ROZDZIAŁ 70

3K 102 1
                                    

We wtorek rano byliśmy na treningu, potem ja pojechałam na małe zakupy spożywcze, a Louis w tym czasie czytał tę książkę, którą mi wcześniej podarował. Współczuję sama sobie, bo teraz udziela mi „mądrych" rad, co i jak mam robić. Choć jego zdaniem to najlepiej nic. Wiem, że robi to z troski o mnie, ale mnie to naprawdę denerwuje.

– A może coś jest nie tak, że jeszcze nic nie czujesz? - pyta po raz kolejny dzisiejszego dnia.

Wyczytał, że między 19. a 21. tygodniem powinnam coś poczuć, pierwsze ruchy małej. Ja nie czuję jeszcze nic, ale wiem, że wszystko jest dobrze. Przynajmniej w poniedziałek było, więc nie sądzę, że do wtorku się coś zmieniło.

– Nie wszystko jest tak jak w książce pisze – mówię i zabieram mu lekturę. - A doczytałeś, że podczas pierwszej nie musi tak być?

– No tego nie – odpowiada, a ja tylko kręcę głową.

– Nie wiem jak ty, ale ja idę spać. Jutro ważny dzień.

– O której jest mecz?

– O 10, ale musimy wyjechać przed 8, bo do Leeds musimy jechać z 50 minut.

– Ok, to ja też idę.

Razem idziemy spać. Oczywiście Louis, jak to ma w nawyku, od razu kładzie swoją dłoń na mój wystający brzuszek i praktycznie trzyma mnie tak do rana. Czasem muszę wstać do toalety to mnie wypuszcza, ale potem od razu przytula do siebie. Rano to on budzi mnie.

– Śniadanie na stole – dodaje, a ja na te słowa od razu wstaję.

Faktycznie na stole leżą świeżo upieczone tosty. W ostatnim czasie to moje ukochane śniadanie.

– Idę się ubrać – mówi Louis, kiedy zjada swoją część.

– Ja też – odpowiadam i zaczynam zbierać talerze.

Kiedy oboje jesteśmy gotowi, wychodzimy z domu. Posyłam jeszcze sms do Jacoba, żeby się nie spóźnił. Wiem, że wczoraj byli z Amandą u jakieś koleżanki, więc pewnie późno wrócili. Dla naszej drużyny to ważny mecz. Jeżeli wygrają go to powędrujemy w górę w rankingu.

– Czujesz coś? - pyta Louis, kiedy stoi na światłach w centrum.

– Tomlinson, bo zaraz mnie wkurzysz – lekko warczę na niego, bo chwilkę wcześniej pytał, czy aby na pewno się dobrze czuje.

– Ok, ja coś to powiedz – mówi lekkim, spokojnym głosem, bo w jego celu nie leży moje zdenerwowanie.

Dojeżdżamy na miejsce przed czasem. Przeciwna drużyna także zaczyna się zjeżdżać. Nasi przeciwnicy są bardzo dobrzy, ale mam nadzieję, że moi panowie lepsi.

– Witam, panią trener – mówi trener przeciwników.

– Dzień dobry – odpowiadam i potrząsam jego dłoń.

– Gratuluję pani i panu Louisowi – dodaje, a potem odchodzi do swoich.

Moi także docierają, ale brakuje mojego brata. Ja go chyba zabiję, jak tu przyjdzie.

JA: Gdzie ty jesteś do jasnej cholery??

JAKE: Parkujemy, minutkę mi daj, a będę.

JA: Masz pół minutki.

Faktycznie moment później zjawia się przede mną.

– Przepraszam.

– Do szatni, już – mówię stanowczo.

Mrs. CoachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz