia a ja tylko kiwam głową.

Gwiżdżę, żeby na chwile przestali ćwiczyć i zwołuje ich do siebie.

– Macie chwilę przerwy, możecie pogadać z Davidem – mówię.

Mina mojego brata i Louisa wyraża dosłownie wstręt do niego. Chociaż w jednej kwestii się zgadzają.

– Nie cierpię go – słyszę szept Jacoba do Louisa.

– Zgadzam się, stary – odpowiada mu Lou, a ja w tym czasie do nich podchodzę.

– To jest nas trzech – mówię i kładę im ręce na ramionach i zaczynamy się wszyscy śmiać.

Po dosłownie paru chwilach, wracają do treningu. Myślałam, że David sobie pójdzie, ale jak widać jest tu nadal.

– Lubisz się tak z nimi użerać? - pyta po długiej ciszy.

– Nie mam z nimi problemów, wszyscy mnie słuchają – nie kłamie, ale tak jest.

– Słyszałem, że miałaś coś na pieńku z Alexem.

– Ty przypadkiem nie jesteś za bardzo ciekawski i plotkawy? - pytam go, bo to już drugi raz, kiedy wie za dużo. - Składamy sprzęt, panowie ! - wołam do nich, a oni posłusznie wykonują polecenie.

– Czyli nic mi nie powiesz?

– Co ja ci mam mówić? Po co w ogóle się mieszasz w to, co cię nie dotyczy? Nie jesteśmy już razem i nie powinno cię nic interesować – mówię bardzo wzburzona i obok mnie pojawia się Louis.

– Wszystko ok?

– Tak – warczy David.

– Nie ciebie pytałem – rzuca Louis.

– Proszę, proszę. Romans z kapitanem?

– Spieprzaj stąd ! - woła Jacob, który pojawia się znikąd.

– Chodź – mówi Louis, a ja idę za nim w stronę kantorka i szatni.

Jestem zszokowana jego zachowaniem. Zdenerwował mnie, a ja się teraz dość szybko denerwuje.

– Nie denerwuj się – upomina mnie Louis, kiedy mnę kubek po wodzie. - Nie jest tego wart – głaszcze moją rękę.

– To jest chore – szepczę i prawie płaczę.

– Jak wam coś powiem to padniecie – woła Jake, kiedy wchodzi za nami do kantorka.

– Pobiłeś go? - pytam ostrożnie.

– Nie jestem bokserem – odpowiada z pełną powagą. - Nie rób ze mnie takiego potwora.

– Mów Jake – ponagla Louis.

– Wygoniłem go stąd i podsłuchałem jak mówił do chłopków, że i tak będziesz jego.

– Zabiję go – komentuje Louis i już ma wstać, ale moja ręką mu to uniemożliwia.

– Taki przykład dałbyś dziecku? Cios i po sprawie?

– No, nie.

– To siedź na dupie i nic nie rób – mówię ostro.

Po chwili wyganiam chłopaków o szatni, żeby się przebrali i obiecałam, że na nich poczekam. Czekam w kantorku, bo jak to powiedzieli, „boją się, że on tam jest i coś mi zrobi". Nadopiekuńczość do kwadratu, ale to słodkie.

– Chodź – mówi Jacob, a ja zamykam kantorek i idę razem z nimi na parking.

Tak jak myślałam David stoi oparty o ścianę i pali papierosa.

– Tu się nie pali – mówi Louis, kiedy przechodzimy obok niego.

– Nic ci do tego – odpowiada mu.

– Pozwalasz sobie na za dużo – mówię do niego ze wściekłością. - Było dobrze jak cię nie było i się nie wpieprzałeś do wszystkiego. Sprawia ci to przyjemność?

– Jak ciebie widzę to tak – mierzy mnie wzrokiem, a w Louisie się gotuje.

– Powtórzyć ci to, co ostatnio? - pytam mając na myśli wydarzenie z boiska.

– Mówisz o spotkaniu w Manchesterze? - miny chłopaków wyrażają więcej niż zdziwienie.

– Odczep się raz a porządnie – podchodzę do niego.

– Bo co mi zrobisz? - pyta i kładzie rękę na moim biodrze, którą szybko strzepuje.

– Jeszcze raz się tu pojawisz, a dostaniesz mocniej – mówię i moja rozpędzona dłoń ląduje na jego policzku.

Odchodzę od niego w stronę chłopaków, którzy mają rozdziawione usta i idę w stronę auta. David patrzy natomiast zaskoczony.

– No idziecie czy nie? - ponaglam ich. - Jedziemy coś zjeść? - pytam obu.

– Możemy – odpowiada Tomlinson.

– KFC?

– Może być. Jedziemy jednym autem, a potem i tak tędy pojedziemy.

Wsiadamy do mojego auta i wyjeżdżamy z parkingu.

– Patrzcie – mówi Jake.

David nie czekał na nas. Czekał na Alexa, bo z nim teraz wychodzi i idzie do auta. Jestem zaskoczona, bo nie pamiętam jakoś wielkiej przyjaźni między nimi, ale cóż. Chłopaki żywo o tym dyskutują, bo chyba Jacob skończył mieć wąty do Tommo o to wszystko, co się stało. W KFC zamawiamy kubełek kurczaczków dla nich, a dla mnie lody, bo akurat na to mam ochotę.

– Muszę wam zadać pytanie – mówi poważnie Jake.

– To zadaj.

– Zastanawialiście się, kto zrobił te zdjęcia?

– Te z klubu? - dopytuje Louis.

– Yhym.

– Nie, a co?

– Amy stwierdziła, że ktoś chciał zniszczyć wasz związek, więc kto mógł chcieć to zrobić?

– Myślisz, że to David?

– Podejrzewam.

Teraz rozmowa schodzi na ten temat i ciągnie się aż do wyjścia z lokalu.

Mrs. CoachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz