ROZDZIAŁ 81

2.3K 87 0
                                    

Dzisiaj mija tydzień odkąd mój tata został zwolniony. Louis i reszta drużyny mają dzisiaj testy u lekarza. Mój ukochany stwierdził, że bezsensu, żeby jechała z nim, więc chciałam zostać w domu. To też uznał za beznadziejny pomysł, więc ja postanowiłam, że pojadę do domu i tam na niego poczekam. Zawiózł mnie po drodze i tym sposobem teraz jestem miło goszczona przez rodziców.

-Jak się czujesz? - pyta z wielką troską moja mama.

-Jak wielka beczka – odpowiadam i podkradam ciastko ze stołu.

-Nie wyglądasz źle – mówi tata. - Twoja mama była znacznie pokaźniejsza – wspomina i obrywa od mojej rodzicielki szmatką, którą trzymała w ręce.

-Nie martw się, Lou i tak cię kocha – mruczy tata i siada naprzeciwko.

Widzę po nim, że to nie jest szczyt marzeń, żeby siedzieć w domu. Co prawda od jakiś dwóch lat jest na emeryturze, ale nie jest osobą, która byłaby szczęśliwa w zamkniętych czterech ścianach. Nie chcę poruszać tego tematu, bo nie chcę sama siebie denerwować, ale zamartwiać też jego.

-Mała rośnie na piłkarkę – śmieję się, kiedy nie daje mi o sobie zapomnieć.

-No takie geny to co się dziwisz – śmieje się mama.

-Drogie panie, muszę pogrzebać przy aucie, bo się tak jakby zepsuło, więc zostawiam was same – mówi i po drodze głaszczę mój brzuch, a potem znika.

-I dobrze, że się czym zajął. Nie będzie przynajmniej myślał – wtrąca mama i siada przy mnie na kanapie.

-Szkoda mi go – mruczę i popijam ciepło herbatkę.

Na dworze mocno wieje, a do tego deszcz nie daje o sobie zapomnieć od dobrego tygodnia. Nienawidzę takiej pogody. Nawet treningi teraz musimy odbywać na hali, bo na boisku można tonąć w błocie. Mam nadzieję, że pogoda szybko ulegnie zmianie, choć przed nami jeszcze zima. Wolałabym z dwojga złego śnieg niż ulewny deszcz.

-Jak tam wasze zajęcia ?

-A dobrze. Instruktorka jest świetna – odpowiadam z uśmiechem.

-To ja ją poleciłam Louisowi. Dzwonił do mnie po radę.

-Nic mi nie mówił. Cieszę się, że go lubisz.

-Nie będę teściową z dowcipów – zaraźliwie zaczyna się śmiać, co rozwesela również mnie.

Moja córeczka chyba czuje nasz śmiech, bo zaczyna energiczne kopnięcia nóżkami. Momentami to łaskocze, lecz częściej po prostu zaboli. Chyba zależy w co trafi. Po naszym śmiechu zapada cisza. W końcu ją przerywam.

-Boję się.

-Czego? - pyta od razu.

-Wszystkiego. Dopiero teraz dociera do mnie to wszystko. Chcę być dobrą matką, taką ja ty, mamo, ale boję się, że nie podołam.

-Dasz radę. Jesteś silna. Louis na pewno dużo ci pomoże. Jackie jest już dla niego oczkiem w głowie.

-Jej narodzin też się boję.

-A to nic nowego. Każda kobieta tak ma – wzrusza ramionami.

Mam ochotę rzucić kąśliwą uwagę na temat tego, że ma to już za sobą i łatwo jej mówić, ale jednak się powstrzymuję. Wiem, że na pewno odebrałaby to jak żart, ale mimo wszystko wolę skończyć.

-Musisz to przetrwać i przywyknąć – pocieszającą głaszczę moją rękę.

-Do czego mam przywyknąć?

-Przypuszczam, że na jednym dziecku nie skończycie, więc – uśmiecha. - Przydałby się jej braciszek.

-Ta – mruczę i wyobrażam sobie nas za kilka lat.

Nie wiem, ale w moich wyobrażeniach widzę nas i naprawdę gromadkę dzieci. Przyznaję, że nigdy nie zastanawiałam się nad tym, ile bym ich chciała mieć.

-Jeszcze przebijecie rekord jego rodzeństwa – śmieje się moja mama, ale ona ma dzisiaj dobry humor.

-Nie sądzę. Ich jest aż siedmioro.

-Szczerze to ja współczuję jego mamie.

-Znałaś ją?

-Tak, pamiętam ją nawet z czasów, jak Louis był mały.

-Znałam ich wcześniej?

-Raczej nie, bo szybko się wyprowadzili, a potem wrócili przed twoim wyjazdem.

-Jaka była? Nie pytałam o to Lou, bo wiem, że go to boli, dlatego pozwól, że ciebie wypytam.

-Taka jak Louis teraz. Opiekuńcza, dobra, miła, dbała o wszystkich dookoła, szczególnie pacjentów.

Teraz przypominam sobie, że Louis mówił o tym, że pracowała jako pielęgniarka w szpitalu. Żałuję, że jej nie poznałam. Nasza rozmowa z tego tematu szybko zmienia się w inny. Głównie skupiamy się na mówieniu o dzieciach. Ostatnimi czasy to dla mnie naprawdę ciekawy temat.

-Dzień dobry ! - woła od progu Louis, kiedy siedzimy wszyscy w salonie.

-Hej – mówię, kiedy podchodzi do mnie, żeby mnie pocałować.

-Herbatki? - pyta moja mama.

-Chętnie, poproszę – mówi Louis.

-A ciasto?

-Bardzo chętnie – uśmiecha się tak jak zawsze.

Po chwili wszyscy jemy ciasto przepijając go herbatką. Ja oczywiście zjadam najwięcej, ale jakby podzielić sumę na dwa to wyjdzie na to, jakbym zjadła tyle, co reszta.

-Podasz mi torebkę? - mówię, kiedy słyszę mój dzwonek.

-Ktoś, kogo masz nie zapisanego – oznajmia Tommo, a ja biorę telefon.

-Halo? - pytam.

-Dzień dobry, Vanesso – po głosie rozpoznaję prezesa.

-Dzień dobry – odpowiadam bez zbędnych dodatków.

-Czy w poniedziałek macie trening?

-Tak, ale na hali – mówię. - A o co chodzi?

-Chciałbym się spotkać. Dasz radę przyjechać po treningu?

-Tak, będę koło 14.

-Do zobaczenia – rozłączam się od razu.

Wszyscy patrzą na mnie z pytaniem w oczach. Wyjaśniam im od razu kto to dzwonił. Louis na samo słowo prezes, spina się.

-Pewnie chce mnie zwolnić – dodaję na koniec.

-Nie może – mówi Louis. - Do końca ciąży jesteś bezpieczna – dodaje.

-Zobaczymy – mruczę pod nosem.

-Pójdę tam z tobą – deklaruje Louis.

-Nie, lepiej będzie jak poczekasz a aucie – odpowiadam i on chce coś powiedzieć, ale od razu dodaję. - Bez dyskusji.

-Ale kochanie...

-Nie ma kochanie. To są sprawy zawodowe, więc ewentualnie trenerko – rzucam od razu i Louis więcej nic nie mówi na ten temat.

Kilka minut później jedziemy do domu. Po wykańczającym dniu bez zastanawiania się, zasypiam.

—-
Przepraszam za to, że rozdziały są tak rzadko i nieregularnie, ale odkąd zaczęła się szkoła to nie mam na nic czasu 😞😞 😕

Mrs. CoachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz